Wydawałoby się, że era kolonializmu jest już dawno za nami. Dziś podróżując po Indiach, Wietnamie czy krajach Ameryki Łacińskiej lub Afryki możemy podziwiać ślady europejskich kolonizatorów. Kamieniczki, kościoły, budowle użyteczności publicznej stylem przypominające europejskie, ale rozsiane po innych kontynentach. Można by rzec: kolonializm to przeszłość. Nic bardziej mylnego. Kolonializm dalej istnieje i co ciekawe ma się świetnie.
Będąc w Phnom Penh kupiliśmy sobie mapę tego miasta. Po dwóch dniach poświęconym atrakcjom typu muzea, świątynie czy „pamiątki” po reżimie Czerwonych Khmerów jak Pola Śmierci czy Więzienie S-21, stwierdziliśmy, że poszukamy jakiegoś parku lub innego miejsca, gdzie będzie można uciec od gorąca i zgiełku stolicy Kambodży. Padło na jezioro Boeung Kak, które na mapie miasta wydawało się spełniać wszelkie warunki, jakie były przez nas postawione i przede wszystkim wyglądało na całkiem spore.
Docieramy nad owe jezioro i stwierdzamy, że to co widzimy na mapie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jezioro prawie zupełnie wyschło. Szybko po głowie przebiega nam myśl, że może ze względu na panujące tu upały. Wiosna w Kambodży nie sprzyja nikomu. Może i jeziora sobie z nim nie radzą? Po głębszym zastanowieniu i szybkiej wizji lokalnej dochodzimy do innych wniosków – jezioro to jest specjalnie wysuszane.
Temat wydaje nam się bardzo intrygujący. Jezioro Boeung Kak to centrum stolicy, do której przybywa coraz więcej turystów i jest coraz więcej inwestycji zasilanych głównie kapitałem chińskim. Wysuszenie jeziora sprawia, iż w sercu Phnom Penh powstaje biała, niezagospodarowana plama, która jest świetnym miejscem pod nowoczesną inwestycje. Docieramy do sedna sprawy.
W 1979 roku do stolicy Kambodży wracają Khmerowie, którzy przeżyli na prowincji reżim Pol Pota i kierowanych przez niego Czerwonych Khmerów. Zasiedlają opustoszałe miasto. Część z nich decyduje się na zasiedlenie brzegów jeziora, które z biegiem lat staje się niewątpliwą atrakcją turystyczną miasta. Sytuacja w Kambodży zaczyna się stabilizować, kraj zaczyna stawać na nogi. Wokół jeziora powstaje dzielnica turystyczna pełna hotelików, barów, kafejek internetowych, pralni, agencji turystycznych i wszystkiego, co potrzebne turyście do szczęścia. Zmęczeni upałem i rozgrzanym przez palące słońce miastem turyści, odpoczywają wieczorami siedząc z zimnym piwem lub innym napojem w ręce. Podziwiają zachód słońca nad jeziorem Boeung Kak, a raczej podziwiali.
W sierpniu 2008 roku wszystko się zaczyna zmieniać. Jezioro zostaje sprywatyzowane, a z pierwszymi dniami września nad jego brzegami pojawiają się buldożery. Zaczynają do jeziora wpychać tony piasku. Woda podnosi się i zaczyna podtapiać domostwa w najbliższym otoczeniu jeziora. Stojąc na wprost meczetu wystarczy obrócić głowę nie w lewo, gdzie dzielnica turystyczna, a w prawo, gdzie za murem rozgrywa się dramat. Biedne chaty podmywane przez ścieki, rozkładające się zdechłe szczury, smród i tysiące komarów. Warunki nie do zniesienia – ludzie uciekają. Spółka inwestująca w zagospodarowanie terenu po jeziorze płaci 8500-10 000 $ za dobrowolne opuszczenie domostw. Wszystko niby zgodnie z prawem.
Kto za tym stoi? Byli działacze Khmer Rouge i Chińczycy. Ale jak to, przecież Trybunał ds. Zbrodni Czerwonych Khmerów (przeczytaj tutaj więcej na ten temat) sądzi właśnie Pol Pota i ściga innych zbrodniarzy! Tak, ale co sprytniejsi członkowie tej kliki dziś są już senatorami i decydują o losach niepodległej Kambodży po raz kolejny decydując zarazem o losach szarych obywateli. Po raz kolejny też bez żadnych skrupułów. Parę do tego tanga uzupełnia chiński gigant inwestycyjny w postaci Yunnan Southeast-Asia Economy and Technology Investment Industry, który podpisuje umowę na budowę ogromnego centrum biznesowo-handlowo-rozrywkowego.
