– Rowerem po Szwajcarii? – zapytałem sam siebie, nie oczekując żadnej konkretnej odpowiedzi. Zdawałem sobie sprawę z tego, że kraj jest piękny widokowo, ale to przecież Szwajcaria – zawsze wydawała mi się być ekstremalnie droga i przez to nie na moją kieszeń. Stereotyp ten sprawił, że nigdy nie spakowaliśmy sakw i nie wybraliśmy się do tego alpejskiego kraju, a przecież tak bardzo kochamy miejsca, gdzie można połączyć jazdę na rowerze z pięknymi górami wokół. Czy słusznie?
Dla nas podróże to obcowanie z naturą, aktywny wypoczynek, zieleń i przestrzeń. Miasta traktujemy jako konieczność w codziennej egzystencji i jako punkt początkowy lub końcowy każdej podróży. Tak było i tym razem. Przylecieliśmy do Zurychu, gdzie spotkaliśmy się z resztą ekipy #SzwajcariaNa6. Po wspólnie spędzonych dwóch dniach każdy z nas wyruszył w swoim kierunku i w poszukiwaniu tych elementów podróży, które lubi najbardziej.

My postawiliśmy na rowery… elektryczne… nad Jeziorem Genewskim! Zabraliśmy ze sobą sakwy rowerowe, zarezerwowaliśmy dwa elektryki w Genewie, tuż obok dworca kolejowego i wyruszyliśmy w trzydniową trasę. Z ciekawością oczekiwaliśmy, co tym razem droga nam przyniesie. Cały ten wpis podzieliliśmy na akty, bo jak się poźniej okazało trasa ta jest szalenie zróżnicowana i ciężko nie wyróżnić jej poszczególnych walorów.
Zamki i urokliwe miasteczka
Nasze wyobrażenie trasy wokół Jeziora Genewskiego było takie, że wyjedziemy sobie tuż za Genewą na piękną ścieżkę rowerową biegnącą tuż nad brzegiem jeziora i tak sobie będziemy jechać i jechać zatrzymując się w co ładniejszych miejscach. Liczyliśmy na dużo zieleni, ciszę i spokój, ale… otrzymaliśmy coś zupełnie innego.
Pierwsze 30-40 km trasy po wyjeździe z Genewy to co prawda łatwa jazda rowerem przez niewielkie pagórki, ale samego jeziora to za wiele nie widzieliśmy. Trochę tym faktem byliśmy początkowo rozczarowani, ale gdy walczyliśmy w głowie z tym obrazem trasy, który sobie przywieźliśmy z Polski, to się okazało, że dostajemy coś zupełnie innego w bonusie.

Urokliwe zameczki, budowane z kamienia. Grubo ciosane kamienie w jakiś taki sprytny sposób połączone były z nowoczesnością – ze szkłem, metalem. Wszystko otoczone piękną zielenią, a najlepiej jeśli usytuowane na wzgórzu lub brzegu jeziora. Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy i było to miłe zaskoczenie.

Sporo czasu „straciliśmy” zjeżdżając z naszej trasy. Robiąc zdjęcia, filmując przejazdy, nagrywając timelapsy i wszystko, co nas w podróży, poza widokami, bardzo kręci. Dało się poczuć powiew historii – przecież te zamki nie były budowane bez powodu. Jezioro Genewskie to południowo-zachodnia granica Szwajcarii. Część jeziora należy do Francji i dlatego też Lec Leman nie zostało uznane za największe szwajcarskie jezioro, choć jest największym alpejskim jeziorem. My miejscami mieliśmy wrażenie, że jest jak morze.

Okolice Lozanny
Drugim WOW na trasie wokół Jeziora Genewskiego była Lozanna. My za miastami nie przepadamy, ale to jest wyjątkowe. Dlaczego? A no, jadąc sobie ścieżką rowerową i trochę zapominając o mapie, nagle zorientowaliśmy się, że jesteśmy w środku miasta. Jest ono tak zaprojektowane, szczególnie część nad brzegiem jeziora, że nie ma się uczucia przytłoczenia ruchem i zabudową, które zwykle pojawia się, gdy wjeżdża się rowerem do miasta. Lozanna dla mnie to na pierwszy rzut oka harmonia.

Tam też, niedaleko Uniwersytetu, znalazłem jedną z najpiękniejszych ścieżek rowerowych, którymi kiedykolwiek jechałem. Zawracałem dobre cztery albo pięć razy, żeby nacieszyć się tym widokiem, który szczególnie patrząc w stronę jeziora, paraliżował swoim pięknem. Nie ukrywam też, że zachodzące słońce dodało dużo uroku tworząc światło-cienie, które przecinałem jadąc w stronę brzegu Jeziora Genewskiego.
Winnice Lavaux
Wyjeżdżając z Lozanny widzieliśmy już na horyzoncie zielone wzgórza, ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że pochłoną nas one na cały dzień. Pochłoną – dodam – dosłownie i w przenośni. Po pierwsze trasa robiła się coraz bardziej pofałdowana, a my jeszcze wymyśliliśmy sobie, że wjedziemy na samą górę winnic, aby zobaczyć jedną z piękniejszych panoram, jakie można znaleźć nad Jeziorem Genewskim.
Kolejna i jakże inna odsłona Jeziora Genewskiego – wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO – winnice w Lavaux to nie tylko miejsce, które słynie z dobrego wina, ale też jest lokalnym skarbem. To ludzie mieszkający w okolicy doprowadzili przez kolejne referenda, aby wzmacniać ochroną prawną (kantonalną) obszar winnic. Od 2007 roku nawet doprowadzono do tego, że nie można używać środków chemicznych do nawożenia, a stosuje się tylko te naturalne.

Zapytacie pewnie, skąd nad Jeziorem Genewskim, u alpejskich stóp, wzięły się winnice. Przecież one potrzebują odpowiednich warunków. Tutaj dochodzimy do sedna mikroklimatu, który panuje w okolicy Lavaux – winorośle korzystają na tzw. „potrójnym efekcie słonecznym”. Po pierwsze działają na nie zwykłe promienie słoneczne. Kolejne oddziaływanie to promienie odbite od tafli jeziora. Trzecie, do których przyczynił się człowiek, to ciepło oddawane nocą przez nagrzane w ciągu dnia kamienne murki.

Tarasowe winnice Lavaux rozpościerają się na długości około 30 kilometrów – między Lozanną a Vevey, ale trudno mi sobie dziś wyobrazić, że przegapiłbym najpiękniejszy zachód słońca, jaki akurat było nam dane zobaczyć, gdy mozolnie wjeżdżaliśmy na szczyt winnic. Byliśmy cali mokrzy, ale zieleń wokół, tafla spokojnego jeziora na drugim planie i pięknie oświetlone szczyty alpejskie pokryte śniegiem, które mieniły się jak złotem – to była największa nagroda za trud, jaki musieliśmy ponieść za wdrapanie się te kilkaset metrów do góry.

Gdy przemierzaliśmy przez winnice Lavaux akurat był długi weekend. Okoliczne winiarnie przygotowały specjalny pakiet dla osób, które spacerowały sobie po okolicy i za 20 franków można było kupić sobie karnet (paszport winny) na degustację jednej lampki wina w jednej winiarni. Nie raz obserwowaliśmy ludzi, którzy spacerują z kieliszkiem w ręku i delektują się nie tylko smakiem tutejszym win, ale też widokami, które rozpościerają się wokół nich. Takie dni otwarte winnic, odbywają się co jakiś czas, a więcej informacji o nich można znaleźć na Open Cellar Days.
Cisza, spokój, zieleń i rower
Gdy jedziemy do bardzo rozwiniętego kraju, w pewnym momencie brakuje nam zawsze natury w czystej postaci – takiej nieskażonej ludzką ręką. Wszystko, co do tej pory zobaczyliśmy na trasie wokół Jeziora Genewskiego było piękne, ale nasze dusze podróżne potrzebują przede wszystkim przestrzeni i spokoju.

Powiem to całkowicie szczerze, bez jakiegokolwiek słodzenia (a pamiętajcie, że ten wpis jest w ramach akcji reklamowej zamówionej przez Biuro Promocji Turystycznej przy Ambasadzie Szwajcarii!) – Jezioro Genewskie i jego okolice mają wszystko. Ostatni etap naszej podróży to odcinek od Montreux przez Villenueve do granicy z Francją. I to właśnie tam na odcinku tych prawie 30 kilometrów, znaleźliśmy naszą ulubioną sielskość i prowincjonalność w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Był też oczywiście szlak rowerowy, który wił się w lesie, między malutkimi jeziorkami, bagnami i pastwiskami, po których łaziły rozleniwione krowy. Czasem zaleciało obornikiem, gdzieś pod ścianą farmy dostrzegliśmy pierwszy raz od kilku dni lekki nieporządek i nadszarpnięty rdzą traktor. Było czuć, że dojechaliśmy do końca Szwajcarii. Tam dalej nie ma już nic, tzn. jest Francja, ale to się nie liczy, prawda? ;-)

Gdybyśmy mieli więcej czasu, to chętnie pyknęlibyśmy całą tę pętlę wokół Jeziora Genewskiego i dojechalibyśmy do Genewy. Niestety, czas mieliśmy ograniczony i musieliśmy się szybko ewakuować promem i pociągiem do Genewy, gdzie oddawaliśmy rowery.
Ścieżki rowerowe i kultura jazdy
Tutaj chciałem przejść do najważniejszego w sumie tematu – infrastruktury turystyczno-rowerowej. Tylko, co ja mam tutaj napisać? Że wszystko działa i Szwajcaria jest wzorem do naśladowania? Że ścieżki rowerowe mają swoje numery, nie kończą się nagle z dupy, jak np. w Warszawie… że żółte linie narysowane na drodze są świętością dla kierowców i nigdy, ale to przenigdy, nawet w dużych miastach jak Genewa, Lozanna, a później też Lucerna, nie poczuliśmy, że ktoś nas spycha, zajeżdża nam drogę albo chociaż niebezpiecznie mija? Wręcz przeciwnie, często jadąc mozolnie pod górę wśród winnic samochody nie mogąc nas minąć w bezpiecznej odległości, snuły się za nami aż znalazło się dość miejsca, aby nas wyminąć.

Na skrzyżowaniach w miastach, często ścieżki rowerowe biegną między pasami do skrętu w prawo i do jazdy prosto, żeby nie było sytuacji, że rowerzysta może być potrącony przy wyborze trasy prosto. Na skrzyżowaniach zaś, rowerzyści mają 2m przed linią STOP tylko dla siebie. Samochody muszą zatrzymać się za nią i nie ma sytuacji, że rowerzysta przy starcie z czerwonego światła, może się zachwiać stracić równowagę i upaść pod samochód. Nie, w Szwajcarii samochody czekają aż ruszy rower! I to działa!

Nie wiem, jak wygląda sytuacja z punktu widzenia kierowcy, jeśli ktoś prowadził auto w Szwajcarii, to może mi powie, bo czasem miałem wrażenie, że rowerzysta jest najważniejszy, no tuż poza pieszym. Może to irytujące dla kierowców, ale dla nas to była przyjemność w czystej postaci!

Ścieżki rowerowe nie biegną oczywiście najkrótsza możliwą trasą, często prowadzone są przy nabrzeżu, koło marin, wzdłuż deptaków pełnych ludzi jak np. w Vevey czy Montreux, Lozannie czy Rolle. Nigdy jednak nie skończyły nam się od tak, po prostu, bo dalej nie było ich gdzie poprowadzić. Naprawdę, jeśli chcecie poczuć 100% frajdy z jeżdżenia rowerem wybierzcie się do Szwajcarii, a jeśli chcecie zobaczyć różnorodność trasy rowerowej wokół Jeziora Genewskiego, to macie już tutaj mini przewodnik.
Noclegi i kempingi
Z oczywistych względów nasza podróż oparta była o obcowanie z naturą za dnia, ale też nocą. Chcieliśmy zobaczyć, jak wygląda szwajcarski kemping / pole namiotowe. Na trasie wokół Jeziora Genewskiego jest ich conajmniej kilkanaście, w tym kilka takich naprawdę z górnej półki.

Camping des Horizons Bleus, bo o nim mowa, to esencja tego, czego potrzebujemy. Pięknie położony, z czystymi sanitariatami i dużą jadalnią (oba pomieszczenia otwierane na kartę dotykową, którą dostaje się przy meldunku) i z podłożem, które jest wyrównane pod namiot. Na noc w jadalni można zostawić bezpiecznie powerbank, albo baterie do ładowania i nikt tego nie zwinie. To niby nic, ale po prostu sprawia, że podróżuje się przyjemnie.
Do tego sporo cienia, który chroni namiot od wczesnych godzin porannych. W bonusie jest jeszcze widok na alpejskie szczyty wokół. Jeśli kiedyś będziecie w okolicy Villenueve to koniecznie tam pojedźcie. Kompletnie nie mamy niczego z reklamowania tego miejsca, ale naprawdę nam się podobało.

Rowery elektryczne, czyli technikalia w podróży
Na wspomnianym kempingu przeprowadziliśmy też transmisję na żywo i krótką pogadankę o rowerach elektrycznych, czyli popularnych ebike’ach. To był nasz pierwszy raz z nimi, więc spostrzeżenia były bardzo na świeżo i spontaniczne, więc nie będę się tutaj o tym za dużo rozpisywał, tylko odeślę Was właśnie do tego nagrania, a gdyby ktoś miał jakieś pytania o technikalia, to chętnie odpowiemy w komentarzu.
Na zdjęciach rozpoznajecie na pewno też nasze nieśmiertelne sakwy, z którymi przejechaliśmy trasę z Bangkoku do Polski. Nie będzie zaskoczeniem, że pasowały one też idealnie do bagażników na rowerze elektrycznym. Uniwersalne mocowanie w postaci haków i naciągowej gumy na dole (a nie jakieś tam plastikowe klipsiki), sprawiły, że z łatwością mogliśmy się przepakować z plecaków do sakw na czas jazdy rowerem.
Koszty, koszty, koszty…
Szwajcaria tania nie jest, ale tutaj nie mówi się o pieniądzach. Każdy Szwajcar pracujący w turystyce wie, że ludzie decydujący się wydać w jego kraju pieniądze, liczą na obsługę na światowym poziomie i ze szwajcarską dokładnością tego się wymaga.
Dla turystów przygotowano specjalny produkt o nazwie Swiss Travel Pass (mapa obsługiwanych połączeń), który wykupiony na kilka dni podróży po Szwajcarii zwraca się z nawiązką w porównaniu do kosztów, jakie byśmy musieli ponieść, aby poruszać się pociągami, autobusami miejskimi, stateczkami, kolejkami górskimi czy wchodząc do muzeów. Więcej o Swiss Travel Pass napisaliśmy w drugim wpisie.
Koszty na kempingach to zwykle 120-150 zł za noc od dwóch osób z namiotem. Na dziko w Szwajcarii nie da się spać, więc nawet o tym nie wspominam. Tutaj prywatność to rzecz święta, a kraj jest zagospodarowany bardzo dokładnie. Zostają kempingi jako najtańsza opcja zakwaterowania oraz AirBNB oraz Booking.com. Najtańsze w dużych miastach to koszt od 150 zł w górę za noc – my taki wzięliśmy w samym centrum Genewy, bo potrzebowaliśmy być blisko dworca kolejowego, na który przyjeżdżaliśmy i w pieszej odległości od wypożyczalni rowerów, z której braliśmy nasze rowery.
Tylko czy te koszty mają znaczenie, jeśli możesz właśnie wygrać kilkudniowy pobyt w Szwajcarii dla dwóch osób? ;-)
Konkurs
Ten wpis powstał dzięki współpracy z biurem promocji Szwajcarii w ramach akcji #SzwajcariaNa6, którą wraz z pięcioma innymi blogami realizujemy jako Grupa Bloceania. Każdy z nas podczas tygodniowego pobytu na miejscu przemierzał Szwajcarię na swój sposób: wędrując, podróżując pociągami, rowerami, autem, podążając za smakami i odkrywając miasta. Naszych tras było 6, ale co powiesz na swoją własną szwajcarską przygodę?

Stworzyliśmy dla naszych czytelników konkurs, w którym możesz wygrać fantastyczną podróż do Szwajcarii! Na nagrody składa się bilet lotniczy liniami Swiss z Polski do Szwajcarii i z powrotem, voucher na 3 noclegi w pokoju 2-osobowy ze śniadaniami i SwissTravelPass na 4 dni w 1. klasie! Dobra wiadomość jest też taka, że w podróż możesz zabrać osobę towarzyszącą – swoją mamę, tatę, dziewczynę lub chłopaka. Wszystkie świadczenia są dla dwóch osób, a Ty możesz całkowicie po swojemu ułożyć trasę podróży po Szwajcarii.
Co zrobić, żeby wygrać podróż do Szwajcarii?
Wrzuć kreatywne zdjęcie, tekst, kolaż lub film na jeden ze swoich profili społecznościowych (Facebook, Instagram, Twitter) i przekonaj nas dlaczego to właśnie Ty masz wygrać i pojechać do Szwajcarii. Jak to zrobisz, zależy od Ciebie i Twojej inwencji, pamiętaj tylko, żeby opublikowany materiał koniecznie oznaczyć hasztagiem #SzwajcariaNa6 i uzupełnić formularz, który znajdziesz na stronie konkursowej. Na zgłoszenia czekamy do 30.06.2018r.
>>>>> Zgłoś się do konkursu <<<<<
Inne publikacje blogerów biorących udział w akcji na temat ich szwajcarskich tras:
- Wędrowne Motyle: Niesamowita podróż z bajkowymi widokami na Alpy. Nasza trasa szwajcarskimi kolejami
- Zapiski ze świata: City break w Szwajcarii: Jak zwiedziłam Zurych, Bazyleę, Berno, Thun, Fryburg i Lucernę
- Nadia vs the world: Cuda, które się zdarzają. Wielki Kanion Szwajcarii
- Adamant Wanderer: Smaki i ciekawe miejsca Berna oraz wizyta w Dolinie Emmental
- Rodzina bez granic: Skok na Szwajcarię
Mi się marzył taki rower elektryczny, ale do małego miasta nie opłaca się go kupować :)
To fakt – do małego miasta jest on raczej zbędny. Więcej strachu o niego, że ktoś go ukradnie…
Elektryki zyskują na popularności, no ale trudno się nie dziwić, skoro dzięki nim dalekie podróże stają się czymś przyjemnym.
Tylko czekać, aż rowery elektryczne potanieją :)
Widoczki jak z bajki i wszystko takie poukładane :D
W sumie nie napisaliście najważniejszego. Czy w Szwajcarii istnieją punkty / miejsca do ładowania oprócz kempingów? Chcę się wybrać rowerem elektrycznym, ale swoim :)
Te nasze rowery można było ładować przez zwykłe 220V, więc wszędzie, gdzie masz kontakt, możesz je łądować.
Nie dziwię się, że to jezioro cieszy się taką sławą. Do tej pory kojarzyłem je jedynie z pomnikiem wokalisty Queen a u Ciebie widzę piękne widoki i wspaniałą naturę
A powiedzcie, jaki jest przybliżony koszt wypożyczenia takiego roweru 1 os/dzień? :)
Szwajcaria… Marzenie! Szkoda, że jest tam tak drogo…
Witam
Dzięki kwarantannie trafiłam na tego wspaniałego bloga – miło, że choć taki wielki bonus z zaistniałej sytuacji.
Może gdzieś jest podana już taka informacja (ale na razie nie zauważyłam)- jakim aparatem (plus obiektyw) zrobione są zdjęcia z podróży rowerowej wokół j. genewskiego
Pozdrawiam i życzę powrotu do podróży.
Szwajcaria jest przepiękna, ale rowerem to jeszcze po niej nie jeździłem :)