6 stopów, ponad 900 km, trasa Istambuł – Goreme w 12 godzin

Istambułu wyjechaliśmy autostopem wcześnie rano. Ibrahim wyrzucił nas w okolicy mostu na Bosforze, aby łatwiej nam było wydostać się z miasta w stronę Ankary. Dziwił się przy tym strasznie, że do Kapadocji chcemy jechać właśnie stopem, a nie autobusem, którym tę trasę przejechalibyśmy szybciej i wygodniej, ale… nie byłoby tej zabawy, jaką mieliśmy podczas 900 km drogi do Goreme w Kapadocji.

Pierwszego stopa łapaliśmy dość długo, bo samochody poginały około 100-150 km/h i nikomu nie chciało się za bardzo zwalniać. Poważnie zacząłem się zastanawiać, czy nie jest faktycznie tak, jak mówią Turcy – u nas stopem nikt nie jeździ. Do czasu – w końcu zatrzymał się pierwszy samochód i wtedy pomyślałem sobie. Może i Turcy nie jeżdżą, ale my jesteśmy Polakami! Kto jak nie my ;-)

Pierwszy samochód podrzucił nas w niezbyt daleko, ale w trochę wygodniejsze miejsce. Po jakimś czasie złapaliśmy drugi samochód, który jechał jakieś 30 km za Istambuł, ale stwierdziliśmy, że zmieniamy taktykę – łapiemy stopa na stacji benzynowej. I to był strzał w dziesiątkę. Marta szybko złapała jeden samochód – kolejne 30 km i w końcu na następnej stacji benzynowej złapaliśmy stopa do samej Ankary! Było pysznie – plan minimum wykonany. Dojechać do Ankary.

W Ankarze byliśmy w okolicy 13. Facet na migi przekazał nam, że podwiezie nas na wylotówkę do Aksaraj, skąd łatwiej nam będzie złapać stopa,. Wcześniej jednak zaliczyliśmy z nim ogrooooomny szrot starych i porozbijanych samochodów. Słuchajcie, czegoś takiego w życiu nie widzieliśmy. Tysiące samochodów poukładanych w zgrabne kostki, przypominające osiedle i bloki. Samochody i części były wszędzie. Nawet na dachach budynków, które znajdowały się na złomowisku. Żałujemy tylko bardzo, że nasze aparaty były w bagażniku, bo widok był po prostu przedni.

Zanim się rozstaliśmy z naszym kierowcą, zostawił nam numer telefonu komórkowego do siebie, tak w razie czego. Ale tak, on ni w ząb w żadnym innym języku niż turecki, my ni w ząb po turecku. Ale miło z jego strony. Aaa, będąc już przy telefonach komórkowych… ten kierowca przez całą drogą odbierał telefony, a miał ich aż 4. Wszystkie dzwoniły, on tylko żonglował nimi podczas jazdy, prawie non-stop z kimś rozmawiając. Zastanawialiśmy się, co sprawia, że potrzebuje 4 telefonów… mamy swoje typy, ale ciekawi jesteśmy też Waszych propozycji. Piszcie w komentarzach – zobaczymy czy myślimy podobnie ;-) Dla najciekawszej propozycji przewidziana niespodzianka :)

Lecimy dalej… a właściwie to stoimy dalej, bo  zatrzymywały nam się same autobusy i taksówki. Robił się straszny rozgardiasz. Nikt nie wiedział o co chodzi. Nawet policja wyraziła zainteresowani tym wszystkim, ale w końcu udało się. Zatrzymał się biznesmen budujący bloki w Ankarze. Fajnie :) Ale ciekawsze było to, iż ma on brata, który zajmuje się tym samym w Teheranie. Dał nam jego numer i powiedział, że jak tylko będziemy mieć jakiś problem w Iranie, mamy natychmiast do niego dzwonić. Pomorze nam od ręki. Kurcze, to jest właśnie najfajniejsze w jeżdżeniu autostopem. Poznaje się tylu ludzi i w luźniej rozmowie wychodzą ciekawe tematy.

Architekt wywiózł nas z Ankary i wysadził przy głównej drodze do Kapadocji. Stwierdziliśmy jednak, że trzeba coś zjeść i ruszyliśmy w stronę marketu. Zakupy, obiad na schodach sklepu, pogawędka z Turkiem po niemiecku i jazda dalej. Trzeba nam dojechać do Kapadocji, jak już jesteśmy w Ankarze i mamy pół dnia.

Wychodzimy więc na drogę, zrzycamymy z siebie plecaki i wyciągamy kciuki. Czekać długo nie musieliśmy, bo bardzo szybko zainteresowała się nami policja, a dokładniej jeden z policjantów. Zapytał o co chodzi i co tutaj robimy. Odpowiedzieliśmy, że łapiemy stopa do Aksaray. Aksaray mówicie – rozglądnął się i zamachał na tira, który właśnie wyjeżdżał ze stacji benzynowej. Tir, gdyby mógł to stanąłby w miejscu na widok policjanta. Chłopaki nim jadące zaraz otworzyły drzwi. Zrozumieliśmy z konwersacji między policjantem a nimi tylko słowo Aksaray i gest policjanta – no idźcie, oni jadą do Aksaray – zatrzymałem Wam stopa :) I tak też staliśmy się pasażerami tira, którym poginaliśmy ponad 300 km do Aksaray.

Chłopaki w TIRze oczywiście tylko po turecku. Nasz turecki przez te 6 godzin był na podobnym poziomie, jak rano, więc znów było wesoło. TIR wlókł się makabrycznie, bo był bardzo obciążony, ale można się było zdrzemnąć. Jadąc więc tempem średnio 40 km/h  dotarliśmy koło 18 na krzyżówkę drogi jadącej w stronę Goreme. Tam zakupiliśmy na stacji benzynowej 0,6l benzynki do naszego palnika, bo czuliśmy już z daleka, że dziś przyszedł czas na spanie pod chmurką. Byliśmy około 100 km od Goreme i robiło się już ciemno. Zaczęliśmy więc wychodzić z miasta, aby znaleźć jakieś odludne miejsce na nocleg. Nie udało się – złapaliśmy przez przypadek stopa, który zawiózł nas do samego Goreme. Gość nadłożył dla nas 20 km i tym samym plan maksimum został wykonany – przejechaliśmy jednego dnia ponad 900 km z Istambułu do serca Kapadocji – Goreme. Oczywiście nie udałoby się nam to gdyby nie 6 pomocnych kierowców i policjant – dzięki chłopaki! :)

Reasumując… jesteśmy w Goreme, ciemno jak w d… piwnicy i padamy na pysk. Widzimy jakieś formy skalne, dostrzegamy jakieś krzaki. Jest spanie! Po kilku minutach badania terenu znajdujemy nasz nocleg bez pomocy przewodnika LP ;) i zapadamy w twardy sen, aby rano obudziły nas… cdn.

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Czy palec boży to bujda na kółkach?

Do Aktau, miasta na zachodnim krańcu Kazachstanu, przyjeżdża się głównie po to, aby złapać prom do Baku, albo właśnie takim …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *