Czas leci nieubłaganie i cóż, nasze dziewięć miesięcy w Australii właśnie dobiegło końca. Kraj, którego z różnych względów obawialiśmy się przed podróżą najbardziej zawładnął naszymi sercami i z bólem patrzyliśmy, jak urzędnicy customs przy odprawie naszego jachtu wbijają nam wyjazdowe pieczątki z Australii. Jak zwykle z uśmiechem na twarzy wręczono nam paszporty mówiąc: „Szczęśliwego żeglowania i zapraszamy ponownie do Australii!” Ooo tak! My tu jeszcze wrócimy!
Nie jestem w stanie napisać jakiegoś podsumowania tego pięknego kraju. Na pewno nie teraz, bo moje myśli owładnięte są już linami, furgoczącym wiatraczkiem generującym prąd i mapami wód pomiędzy Australią a Indonezją, które nasz kapitan właśnie rozkłada na drugiej stronie stolika.
Przed nami kolejne wyzwanie, kolejne przygody, kolejny sprawdzian w nowej dla nas zupełnie sytuacji. Przed nami też kolejne zakątki świata, którego nasze oczy jeszcze nie widziały i kilka powrotów do miejsc, które znam lepiej niż inne, np. Kupang.
To pierwsze miejsce, do którego dobijemy naszym jachtem. To miejsce, które 11 miesięcy temu szczerze przeklinałem. Każdego dnia rano spacerowałem wzdłuż wybrzeża wyszukując nowego jachtu, który może zabierze nas do Australii.
Tak bardzo chcieliśmy do Australii właśnie dopłynąć, a nie dolecieć. To tworzy zupełnie inną perspektywę i bardziej docenia się miejsce, do którego się dociera z trudem. Fajnie też realizować swoje cele. Fajnie też było zobaczyć na horyzoncie zarys wymarzonego lądu, z czasem coraz dokładniejszy i coraz większy. Jak odkrywcy, jak żeglarze kilkaset lat temu, którzy przypływali do Australii, aby ją odkryć. My też ją odkryliśmy na swój sposób, dla siebie, a ta dała nam jedne z najpiękniejszych przygód w naszym życiu. Poznaliśmy dziesiątki ludzi, którzy gościli nas jak swoją rodzinę, opowiadali o swoim kraju i żegnali nas jak dobrych przyjaciół.
Właśnie jemy w trójkę śniadanie. Alicja rozwinęła foliowe opakowanie i zobaczyliśmy pyszny placek owocowy. Dostaliśmy go wczoraj wieczorem od Mo, która wraz z Robem gościła nas w Darwin przez ostatni miesiąc. Ona, żona żeglarza dobrze wie, co dać na pożegnanie, tym bardziej, że jej wypieki pokochaliśmy od pierwszego kęsa. Z trudem wczoraj opanowaliśmy łzy, gdy Rob zadzwonił z Port Hedland, aby się pożegnać z nami. „Siedzę właśnie na statku, który przeciągamy do innego portu, życzę Wam dobrych wiatrów i spokojnego morza. Do zobaczenia gdzieś na wodzie! Tego jestem pewien!” – usłyszeliśmy w słuchawce od starego wilka morskiego.
Ja w takim razie podobnie jak Wasz kolega tez Wam zycze spokojnego morza i dobrych wiatrow, no i czekam z zapalem i wielka ciekawoscia na kolejne relacje z podrozy i tych pieknych wysepek, bo ostatnio w sumie czesto bylo duzo bardziej praktycznie niz o samych miejscach, a wielu z nas wlasnie na to czeka bo pewnie nigdy nie przezyjemy takiej podrozy a te miejsca poznamy tylko i wylacznie z Waszych blogowych wpisow.
Pozdrawiam i powodzenia
Pomyślnych wiatrów!
szczęśliwej drogi już czas, mapę życia w sercu masz…
powodzenia :)
Andrew, looknij na to: http://wyborcza.biz/Firma/1,101618,10031643,Kup_1_proc__startupu__a_iPada_dostaniesz_gratis_.html
@e6b32126d5d3c8f18ca8b228cd18c5f4:disqus przychylamy się do Twojej propozycji. Pierwszy dzisiaj…
@3fbc850b82beb08f792f01bc28184624:disqus , @216bd2b82d4a3c61367f836a759b9bc0:disqus – dzięki :)
@5512610bb6050a96403d55600c0ba6ac:disqus – chętnie przyjmiemy iPada jeśli ktoś będzie miał na zbyciu ;)