Na krańcu Azji

Polska sałatka na krańcu Azji

Po czystym relaksie na bajecznej wyspie,  wracamy znów do zatłoczonego i dusznego Johor Bahru. Mamy zamiar spędzić tu maksymalnie dwa dni, ale za sprawą pewnej malajskiej Chinki nasze plany zupełnie się zmieniły.

Johor Bahru to miasto raczej tranzytowe w drodze do Singapuru lub na wyspy południowo-wschodniego wybrzeża Malezji. Mało kto zatrzymuje się tu na dłużej, bo i nie ma po co. My też nie planujemy tu dłuższego pobytu.

Zatrzymujemy się na dwa dni u Josephine – Chinki mieszkającej od urodzenia w Malezji. Już od pierwszych chwil znajomości znajdujemy wspólny język. Josee to doświadczona podróżniczka, która była w wielu ciekawych (kilka tys. Kilometrów samochodem po Afryce)) i mało znanych zakątkach świata (trekkingi bez pozwoleń w dzikie miejsca na Papui). Jest więc o czym porozmawiać. Spędzamy  razem  długie godziny na podróżniczych pogaduchach i przeglądamy masy zdjęć. Jedne z ciekawszych dla nas to zdjęcie Tybetu sprzed 10 lat, gdzie Lhasa wyglądała jak duża wioska tybetańska i nie było tam jeszcze chińskich wieżowców, ach… Josee jest też przy okazji drugą Chinką, którą spotykamy w naszej podróży i otwarcie krytykuje to, co dzieje się w Tybecie. Mieszkający w Malezji Chińczycy mają inne spojrzenie na tę sprawę. Znają ją z dwóch stron i chińska cenzura ich nie dotyczy.

Malezyjskie specjały.
Malezyjskie specjały.

U Josee czujemy się jak w domu. Doskonale wie, czego potrzebujemy, czym nas zainteresować. Sama kiedyś bardzo dużo podróżowała z plecakiem, więc świetnie wyczuwa nasze potrzeby. Bez problemu przekonuje nas więc, żebyśmy zostali z nią dłużej. Obiecuje też, że zabierze nas w miejsce, którego brak w LP – „Tip of mainland Asia”, czyli najbardziej wysunięty na południe punkt Azji kontynentalnej. Zostajemy!

Na wycieczkę Josee może nas zabrać dopiero za kilka dni, w niedzielę, bo w ciągu tygodnia pracuje do późna. W oczekiwaniu na weekend umilamy sobie czas degustując potrawy kuchni malajskiej i chińskiej, oczywiście pod przewodnictwem i ścisłym nadzorem naszej uroczej gospodyni. Postanawiamy odwdzięczyć się jej i przyrządzić naszą tradycyjną, polską sałatkę jarzynową.  W supermarkecie znaleźliśmy nawet coś w rodzaju ogórków kiszonych. Jest i majonez. Z resztą składników problemu nie ma. Już nam ślinka cieknie na myśl o znajomym smaku…

W trakcie przyrządzania sałatki odkrywamy, że ogórki wprawdzie są marynowane, ale na słodko… podobnie smakuje majonez, jest co prawda lekko kwaskowy, ale jego słodycz po prostu powala. Zastanawiamy się czy jest w ogóle sens kończyć to „dzieło”. Nasza, polska sałatka jarzynowa na słodko?! Chyba wyjdzie jakieś  wyjątkowe paskudztwo!  Mimo wszystko decydujemy się na ryzykowny krok i dodajemy te słodkie ogórki i słodki majonez. Tak doprawioną sałatkę umieściliśmy na noc w lodówce w nadziei, że się „przegryzie”.

Rano okazało się, że mimo wszystko  sałatka jest zjadliwa. Słodycz kiszonych ogórków i majonezu gdzieś się rozpłynęła i nie jest tak źle jak myśleliśmy, ale oczywiście to nie to samo… Jednak jakimś cudem całą sałatkę zjadamy we trójkę na śniadanie. Osiągnęliśmy częściowy sukces i namiastkę polskiego smaku, ale postanowiliśmy, że kategorycznie odrzucamy wszelkie pomysły przygotowywania polskich potraw w Azji. W Turcji też zakończyły się one fiaskiem, gdyż białego sera na słodko się tam nie uświadczy ;)

Wreszcie przychodzi upragniona niedziela i Josee zabiera nas swoim samochodem na obiecaną wycieczkę.  Dla towarzystwa dołącza do nas jeszcze przyjaciółka naszej gospodyni. Najpierw docieramy do bardzo ciekawej wioski rybackiej.  Wszystkie domy stoją tu na kilkumetrowych palach. Niestety teraz akurat jest odpływ i wszędzie widać muł oraz wkomponowane w niego setki śmieci. Wszystko to zostanie zmyte lub przykryte przez wodę, kiedy przyjdzie pora przypływu. Same domy są jednak bardzo zadbane i kolorowe. Mieszkają tu w zdecydowanej większości Chińczycy. Dzięki Josee, mamy okazję chwilę porozmawiać z jednym z mieszkających tu rybaków, który chętnie opowiada nam skomplikowaną historię o swojej  rodzinie.

Nietypowe wioski - ląd wydarty morzu
Nietypowe wioski – ląd wydarty morzu

Wypytujemy też o trochę szczegółów i np. dowiadujemy się, że za bardzo niewielkie pieniądze można wykupić sobie na 100 lat kawałek morza. Takie kawałek dość nietypowej działki uzbraja się w grube pale, na których powstaje pomost, a na tym buduje się dom. W ten oto sposób powierzchnia Malezji ciągle się powiększa, a ludzie mają szansę stosunkowo tani wybudować swój dom.  Niestety naszą miłą pogawędkę przerywa nam ulewny deszcz. Kompletnie przemoczeni docieramy do samochodu, w którym próbujemy się trochę osuszyć.

Ulewa czy nie,  na południowy kraniec Azji kontynentalnej dotrzeć musimy, w końcu to gwóźdź programu naszej niedzielnej wycieczki! Na szczęście deszcz przestaje padać, a zza ciemnych chmur nieśmiało przedzierają się promienie słoneczne. Ech ta Azja…

Do krańca Azji wiedzie długi drewniany mostek, który wije się wśród lasów namorzynowych. Oprócz chmary komarów, towarzyszą nam w tej wędrówce dziesiątki makaków. Niektóre z nich wyglądają na agresywne, więc wolimy nie wchodzić z nimi w interakcje. Teraz lepiej rozumiemy napis przy wejściu „You will never walk alone” („Nigdy nie będziesz szedł sam”).

Na krańcu kontynentalnej Azji.
Na krańcu kontynentalnej Azji.

„Southern tip of mainland Asia”, czyli najbardziej wysunięty na południe punkt Azji kontynentalnej (uff!) to po prostu betonowa platforma z wielkim globem, kilka tablic informacyjnych i interesujący widok na morze. Niczego więcej się z resztą nie spodziewaliśmy. Dla nas jednak to miejsce ma znaczenie symboliczne: rok temu spakowaliśmy plecaki i wsiedliśmy do pociągu opuszczając Kraków, a dziś stoimy na południowym krańcu Azji kontynentalnej… Chwila zadumy nad losem podróżnika, kilka zdjęć, wygłupy przy globie i wracamy do Johor Bahru.

Na krańcu Azji
Na krańcu Azji

Wydawałoby się, że to już koniec atrakcji na dziś, a tu niespodzianka! Przyjaciółka Josee zaprasza nas na kolację do chińskiej restauracji. Czujemy się jednak dość niezręcznie, bo restauracja jest bardzo elegancka, w odróżnieniu do nas, ubranych w znoszone i przepocone ciuchy podróżnicze. Kiedy jednak na stół wjeżdża miedzy innymi aromatyczna kaczka po pekińsku, zapominamy o naszym niestosownym ubraniu i wsuwamy danie, aż nam się uszy trzęsą. Szkoda tylko, że nie mamy jak się odwdzięczyć za tę kolację… Sałatki jarzynowej przyrządzać już nie będziemy! Może kiedyś w Polsce będzie nam dane spłacić ten dług wdzięczności… a takich długów ciągle nam przybywa!

Statki w Przesmyku Melaka.
Statki w Przesmyku Melaka.

Ach, no i przecież Mistrzostwa Świata w piłce nożnej królują wszędzie dookoła, więc Andrzej kombinuje jakby tu obejrzeć meczyk. Okazuje się, że generalnie nie ma z tym problemu, bo każda knajpka, a jest ich tu cała masa, jest wyposażona w telewizor lub specjalny ekran. Malezyjczycy zwariowali na punkcie MŚ, więc  wieczorem ulice zamieniają się w jedno wielkie kino. Ludzie pytają nas skąd jesteśmy, w nadziei, że mamy swoją reprezentację w Afryce. Niestety, tym razem musimy ich rozczarować  – jesteśmy z Polski i nasza drużyna nie gra i właśnie dlatego już nie zaprzeczamy jeśli ktoś zrozumie, że jesteśmy z „Holland” a nie z „Poland”. ;) Ale „już za cztery lata, już za cztery lata…” Hehe, ciekawe gdzie wtedy będziemy…

Pełna galeria zdjęć z Johor Bahru i okolic

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Czy palec boży to bujda na kółkach?

Do Aktau, miasta na zachodnim krańcu Kazachstanu, przyjeżdża się głównie po to, aby złapać prom do Baku, albo właśnie takim …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *