{joomplu:2441}Powrót z Cape York odbył się bez większych przygód lub niespodzianek, jednak wracając z północy w stronę Innisfail wiedzieliśmy, że nasz samochód będzie wymagał technicznego postoju. Z pomocą przyszedł nam Steven i użyczył swojego garażu, sprzętu i dał dobre rady, jak poradzić sobie z problemem.
Nie wspominając śrubek, których zgubiliśmy po drodze dziesiątki, samochód wymagał dwóch pilnych napraw. Pierwsza to ustawienie zbieżności (60AUD), gdyż prawdopodobnie miliony dziur, które przejechaliśmy i dwa uderzenia przy dużej prędkości w wypełnione pisakiem ( i przez to niewidoczne rowy) wzdłuż drogi, sprawiły, iż oba przednie koła szły w dwie różne strony. Druga sprawa poważniejsza to dziwne zbieranie się wody pod naszymi nogami.
O ile pierwszy problem wymagał specjalistycznego sprzętu i krótkiej wizyty w warsztacie, drugi postanowiliśmy rozwiązać sami rozkręcając nadkola, wyjmując cały środek samochodu, aż dostaliśmy się do gołej podłogi. Widok, jaki ujrzeliśmy trochę nas załamał – po obu stronach samochodu, dwie wielkie dziury, którymi wlewała się woda spływająca po przedniej szybie, do tego zaawansowana rdza. W podłodze dwie dziury, sporo zalążków rdzy i wilgoć, o ile nie powinienem tego nazwać zgnilizną spowodowaną zbieraniem się wody pod nogami. Tak to jest jak kupuje się stary samochód – trzeba liczyć się z ukrytymi bonusami, które wychodzą w tzw. praniu.
Przy australijskich stawkach za usługi mechaniczne bylibyśmy lżejsi o jakieś 2000 AUD, bo tutaj mechanik samochodowy zgarnia średnio ok. 80-100 AUD za godzinę! Fakt, że takiej kasy już nie mamy sprawił, że zaczęliśmy główkować sami. Steven jako mechanik hobbysta, dał nam kilka wskazówek i pojechał na Thursday Island w delegację zostawiając nam swój dom i pełny asortyment narzędzi do dyspozycji. My wybraliśmy się do sklepu o nazwie Super Cheap, w którym można kupić wszystko do samochodu. Kupiliśmy puszkę specyfiku o nazwie rust killer (pogromca rdzy ;) ), puszkę włókna szklanego, pędzelek i rękawiczki chirurgiczne.
Zabawa trwała kilka dni podczas, których bardzo dużo się nauczyliśmy m.in. jak rozprowadza się włókno szklane i jak łata się dziury. Ja bawiłem się w wycinanie kawałków blachy, które były potem mocowane nitami i wytrzebiałem rdzę, a Alicja w tym czasie prała pokrowce, a później dzielnie walczyła z włóknem szklanym łatając nim dziury. Rdza została zabita, dziury w podłodze załatane i zamalowane, to samo dotyczy dziur nad nadkolami i pod przednią szybą – sporo w sumie tego było. Przy okazji cały samochód odkurzyliśmy, umyliśmy, wypraliśmy wszystkie chodniczki, pokrowce na fotele etc. i po 4 pracowitych dniach byliśmy gotowi do dalszej drogi na południe kraju. Samochód pachniał i lśnił, aż się prosiło, aby zrobić zdjęcie, które później wykorzystamy przy sprzedaży samochodu. Zamiast 2000 AUD dla mechanika wydaliśmy 65 AUD na komponenty no i zainwestowaliśmy w to 4 dni z naszego życia ucząc się przy tym sporo.
Stevenowi zostawiliśmy karteczkę z podziękowaniami, zatrzasnęliśmy drzwi jego domu i obraliśmy kierunek zachodni. Tak, tak zachodni w drodze na południe, bo nie chcieliśmy jechać wybrzeżem, które nam się wydaje dość nudne. Stwierdziliśmy, że odbijemy 100-200 km w głąb lądu i bocznymi drogami, nieraz off-road’owymi dojedziemy do Brisbane. Wyprzedzając fakty powiem, że… nie, nie. Chyba jednak musicie chwilę poczekać na dalszą część.
Zaufany mechanik to ważna kwestia;) Pozdrawiam
Super wpis