Niektórzy ludzie dobrowolnie opuszczają swoje domostwa, inni protestują, manifestują. W odpowiedzi dostają pogróżki, anonimowe listy. Najbardziej opornych z domów wypędzają ludzie z karabinami. Nikogo nie dziwią już artykuły w kambodżańskich gazetach opisujące kolejne osoby przesiedlone/wypędzone z ich domów. Opłacona policja (ochrona) pilnuje dostępu do wysuszonych części jeziora, nijak się tam dostać. Umówienie się na wywiad z kimś z firmy Shukoku (kambodżański inwestor użytkujący wieczyście jezioro od państwa) jest niemożliwe. Wszyscy nabierają wody w usta, a tej coraz mniej…
Takich przykładów znaleźć można więcej. Z jednej strony inwestycja ta wpłynie na atrakcyjność miasta, pobudzi go do życia, ale czy ktoś pyta, kto się za tym kryje? Przemierzając Karakorum Highway w Pakistanie szybko do nas dotarło, że remont prowadzony przez chińskie firmy ma de facto otworzyć bramę dla chińskich produktów. Karakorum Highway to najszybsza droga lądowa z Chin do pakistańskich portów. Stamtąd zaś rzut beretem do krajów Zatoki Perskiej. Nowe rynki zbytu w zasięgu ręki. 50% na remont KKH dają bezzwrotnie Chiny. Drugie 50% to długoterminowa pożyczka dla Pakistanu spłacana oczywiście Chińczykom. Ponad 2000 chińskich robotników przyjeżdża do Pakistanu. Miało ich być 10-krotnie więcej, ale rząd USA zablokował tę decyzję. W końcu pomaga Pakistańczykom prowadzić wojnę przeciwko Talibom i rości sobie prawo do pewnych decyzji w regionie. Trwa walka o strefę wpływów.
W Afryce dzieje się nie inaczej. Zupełnie przypadkowo wychodząc z meczetu nad wspomnianym jeziorem w Phnom Penh, spotykam mężczyznę z Somalii. Widzę z daleka, że to muzułmanin, więc witam się z nim mówiąc Salam Alejkum. Pada odpowiedź jakiej oczekuję i do tego gości na jego twarzy szeroki uśmiech. Rozmawiamy dłuższą chwilę. Schodzimy powoli na temat jego kraju. Opowiada o chińskich inwestycjach. Jest dumny i wdzięczny Chinom za to, iż rozwijają jego kraj. Budują centra handlowe, rozwijają infrastrukturę transportową. Pytam, czy zauważył więcej chińskich produktów. Odpowiedź jest twierdząca. Chyba nikogo to nie zaskakuje.
Kolonializm w dzisiejszych czasach używa trochę innych narzędzi niż dawniej. Nie podbija się kraju armią żołnierzy. Nikt nie wkracza z wojskiem i nie ustanawia wbrew wszystkim swoich rządów*. Kolonializm w XXI wieku to szukanie nowych rynków zbytu i wkraczanie z inwestycjami, technologią oraz swoimi produktami do krajów rozwijających się. Najlepiej pod pretekstem niesienia pomocy i rozwoju kraju. Mało kto się sprzeciwia, bo przecież cel jest szczytny. Dopiero, gdy dotrzemy do sedna problemu, przecieramy oczy ze zdumienia. Mija zaślepienie. Kolonializm ma się świetnie nawet w XXI wieku.
*Zakładam, że nie do końca można się z tym zgodzić, gdyż konflikt w Iraku czy Afganistanie poza zniesieniem dyktatorów, miał też wg mnie podłoże ekonomiczne i polityczne, ale to temat na osobny artykuł, a może i na całą książkę.
W polsce dzieje sie podobnie juz zdecydowana wiekszosc polskich przedsiebiorstw zostala sprzedana za bezcen zachodnim duzym firmom a polacy sa tam tania sila robocza,natomiast duze zarobki sa przesylane do bankow rodzimych tych korporacji,Niemieckich ,francuskich,holenderskich i innych.W prosty sposob nie placa podatku dochodowego mowiac ze koszy uzyskania byly wielkie,a te koszty produkuja u siebie w kraju gdzie nasza skarbowka nie jest w stanie tego zwertyfikowac bo nikt jej nie udostepni odpowiednich papierow. Tak wlasnie eksploatuja nasz kraj z zasobow materialnych i ludzkich.
Nie tylko jest również umysłowy kolonializm który nazywa się kolonializm 2.0. vide Ameryka i jest kultura.