Wiele osób twierdzi, że jak wraca do Polski po dłuższej lub krótszej podróży, to zaraz się dołują, przytłacza ich rzeczywistość i że w ogóle ta nasza Polska jest fuj i bee. Jak jest w moim przypadku?
Pomijając całą rzeczywistość szpitalną, przez którą ostatnio musiałem się przebijać, to powiem Wam, że jest mi tu w Polsce całkiem dobrze. Największy szok przeżywam za każdym razem w sklepie. Nie dość, że od razu jestem w stanie zrozumieć, co jest co i z czym się to je, to jeszcze dochodzi drugi czynnik – mnogość wyboru.
– Poproszę musztardę – mówię w małym sklepiku u nas na wsi.
– A jaką? – pyta ekspedientka.
– Zwykłą – odpowiadam zaskoczony.
– Czyli jaką? Diżą, Hetmańską czy stołową – dopytuje Pani za ladą?
– Eee, a którą Pani poleca?
– To zależy do czego Pan ją chce?
– Hmm…, eee… do frankfurterek zapewne – odpowiadam z wahaniem.
– A, to stołowa. Coś jeszcze?
– Nie, dziękuję – kończę szybko, bo już jakiś dziadek za mną zaczyna mlaskać z niecierpliwości.
Trzeba chodzić do jakiegoś małego marketu. Nikt nie będzie za mną sapać w kolejce i przynajmniej będę mógł się ponamyślać, jaką musztardę chcę kupić. Alicja rzuciła jednego dnia: „Kup jakaś czekoladę”. Idę na stoisko z czekoladami, już w tym małym markecie, a tam chyba z 50 różnych i co wybrać? Zdecydowanie odzwyczaiłem się od takiego wyboru towarów, jakie mamy tutaj w kraju.
Szokiem dla mnie jest też rozkład autobusów. Może nie tyle rozkład jest szokiem, co fakt, że autobusy wg rozkładu faktycznie jeżdżą. Ja wiem, że dla Was 3-5 minut opóźnienia to już dużo i wychodzicie z siebie. Wierzcie mi jednak na słowo, że trzy lata w Azji człowieka zmieniają i nabiera się sporego dystansu do drobnych opóźnień. Na azjatyckie standardy 3-5 godzin to dalej jest niewiele ;)
Wiele w kraju zmieniło się zdecydowanie na lepsze – drogi, infrastruktura typu lotnisko, dworce kolejowe czy autobusowe. Nawet pociągi nowocześniejsze. OK., ok. – nie wszystkie. Te, które widziałem i z których korzystałem. Może mam farta? W pewien sposób odkrywam Polskę na nowo z tą różnicą, że mam wiele słusznych podejrzeć, że coś może działać tak a nie inaczej. No i nie ma bariery językowej – rozumieć wszystko, co dzieje się wokół! Bezcenne!
Jedna rzecz, która na pewno się za to we mnie zmieniła, to sposób w jaki jeżdżę samochodem. Dawniej jeździłem, nie boję się tego powiedzieć, jak wariat. Pewnie, ale szybko. Za szybko. Dziś nie rozumiem ludzi, którzy się spieszą i wyprzedzają mnie na trzeciego tylko po to, aby kilometr dalej zjechać z drogi i zatrzymać się przy sklepie, albo żeby 300 metrów dalej zatrzymać się na światłach i stać dokładnie tyle samo co ja. I co oni tym zyskują? 30 sekund? Wiem, brzmię jak stara ciotka, która ciągle „suszy głowę” i się czepia. Nie sądzicie jednak, że ta ciotka ma czasem rację? Dokąd ci ludzie tak pędzą… ?!?
PS: Kumple mi naopowiadali, że jakieś specjalne patrole policji naszpikowanej elektroniką wyjechały na polskie drogi?! Łatać mają dziurę budżetową czy coś? Brzmi to dla mnie jak niezłe science-fiction. Zachowam jednak chyba na wszelki wypadek wstrzemięźliwość i jak jest 50 dych na znaku, to będę tyle właśnie jechać irytując kierowców za mną jadących. Może nawet sobie przylepię naklejkę na całą tylną szybę: Wróciłem z Azji – wyprzedzaj. O zakład idę, że nikt nie zrozumie o co chodzi. ;-)
Właśnie wróciłem z zakupów w chińskiej wersji Wallmarta i powiem Ci, że za jakąkolwiek musztardę i paczkę frankfurterek które nie są słodkie, oddałbym połowę miesięcznej pensji!
Kuba, doskonale Cię rozumiemy. Z drugiej strony. w chińskim łolmarcie można znaleźć sporo inspiracji do wpisów na bloga ;-)
ooooo! kupowanie w chińskich marketach czegoś co wygląda znajomo, ale smakuje jak zupełnie coś innego to moja specjalność! Mam na swoim kącie kilka spektakularnych pomyłek. A co ciekawego udało się Tobie kupić?
Oh, od czego by tu zacząć… Może od lodów o smaku fasoli, słodkiej pizzetki, słonego pączka, słodkiego mięsiwa różnej maści, kiełbasy z psa, jajka stuletniego, a o napojach to nawet nie wspomnę bo bym musiał się na kilka stron rozpisać. Ogólnie rzecz ujmując, spędziłem w Chinach łącznie ponad rok, a i tak w dalszym ciągu mnie zaskakują kulinarnie – zarówno w pozytywnym jak i negatywnym tego słowa znaczeniu ;)
jak smakuje stuletnie jajko?
Wbrew pozorom, stuletnie jajko nie smakuje tak jak wygląda. Z powodu wypalonych przez ostre jedzenie kubków smakowych, na testera smaku się nie nadaję, ale moim zdaniem stuletnie jajo to w dalszym ciągu ugotowane jajo, tylko o „trochę” innej konsystencji i mniej wyrazistym, spłaszczonym smaku.
HAHAHAHAHAHAHAAAAAAAAAAAAA!!! Będę jechała za Tobą ze spokojnym uśmiechem na twarzy!!!
Delikatnie trąbnij dwa razy, to Ci zjadę na bok ;-)
i jak ja przegapiłem Wasz powrót? chyba w szpitalu, witamy spowrotem:):):):)::)
Nie mam pojęcia, jak mogło do tego dojść ;-) Następnym razem, gdy będziemy wracać, to wcześniej uprzedzimy :P
Sucha Beskidzka? pochodzisz z tamtych okolic?
Tak. Ty też?
z okolic – bo z kremówkowego miasta :P
To zapraszamy :) I kremówki też…
Ja pochodzę z Rabki, to niedaleko Suchej, mieszkam obecnie w Tarnowie. Też podróżuję rowerem, ale tylko po Polsce i przygranicznych terenach sąsiednich. Prawie całą Polskę już zjeździłam i uważam, że mamy piękny kraj, który z zmienia się na korzyść z każdym rokiem. Podziwiam takich jak Wy – ja nie wyobrażam sobie spania w namiocie, prysznic każdego dnia to mus :-)
Ja się w Rabce urodziłem i często tam bywałem za młodu, wiec możę i się nie raz na ulicy minęliśmy. Rekord bez mycia się właśnie niedawno pobiliśmy – trzy tygodnie około, ale wtapialiśmy się otoczenie i nikt nam nie zwracał uwagi :)
Przyzwyczajenie po Azji wiele tłumaczy :) Przyklejaj :) życzę powrotu do zdrowia dla Taty
Moja ostatnia impresja to indyjska restauracja w Zachodniej Europie. Zamówione jedzenie wyglądało pysznie, ale po chwili rzuciłem cytatem z „Psów”: przecież to się nie da jeść! Nic a nic z prawdziwego indyjskiego jedzenia. Czasem tam tęsknię :)
Europejskim? Zakładam więc, że znów wyjechałeś? Szybko… :>
A wracając do azjatyckiej kuchni w-nie-Azji, to kumpel nam jakoś tak ostatnio napisał:
„Korzystajcie w Polsce z wszystkiego, czego w Azji Wam brakowało”.
Cholernie trafne i sprawdza się :)
Wyjechałem, ale tylko na Święta do rodziny. Przy okazji dowiedziałem się, że do indyjskiego jedzenia w UK zamiast tradycyjnie indyjskich przypraw dodaje się chyba cukru :/
A do europejskiej kuchni przyzwyczajałem się już wcześniej. Wiesz Andrzej, między Uzbekistanem a Warszawą miałem miesiąc łagodnej aklimatyzacji w Mołdawii, Ukrainie i Rumunii. To pomogło wrócić do tzw. rzeczywistości bez wstrząsu. Nie wyobrażam sobie jak Wam się udało!
Cukier w azjatyckim jedzeniu – mów mi jeszcze, patrz Chiny ;-)
Wiesz co, no Kazachstan i Kirgistan też są bliższe naszej kuchni niż dalekowschodniej, więc w tym względzie nie jest tak źle.
