Attapeu i straszna (!?) granica Laosu z Wietnamem

Z Paksongu do Attapeu docieramy w samo południe. Słońce przypieka, ciężkie plecaki wbijają w ziemię, do centrum daleko, a sawngthaew za drogi. Andrzej zdesperowany łapie stopa i po 5 minutach jesteśmy w samym sercu miasteczka. Attapeu raczej nie jest światowym centrum rozrywki, nie przypomina tez typowych miast przygranicznych jakie znamy. Nie widać tu handlarsko-szmuglerskiego ruchu i towarzyszącego mu charakterystycznego napięcia. Cisza, spokój i senna atmosfera udzielają się mieszkańcom, od których ciężko nam wydobyć informacje o transporcie do Wietnamu. Po przeszło dwugodzinnych poszukiwaniach dowiadujemy się, że najtańszy bus przewożący przez granicę odjeżdża spod naszego hostelu. Czy mogło być lepiej?
Pozostaje nam tylko jedno zmartwienie: przejście graniczne. Bo Y jest jednym z najrzadziej uczęszczanych przejść w Laosie. Już kilku napotkanych po drodze osób straszyło nas że, urzędnicy zarówno po stronie laotańskiej jak i wietnamskiej żądają dość wygórowanej „opłaty manipulacyjnej”. Jakakolwiek odmowa jej zapłacenia skutkuje dogłębnym przeszukaniem rzeczy osobistych i kilkoma dodatkowymi godzinami spędzonymi w oczekiwaniu na nic. Jesteśmy więc nastawieni na najgorsze, tym bardziej, że o Wietnamie słyszeliśmy już sporo niedobrego. W przewodniku znanego wydawnictwa, potwierdzają opinię, iż to przejście graniczne jest tylko dla odważnych. Coś dla nas? Hehehe ;)

Tymczasem wydajemy ostatnie kipy laotańskie na ulubione ciastka i porządną kolację. W lokalnej knajpce, nieoczekiwanie spotykamy Iana – Brytyjczyka i Ruth – Niemkę, których poznaliśmy juz wcześniej na wyspie Don Det na Mekongu. Spędzamy w ich towarzystwie bardzo miły wieczór m.in. wspominamy Don Det, wymieniamy się doświadczeniami i śmiejemy się do rozpuku z niestworzonych opowieści podróżniczych Brytyjczyka. Jednak hitem wieczoru okazało się stwierdzenie Iana, że Andrzej jest bardzo podobny do Roberta Kubicy. Chodziło mu oczywiście o rysy twarzy, ale ja to podobieństwo widzę gdzieś indziej. Ten, kto choć raz jechał z Andrzejem samochodem, na pewno wie co mam na myśli ;)

Następnego dnia wstajemy bardzo wcześnie, nie można powiedzieć, że o świcie, bo było jeszcze zupełnie ciemno. Wsiadamy do prawie pustego busa i juz mkniemy w stronę Wietnamu. Nasze obawy co do przekraczania granicy zupełnie się nie potwierdziły. Nikt niczego od nas nie żąda, poza okazaniem paszportem rzecz jasna. Laotańczycy beznamiętnie wbijają nam pieczątki wyjazdowe, a Wietnamczycy witają nas z uśmiechem. Wszystko przebiega sprawnie, bez problemów i ze strony urzędników nie ma nawet cienia sugestii, że mielibyśmy uiścić jakaś dodatkową opłatę. Hmm… nie tak miało być? Gdzie przeszukiwanie plecaków, gdzie setki pytań, gdzie godziny spędzone na granicy? Nic frajdy z tej granicy ;)

W pierwszej miejscowości za granicą przesiadamy się do innego busa, który zabiera nas już prosto do samego Kon Tum. Kiedy dojeżdżamy na miejsce, kierowca wyraźnie daje nam do zrozumienia, że mamy mu zapłacić za  przejazd. Stanowczo odmawiamy, bo widzieliśmy wcześniej, że kierowca naszego pierwszego busa dał mu pieniądze za przewiezienie nas do Kon Tum. To pierwsza taka pazerna osoba jaka spotykamy w Wietnamie. Jeśli wszyscy tak tu próbują nabijać turystów w butelkę, to łatwo nie będzie… a jak było odpowiedź znajdziecie w następnym odcinku tego tasiemca :)

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Gdyby nie było pieniędzy, czyli zakupy w Afganistanie

Scenariusz jest prosty: idziesz do sklepu, wkładasz do koszyka wybrane produkty, idziesz do kasy, wyjmujesz pieniądze lub kartę …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *