Sam spływ jednak zaliczamy do bardzo udanych. Troszkę się zregenerowaliśmy i w końcu, choć przez 3 dni nie musieliśmy myśleć o noclegu, jedzeniu i transporcie. Był to spory komfort psychiczny. Niestety trzy przełomy Jangcy nie są tak urokliwe (albo pewnie nie są JUŻ tak urokliwe) jak się to widzi w TV czy na zdjęciach. Woda jest coraz wyżej i różnica pomiędzy wierzchołkami gór, a taflą wody się ciągle zmniejsza… Jak pisałem jednak w smsie, spore wrażenie wywarła na nas Wielka Zapora. Przeprawialiśmy się przez nią przez ponad 3 godziny – w sumie 4 śluzy. Jest to dość efektowne i bardzo ciekawie z technicznego punktu widzenia rozwiązane. Zgodnie stwierdziliśmy, że to była dobra decyzja – spłynąć Jangcy.Gdy dotarliśmy do Wuhan czekała na nas kolejna decyzja – gdzie dalej jechać. Opcje były dwie. Do Pekinu, lub do Pekinu przez Szanghaj. Wynik glosowania 3:1 dla wersji drugiej sprawił, że prawie dwa dni spędziliśmy w tym największym mieście Chin. Miasto jest naprawdę piękne – szczególnie nocą. Podświetlone drapacze chmur, wieże i jeszcze raz drapacze chmur – to wszystko robi ogromne wrażenie, szczególnie w nocy. Tutaj można spokojnie stwierdzić, że właśnie takiego miasta oczekiwaliśmy – tak widzieliśmy go na filmach i takie ono właśnie jest. Wszędzie rozmach i przepych. Co ciekawe tu jak buduje się bloki mieszkalne to nie dwa, trzy, czy pięć na raz, ale 30!! A co się będą rozdrabniać;)
Po tych kilkudziesięciu godzinach spędzonych w Szanghaju wylądowaliśmy w stolicy Chin, ale wcześniej była kolejna przeprawa kolejką chińską… W sumie trwało to tylko 22 godziny, ale po ok. 5 godzinach w wagonie wszyscy mieliśmy serdecznie dość. Mielismny miejscówki, ale tak zapchanego pociągu nasze oczy jeszcze nie widziały. 118 miejsc siedzących w wagonie przypadało na oko na ok. 250 Chińczyków – sami sobie możecie wyobrazić, co to oznaczało. Początkowo zajęliśmy miejsca w naszych kochanych przedsionkach, tak, aby można było się zdrzemnąć… Po około godzinie jazdy Kasia i Piotrek zostali wyrzuceni, ze swoich miejsc przez szefa wagonu – nam z Konradem udało się zostać, choć jak się potem okazało, to był duuuży błąd strategiczny. Wyjeżdżając z Szanghaju temperatura sięgała 40 stopni w cieniu, pociąg był nagrzany, tym bardziej, że był tam podstawiany. Po ok 4 godzinach jazdy zaczął się horror. Dziesiątki, jak nie setki Chińczyków zaczęły się dosiadać na poszczególnych stacjach i w końcu temperatura w pociągu sięgała ok 45 stopni, a w naszych (moim i Konrada) przedsionkach blisko 50 stopni. Wszystko przez to, że koło przedsionków były drzwi końcowe wagonu, które były otwarte, co automatycznie zamykało nasze przedsionki. Rzesze Chińczyków zastawiły swoimi wielkimi torbami drzwi, tak, że nie dało się nawet wydostać z tej pułapki, a robiło się coraz bardziej gorąco. Konrad, jak mówi, gdy w końcu wyszedł ze swojego, to miał omamy z gorąca… Mi natomiast zaczęły przychodzić na myśl opowiadania Borowskiego o łagrach i tym, co panowało podczas transportu więźniów do obozów… Może skończę tutaj opis tego, co przeżyliśmy w tym pociągu… Lepiej nie denerwować naszych mam. Ważne jednak, że udało nam się dojechać i jesteśmy w Pekinie. Tym czasem zmykam na plac Tienanmen, który jest tuż za rogiem kafejki, z której piszę do Was te słowa.
Trzymajcie kciuki. Przed nami jeszcze dwa przejazdy chińskimi pociągami…