Dziwne jest to, że na Polskę faktycznie patrzymy, jak na kraj, który można na odkrywać. To mnie najbardziej dziwi… no i zdecydowanie jest drożej. Dużo drożej…
W 200% sie zgadzam :) Mieliśmy i wlaściwie nadal mamy to samo uczucie. Nigdzie juz Nam się tak nie śpieszy jak kiedyś :) Bylismy tylko rok z okrasa poza polską ale dzieki temu jeszcze bardziej doceniamy to co zastalismy po powrocie. Witamy w Polsce i nie wpadajcie w szarośc dnia :) Jedyne co się nie zmieniło to ilośc słońca w ciągu roku :)
OK, dzięki. Będziemy się starali patrzeć na nasz kraj przez różowe okulary :)
BTW a gdzie się włóczyliście przez rok?
Był 2 miesięczny kawałek po Europie samochodem :) dopóki go nie ukradli ;) Wiec przesiedlismy się na środki wszelakie (z wyłaczeniem samolotów) i pojechaliśmy przez Rosję, do Tajlandi wschodnim wybrzeżem kontynentu :) W zeszłym roku o tej porze kończylismy chiny w Yunanie :) To nasze prawie najlepsze wspomnienia z Chin :) Obednie mamy przerwę minimum 9 miesięcy ;) a potem kto wiem może spotkamy sie na szalku :) Czekamy na wiecej wpisow, nasze sie znacznie wolniej tworzą :)
oh, Junnan… nasz ulubiony w Chinach. Właśnie go wspominamy :)
„Wróciłem z Azji – wyprzedzaj” nie do końca chyba trafione bo w Azji jeżdżą notorycznie w trójkę na dwóch pasach i to jeszcze slalomem. O przestrzeganie znaków prędkości chyba też się nie martwią:)
Co do Polski to racja, gdzieniegdzie widać poprawę, a to pociąg, a to 5km autostrady.. Tylko, że dług na przeciętnego mieszkańca także wzrósł zamiast spaść, a państwo zabieram nam grupo ponad połowę pieniędzy. Vat zastaliście np. już o 1% większy. Może to przez to ludzi wszystko denerwuje, pęd widać wszędzie, na drogach.. mimo, że światła i tak zatrzymają każdego. No i jak wyglądałby urzędnik państwowy (jeden z ponad pół miliona) który czeka na autobus 3h :) ?
Miłej aklimatyzacji życzę, no chyba że planujecie już kolejną podróż. A.. co z rowerami? :)
Jacku, tytuł jest po prostu przewrotny i z podtekstem: „Mi się nie spieszy, jedź, jedź szybciej” Może masz i rację – nie do końca jest on pewnie jasny dla każdego.
Nie wiem czy podjęcie dyskusji w drugiej części Twojego komentarza nie byłoby samobójstwem, bo ja dziś patrzę na wszystko tak: „Cieszę się, że urodziłem się w Polsce. Ludzie mają na świecie dużo gorzej.”
Można się z tym zgadzać lub nie, po raz kolejny – jest to subiektywne. Wiem, że nawet wśród moich niektórych przyjaciół podejmowanie tego tematu może skończyć się w stylu: „Co Ty wiesz dziś o Polsce, skoro jeździłeś sobie przez tyle czasu tam po świecie. Nam tu jest ciężko i z każdej strony nas skubią.” I oni też będą mieć rację. Bądź co bądź, staram się myśleć pozytywnie i nie dać sobie wmówić, że nasz kraj jest szary-bury-i-do-niczego ;)
Rowery jak i cały sprzęt został w Kirgistanie. Czekają zabezpieczone na nasz powrót, który mam nadzieję nastąpi już w kwietniu.
Nie chciałem by mój post miał wydźwięk rasowego pesymisty i marudera, bardziej chciałem wskazać Ci po Twojej długiej nieobecności panujące w kraju realia. Że są dobre i złe strony rozwoju Polski, które odbijają piętno na wielu niezadowolonych Polakach. W mojej opinii źle Polską rządzą… to przez to.
Masz jednak rację i tego się również staram trzymać, że należy patrzyć na tą lepszą, jaśniejszą stronę życia :) Każdy ma taką rzeczywistość jaką widzi – przede wszystkim.
Jacku, ależ skąd. Nie odebrałem Cię, jako rasowego pesymisty. Dzięki za ciekawy punkt widzenia. Miło, że miałeś ochotę się odezwać :)
my nie podróżujemy po świecie, za to dużo po Polsce i jesteśmy zauroczeni. co tydzień uczestniczymy w spotkaniach podróżniczych i już z samych opowieści i zdjęć wychodzimy podbudowani – że jednak dobrze że mieszkamy w Polsce. Polska się zmienia i jest to proces, może powolny, ale nieodwracalny. będziemy to śledzić i pisać o tym na naszym blogu :) pozdrawiam!
a ja zuważyłam (a w zasadzie policzyłam), że jak się robi zakupy w osiedlowym sklepiku, to zwykle wydaje się mniej kasy niż w markecie, chociaż ceny są czasem nieco wyższe. dziwne…
Faktycznie, ciekawa obserwacja… Może dlatego, że w takim lokalnym sklepie kupujemy tylko to, co jest nam potrzebne, a w supermarkecie sami wiecie jak jest: tu promocja, tam promocja, tu coś polecają, dają do spróbowania… i się kupuje, nawet jeśli się tego nie potrzebuje.
Kasia, a czy masz swój ulubiony sklepik osiedlowy? Może sprzedawca daje Ci rabat, jako stałej klientce, a Ty nawet o tym nie wiesz :)
a wiesz, może faktycznie, muszę zapytać :) ale są też inne plusy, jak kiedys rano nieprzytomna wpadlam do sklepu i poprosiłam o 12 bułek, to pani uprzejmie poinformowała mnie, że mąż już dzisiaj był i kupił. „Mój mąż?” zapytałam z niedowierzaniem. „No tak – nawet powiedział, że ostatnio te bułki się popsuły.”. – taak, to był mój mąż, nie miałam co do tego więcej wątpliwości :) ale dzięki temu nie musieliśmy jeść 24 bułek!
Niezła historia :) Dlatego coraz bardziej lubię małe sklepiki osiedlowe.
Gdyby więcej Polaków podróżowało po świecie to może życie w Polsce nie byłoby takie złe? :) Gdyby każdy spędził chociaż raz wakacje w Azji albo Ameryce Płd. gdzie słowo 'maniana’ nabiera zupełnie innego znaczenia niż u nas, to może Polacy przestaliby tak marudzić i doceniliby to, co tu mamy? :)
Dzięki Andrzej za ten wpis! Nawet nie wiem kiedy uśmiech pojawił się na mojej twarzy :)
Cała przyjemność po mojej stronie! Ania, znaczenia słowa „maniana” wg mnie powinni uczyć już w przedszkolu, popierając to przykładami w grach i zabawach ;-) ileż łatwiej by się żyło w Polsce, gdybyśmy byli trochę bardziej wyluzowani…
To właśnie chwile „tuż po” mnie skutecznie blokują w wyruszeniu w podróż roczną np. Pewnie za miękki jestem… Wszystko fajnie, pieniądze się odłoży, plan się ułoży, ludzi się pozna, zapewne przeżyje się najpiękniejszy rok zycia – i tego nikt nie zabierze. Ale co „tuż po”? Kryzysowe lata, z obiegu zawodowego się wypadnie skutecznie… Co o tym sądzicie? Co zrobić, by ta odrobina takiej zamrażającej odpowiedzialności nie blokowała marzeń? :)
Masz rację. To jest największy problem ludzi powracających po dłuższych podróżach do kraju. My mamy dwie rady: mieć dobrych ludzi w Polsce, którzy pomogą i wkręcą Cię z powrotem w „życie zawodowe” . Druga opcja to bycie fachowcem w jakiejś dziedzinie. Jeśli jesteś specjalistą i jesteś pracowity, to na pewno sobie poradzisz, a Twoje usługi będą w cenie.
A nas trafia jedno, jako że my dużo rowerami: drogi. Wszędzie gdzie za granicą jeździliśmy, publiczna asfaltowa droga to była droga. Ale nie u nas. U nas to poza nowo zbudowanymi arteriami jest ser szwajcarski, tak to nawet w Gruzji nie mieliśmy. Resztę przeżyjemy. Ale te drogi… :(
Pozdrawiam! Świetny blog, podczytuję czasami… :)
To się do końca chyba szybko nie zmieni, bo jak się widzi afery dot. jakości budowanych dróg to od razu nóż się w kieszeni otwiera. Jak można budować drogi z założeniem, że mają się popsuć za dwie zimy… to jedna strona medalu.
Druga jest jednak taka, że staramy patrzyć się na to z dystansem, z perspektywy jakiejś Kambodży, albo Birmy, gdzie drogi przypominają trakty terenowe.
Z trzeciej strony zdaję sobie sprawę, ze nie powinniśmy się równać do Kambodży, ale jakoś łatwiej żyje się z myślą, że inni mają gorzej…
Dziękujemy za dobre słowo, podczytuj kiedy tylko zechcesz :)
To chyba nie jeździłaś np. po Ukrainie! Drogi nie są najlepsze w Polsce, ale jest poprawa z roku na rok, no i nie trzeba wspominać zaraz o Azji, bo nawet w Europie Wschodniej są gorsze drogi (i to tzw. główne drogi) niż w Polsce.