Po tygodniu spędzonym w domu Grega, wyrobieniu wizy do Wietnamu i całkowitym wyleczeniu wszelkich nieżytów, wyruszyliśmy w kierunku laotańskiej granicy. Zanim jednak tam dotarliśmy zatrzymaliśmy się na kilka dni w miejscu, które okazało się cudem natury, a do którego nie docierają (jeszcze) turyści.
Tak, tak… wszystko się zgadza. W Chinach wbrew pozorom są jeszcze takie miejsca, gdzie nie docierają turyści mimo, iż jest ono bardzo piękne i turystyka mogłaby tam wręcz kwitnąć. Co prawda trzeba się trochę natrudzić i nie dać się zwieść pozorom i fortelom Chińczyków, to jednak zdecydowanie warto.
O tarasach ryżowych w Yuanyang znalazłem informacje gdzieś w Internecie. Nasze pdf’y LP z 2007 roku jeszcze o nim nie wspominały, więc jechaliśmy pełni wigoru i zacieraliśmy ręce na coś wyjątkowego. Jak się jednak okazało później w najnowszej wersji LP Chiny 2009 Yuanyang jest już ujęte, jako alternatywa dla tarasów ryżowych koło Longsheng, które to są porażką na całej linii i do tego strasznie komercyjną.
Z Kunmingu wyjechaliśmy kursowym autobusem z dworca kolejowego położonego nieopodal głównej stacji kolejowej. Dojechaliśmy w kilka godzin bezpośrednio do miasteczka Yuanyang, skąd już było widać tarasy. Byli z nami w autobusie jacyś biali, co mnie trochę zaniepokoiło. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że Yuanyang jest wymieniony w najnowszym LP z 2009 roku. 99% turystów z lenistwa lub niewiedzy swoją podróż do tarasów ryżowych kończy na miasteczku Yuanyang i zadawala się widokiem z przedmieścia lub co najwyżej z tarasu widokowego oddalonego około 20 minut drogi taksówką. I bardzo dobrze, niech taki stan rzeczy dalej trwa. My trochę do interesu dołożyliśmy i poturlaliśmy się jeszcze 3 wioski dalej – około godzinę drogi. Znaleźliśmy jakiś ledwo co budujący się hotel, do którego szliśmy między polami ryżowymi przez dobre 5 minut. Hotel ten ma skończone dwoma pokoje, które jeszcze pachną świeżością. Zjedliśmy kolację z gospodarzami – oczywiście brak menu i dość proste danie oparte na ryżu z dodatkiem warzyw i szczątkowej ilości jakiegoś bliżej nieokreślonego mięsa. Wzięliśmy prysznic w zimnej wodzie i nastawiliśmy budziki na 6 rano. Cel – wstające słońce nad tarasami ryżowymi.
Widok był majestatyczny, a mój komentarz do zdjęć jest raczej zbędny.
Po południu zrobiliśmy sobie małą wycieczkę po okolicznych wioskach rozsianych dalej wzdłuż drogi, aby obejrzeć tarasy z innej perspektywy.
Poza tarasami ryżowymi spotkaliśmy się jeszcze z bardzo sympatycznymi ludźmi, którzy do nas ochoczo zagadywali i uśmiechali się, a dzieciaki ciągle biegały wokół nas chichrając się pod nosem. W pewnym momencie chcieliśmy znaleźć jakiś sklepik – zadanie okazało się awykonalne. Udało nam się tylko wypatrzeć jakiś magazyn z ryżem, solą i zupkami chińskimi w wersji instant. Cóż za odludzie nieskażone przez masową turystykę i bez puszki Coca Coli?!
Następnego ranka znów poszliśmy na wschód słońca, a jak się okazało dwie wioski dalej do około południa miał miejsce targ, na który zjeżdżali się ludzie z okolicy ubrani w swoje tradycyjne stroje. Miejsca takie w Chinach można znaleźć w okolicach komercyjnych Lijiang czy Dali, ale to było zupełnie autentyczne, naturalne, piękne. Bez pozowania, tekstów typu „foto for money” (zdjęcie za pieniądze), tańczenia do aparatu, czy nagabywań – kup to i tamto. Atmosfera była podobna do niedzielnego targu w Hotan, ale w wydaniu mikroskopijnym, bardziej kameralnym.
Niestety, już w niedalekiej przyszłości czar wiosek wokół Yuanyang pewni pryśnie. Zaraz za miastem, tuż przy popularnym „hotelu u fotografa” wybudowano bramę w chińskim stylu, a koło niej budkę biletową. {joomplu:1793}Oczywiście w połowie grudnia 2009 roku projekt jeszcze nie był skończony, ale mimo to musieliśmy się zatrzymać i walczyć o swoje. Mianowicie, dwóch Chińczyków podających się za kasjerów wyległo z biura koło bramy żądając 60Y od osoby za wjazd w stronę tarasu widokowego. Rozbojem w biały dzień jest cena, a poza tym fakt, iż goście chcieli z nas kasę wyciągnąć bezprawnie. Stanąłem okoniem i trwaliśmy tak na tyle długo, aż im się udawanie kasjerów znudziło. W końcu przepuścili nas z niepysznymi minami na twarzy zobaczywszy na koniec „gest Kozakiewicza”. Wniosek jednak z tego taki, że w sezonie 2010 to miejsce będzie już zapewne napędzane maszyną parową pt. pakietowe wycieczki chińskich turystów, które mam nadzieję będą dojeżdżać tylko do tarasu widokowego, ślicznie już dziś przygotowanego dla nich. Oby nie jechali dalej, w głąb wiosek, bo zadepczą ten piękny skrawek Chin i co najgorsze, zaśmiecą, jak to oni mają w zwyczaju. Spieszcie się moi drodzy zatem, bo natura długo bronić się pewnie nie będzie mogła.
Nam się tam bardzo podobało, ale w końcu przeszedł czas, aby pożegnać się z tarasami ryżowymi. Wróciliśmy do miasteczka Yuanyang i następnym naszym celem miał być Jinghong – stolica regionu Xishuangbanna, a głównie jej okolice. Cóż się kryje pod tą dziwną nazwą opowiemy Wam w następnym odcinku.
PS: Będąc za drugim razem w tym miejscu, dwa lata później, niestety czar tego miejsca prysł. Jest postawiony mur, brama i za coś co można było podziwiać do woli, żąda się od turystów biletu za 100Y.
Co to za miejscowość i hotelik w którym się zatrzymaliście?
@202ac6b746c5c9d01fbaed4518aeaf91:disqus , hotelik nie miałem jeszcze wtedy nazwy, więc sami nie wiemy. Zaś co do miejscowości, to sprawdzimy to jak tylko wrócimy do Darwin, bo nie mamy ze sobą teraz naszego azjatyckiego pamiętnika.
OK, jakbyś mógł podesłać to byłbym wdzięczny bo planuję podróż w tamten rejon i jakieś sprawdzone miejscówki zawsze się przydadzą :) Tak na marginesie to czytam już waszego bloga od kilku miesięcy i zainspirował mnie on do wzięcia się na poważnie za planowanie własnej podróży. Wam gratuluję i podziwiam.
Hej!
Tani nocleg w bliskim sąsiedztwie tarasów, znaleźliśmy w miejscu zwanym „Photographers Hotel”, około 6 km na wschód od Yuanyang. Wspólny pokój odstraszał co prawda syfem i centymetrową warstwą kurzu, ale całkiem porządne dwójki dostaliśmy bez targowania się z ok. 10 zł/dzień. miejsce to znajduje sie tuż przy bramie wjazdowej i punkcie kasowym do tarasów (tak, tak, już tam jest :( ), a właściciele nie tylko doradzą gdzie iść i o której porze dnia, ale też jak ominąć opłaty za wstęp. na udało się to przez 3 dni z rzędu, co uratowało sprawę, bo bilety są złodziejsko drogie…
Pozdrawiam,
Ł.
Cześć jaką pogodę mieliście w tym okresie – bo rozumiem, że na tarasach byliście w marcu? – jakbyście mogli to klepnijcie odpowiedź na edekm@o2.pl
Pozdrawiam i podziwiam !!!!
Na tarasach byliśmy koncem listopada. Pogoda była stabilna, ale już było chłodno wieczorami i nad ranem. Drugi raz byliśmy w maju i był to dużo lepszy okres.