Pierwszego stopa łapaliśmy dość długo, bo samochody poginały około 100-150 km/h i nikomu nie chciało się za bardzo zwalniać. Poważnie zacząłem się zastanawiać, czy nie jest faktycznie tak, jak mówią Turcy – u nas stopem nikt nie jeździ. Do czasu – w końcu zatrzymał się pierwszy samochód i wtedy pomyślałem sobie. Może i Turcy nie jeżdżą, ale my jesteśmy Polakami! Kto jak nie my ;-)
Pierwszy samochód podrzucił nas w niezbyt daleko, ale w trochę wygodniejsze miejsce. Po jakimś czasie złapaliśmy drugi samochód, który jechał jakieś 30 km za Istambuł, ale stwierdziliśmy, że zmieniamy taktykę – łapiemy stopa na stacji benzynowej. I to był strzał w dziesiątkę. Marta szybko złapała jeden samochód – kolejne 30 km i w końcu na następnej stacji benzynowej złapaliśmy stopa do samej Ankary! Było pysznie – plan minimum wykonany. Dojechać do Ankary.
W Ankarze byliśmy w okolicy 13. Facet na migi przekazał nam, że podwiezie nas na wylotówkę do Aksaraj, skąd łatwiej nam będzie złapać stopa,. Wcześniej jednak zaliczyliśmy z nim ogrooooomny szrot starych i porozbijanych samochodów. Słuchajcie, czegoś takiego w życiu nie widzieliśmy. Tysiące samochodów poukładanych w zgrabne kostki, przypominające osiedle i bloki. Samochody i części były wszędzie. Nawet na dachach budynków, które znajdowały się na złomowisku. Żałujemy tylko bardzo, że nasze aparaty były w bagażniku, bo widok był po prostu przedni.
Zanim się rozstaliśmy z naszym kierowcą, zostawił nam numer telefonu komórkowego do siebie, tak w razie czego. Ale tak, on ni w ząb w żadnym innym języku niż turecki, my ni w ząb po turecku. Ale miło z jego strony. Aaa, będąc już przy telefonach komórkowych… ten kierowca przez całą drogą odbierał telefony, a miał ich aż 4. Wszystkie dzwoniły, on tylko żonglował nimi podczas jazdy, prawie non-stop z kimś rozmawiając. Zastanawialiśmy się, co sprawia, że potrzebuje 4 telefonów… mamy swoje typy, ale ciekawi jesteśmy też Waszych propozycji. Piszcie w komentarzach – zobaczymy czy myślimy podobnie ;-) Dla najciekawszej propozycji przewidziana niespodzianka :)
Lecimy dalej… a właściwie to stoimy dalej, bo zatrzymywały nam się same autobusy i taksówki. Robił się straszny rozgardiasz. Nikt nie wiedział o co chodzi. Nawet policja wyraziła zainteresowani tym wszystkim, ale w końcu udało się. Zatrzymał się biznesmen budujący bloki w Ankarze. Fajnie :) Ale ciekawsze było to, iż ma on brata, który zajmuje się tym samym w Teheranie. Dał nam jego numer i powiedział, że jak tylko będziemy mieć jakiś problem w Iranie, mamy natychmiast do niego dzwonić. Pomorze nam od ręki. Kurcze, to jest właśnie najfajniejsze w jeżdżeniu autostopem. Poznaje się tylu ludzi i w luźniej rozmowie wychodzą ciekawe tematy.
Architekt wywiózł nas z Ankary i wysadził przy głównej drodze do Kapadocji. Stwierdziliśmy jednak, że trzeba coś zjeść i ruszyliśmy w stronę marketu. Zakupy, obiad na schodach sklepu, pogawędka z Turkiem po niemiecku i jazda dalej. Trzeba nam dojechać do Kapadocji, jak już jesteśmy w Ankarze i mamy pół dnia.
Wychodzimy więc na drogę, zrzycamymy z siebie plecaki i wyciągamy kciuki. Czekać długo nie musieliśmy, bo bardzo szybko zainteresowała się nami policja, a dokładniej jeden z policjantów. Zapytał o co chodzi i co tutaj robimy. Odpowiedzieliśmy, że łapiemy stopa do Aksaray. Aksaray mówicie – rozglądnął się i zamachał na tira, który właśnie wyjeżdżał ze stacji benzynowej. Tir, gdyby mógł to stanąłby w miejscu na widok policjanta. Chłopaki nim jadące zaraz otworzyły drzwi. Zrozumieliśmy z konwersacji między policjantem a nimi tylko słowo Aksaray i gest policjanta – no idźcie, oni jadą do Aksaray – zatrzymałem Wam stopa :) I tak też staliśmy się pasażerami tira, którym poginaliśmy ponad 300 km do Aksaray.
Chłopaki w TIRze oczywiście tylko po turecku. Nasz turecki przez te 6 godzin był na podobnym poziomie, jak rano, więc znów było wesoło. TIR wlókł się makabrycznie, bo był bardzo obciążony, ale można się było zdrzemnąć. Jadąc więc tempem średnio 40 km/h dotarliśmy koło 18 na krzyżówkę drogi jadącej w stronę Goreme. Tam zakupiliśmy na stacji benzynowej 0,6l benzynki do naszego palnika, bo czuliśmy już z daleka, że dziś przyszedł czas na spanie pod chmurką. Byliśmy około 100 km od Goreme i robiło się już ciemno. Zaczęliśmy więc wychodzić z miasta, aby znaleźć jakieś odludne miejsce na nocleg. Nie udało się – złapaliśmy przez przypadek stopa, który zawiózł nas do samego Goreme. Gość nadłożył dla nas 20 km i tym samym plan maksimum został wykonany – przejechaliśmy jednego dnia ponad 900 km z Istambułu do serca Kapadocji – Goreme. Oczywiście nie udałoby się nam to gdyby nie 6 pomocnych kierowców i policjant – dzięki chłopaki! :)
Reasumując… jesteśmy w Goreme, ciemno jak w d… piwnicy i padamy na pysk. Widzimy jakieś formy skalne, dostrzegamy jakieś krzaki. Jest spanie! Po kilku minutach badania terenu znajdujemy nasz nocleg bez pomocy przewodnika LP ;) i zapadamy w twardy sen, aby rano obudziły nas… cdn.