Melaka, czyli malezyjskie Krupówki

Prawdę mówiąc to nie zamierzaliśmy w ogóle jechać do Melaki, ale jakoś musieliśmy zabić czas czekając na naszych znajomych w Kuala Lumpur, więc zostawiliśmy nasze bety w mieszkaniu Jeevy i z mały plecaczkami wyskoczyliśmy na dwa dni do Melaki. Jak było? Hmm…

Nie oszukujmy się, Melaka to jedna wielka cepelia i powiem szczerze, że gdybyśmy przyjechali tutaj specjalnie planując to i napalając się na nie wiadomo co, to mocno bym się rozczarował. Miasteczko jest ślicznie odrestaurowane, pięknie podświetlone w nocy, ale klimatu to w ogóle nie ma. Lista zabytków UNESCO pomaga swoim atrakcjom finansowo, ale z drugiej strony, tak szybko ja się na niej znajdą, są zadeptywane przez masowego turystę, którego w Melace widać szczególnie mocno w weekend.

Wyjeżdżając z KL, Jeeva zachęcał nas szczególnie, abyśmy poszli na chiński market w piątek, który jest świetny. Poszliśmy więc za jego rekomendacją, ale otrzymaliśmy nic innego jak setki straganów, które uginają się pod tonami badziewia prosto z… Chin.

zabytki_melaki

Malezja ma jednak to do siebie, że jak znudzą Ci się chińskie klimaty, to możesz poszukać indyjskiej dzielnicy. Tak {joomplu:2224}też zrobiliśmy. Znaleźliśmy knajpkę z rewelacyjnym jedzeniem i humory nam się mocno poprawiły. Do szczęścia brakowało nam jeszcze tylko zimnego piwa wypitego nad rzeczką, ale cóż… w kraju, w którym Islam „gra pierwsze skrzypce” na alkohol narzucony jest dodatkowy podatek i przez to jest on potwornie drogi. 3,5$ za małą puszkę Tigera to lekkie przegięcie, więc kontynuowaliśmy dalej naszą abstynencję i zadawalając się napojem izotonicznym ;)

Dnia następnego jeszcze trochę pokręciliśmy się po Melace i wsiedliśmy w powrotny autobus do K. Pisząc ten tekst „chwil kilka” po pobycie w Melace w ogóle nie czuję klimatu tego miasta. Mimo, iż jest ono ważne z punktu widzenia historycznego to jednak stwierdzam dziś z całą odpowiedzialnością, że kto był najpierw w George Town na Penangu, ten Melaką się rozczaruje. Jeśli już coś, to kolejność odwrotna – najpierw Melaka, potem Wyspa Penang. W sumie to nie… bez poprawności politycznej – nie jedźcie do Melaki. Nie popełniajcie naszego błędu, no chyba, że bardzo lubicie fotografować ślicznie podświetlone kościółki i romantyczne uliczki, to siłą Was zatrzymywać nie będę ;)

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Czy palec boży to bujda na kółkach?

Do Aktau, miasta na zachodnim krańcu Kazachstanu, przyjeżdża się głównie po to, aby złapać prom do Baku, albo właśnie takim …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *