Nasza wenezuelska Odssea powoli dobiega konca. Wracamy do miasta z Canaimy naszym rozklekotanym samolotem. Osobiscie zalapalem sie w drodze powrotnej na miejsce pilota, ale cieszylem sie tym tylko do chwili startu. Samolot coraz szybciej sie rozpedza, juz ma sie wznosic I nagle…
Otwiera sie szyba po mojej stronie.Zaczyna szarpac nim na prawo I lewo. Pilot gubi predkosc, a ja staram sie domknac okno. Udaje sie. Wzbijamy sie do gory I rozposcieraja sie piekne widoki, ktore juz pewnie widzieliscie na zdjeciach. Wodospady Salto Sapo I Sapito, laguna Canaimy I gory Tepui. Pod koniec lotu pokazuje sie rzeka Orinoko. Ladujemy, placimy druga czesc zaplaty (lepiej zawsze miec taka furtke gdyby czasem ktos nie chcial dotrzymac warunkow umowy) I kupujmy bilety na nocny autobus do Santa Elena de Uaraien. Potem udajemy sie na miast. Idziemy nad Orinoko I wstawiamy pierwsze relacje I fotki z wyprawy na www. No I wlasnie – nie duzo by braklo a skonczyloby sie to katastrofa. Wyszlismy z kafejki o 18 a o 18:30 mielismy byc na dworcu. Hmm… Mielismy zlapac taxi, ale taxi jak na zlosc wszystie zajete. Na nogach okolo godzina drogi.
Biegniemy przy okazji machajac na taksowki. Dalej zadna sie nie zatrzymuje – o co chodzi. Juz jestesmy 10 minut po czasie I w koncu na ile zatrzymujemy jaki prywatny samochod. Wciskamy gosciowi podwojna stawke za kurs I kazemy jechac. Wygladal na mocno przestraszonego ale udalo sie. Zdarzylismy na czas ale poziom adrenaliny byl ogromny. Jedziemy autobusem wyposarzeni w grube skarpety, rekawiczki, kurki I czapki. Po co tak? Ha! Wyobrazcie sobie, ze wszystkie autobusy nocne sa klimatyzowane – ok, nic dziwnego. Dodajcie do tego 100 boliwarow za litr benzyny (5000 boliwarow to 1 dolar!) I prawdopodobnie kompleks USA. W efecie koncowym daje to wniektorych przypadkach klimtyzacje podkecona na temperature 15 stopni w nocy. DRAMAT!
Mimo tego, ze spodziwalismy sie chlodu to nie az takiego. Ta noc byla na prawde ciezka. Uratowal nas nad ranem patrol wojska, ktory zatrzymal autobus I przeczeal naszebagaze na wylot. Wszytko musielismy wyjc otczeni przez wojko z metrowymi lufami karabinow. Powalo starchem, ale traktowali nas ok. Jedziemy dalej, klia trohe przykrecona. Dojezdzamy do Santa Elea. Lapiemy taxi po drugiej stronie dworca za 25 tys boliawarow I jedziemy do Brazylii. Oczywiscie sposobem kombinowanym jak to bylo w Azji, bo duzo taniej i wiecej frajdy choc czasem I nerwow. Dotjemy stempelek wyjazdowy z Wenzueli, potem wjazdowy w Brazyli I inny swiat. Spokojniej, ciszej, bardziej kulturalnie cho dalej auta nie zatrzymuja sie na przejsciu. Kupujemy bilty do Boa Vista I tu cena powala nas na kolana. Z Boa Vista do Manus to samo. Ceny ogromne.
Dziś docieramy do Manus i znajdujemy hostel.Cena – bol glowy. Bilet na statek do Tabatingi – kolny spory wydatek. Brazlia nas moco nadszarpnela a jeszcze w styczniu musimy ja przejechac z poludnia na polnoc. Straszliwie spdl kurs dolara do reala, stad te anomalie. Ale co poczac. Jutro, 2.11 ladjemy sie na statek I 7 dniach mamy byc w Tabatindze. Stamtad 10 godzin szybka lodzia do Iquitos w Peru I dalej znow lodzia pewie z 5 dni Rio Napo do miejscowosci Coca w Ekwadorze. Reasumujac ok dwoch tygodni bedziemy odcieci od swiata.