Przepis na duszoną paprotkę

Pamiętam ten ból mięśni przy stromym podjeździe krętą, kamienistą drogą. Już miałam zsiadać z roweru, żeby chwilkę odpocząć, kiedy zobaczyłam trzcinowe dachy chat. „Oooo wioska! Może tu będziemy mogli odpocząć i coś zjeść. Trochę ryżu i jajka zawsze się znajdą”- pomyślałam i szybko ruszyłam do przodu. W wiosce znalazło się coś lepszego. Trafił się nam niezły rarytas. Chcecie przepis?

Po kilku godzinach intensywnego pchanio-pedałowania pod górę mieliśmy dosyć wszystkiego. Oprócz zmęczenia i braku energii dawał nam się we znaki głód. Niestety znów zepsuła nam się kuchenka i nie mogliśmy niczego ugotować. Ciągle trzeba było prosić kogoś, żeby nam coś przyrządził.

Gdy dotarliśmy do wioski na wzgórzu, pierwszą napotkaną osobę zagadaliśmy o jedzenie. Pani w średnim wieku z czerwonym od betelu uśmiechem wskazała nam swój dom mówiąc magiczne słowo khao, czyli ryż. Mamy podstawę, ale przydałby się jakiś dodatek. Słabo nam idzie nauka, a raczej wymowa laotańskiego języka, więc pokazaliśmy pani wcześniej narysowaną kurę z jajkiem. Wszystko da się załatwić – po chwili szliśmy z kupionymi od sąsiadki jajkami.

Wioska w górach Laosu.
Wioska w górach Laosu.

Zwykły omlet z ryżem w bambusowej chacie plemiona Akha smakuje jak delicja. Wciągnięcie go, bo nie nazwałabym tego jedzeniem, zajęło nam zaledwie kilka minut. Zostaliśmy też poczęstowani wodą, masą uśmiechów i chyba dobrych słów.

W takich momentach najbardziej doskwiera nam brak znajomości lokalnego języka. Wdzięczność za okazaną nam pomoc mogliśmy wyrazić jedynie powtarzając w nieskończoność khob chai, czyli dziękuję oraz oferując naszej gospodyni pieniądze za ryż i przygotowanie pysznego posiłku. Oczywiście początkowo nie chciała ich przyjąć.

Najedzeni i zadowoleni ruszyliśmy dalej. Około 500 metrów za wioską stanęliśmy nad ostrym zjazdem w dół, a w dali widzieliśmy równie stromy podjazd. W jednym momencie zapadła decyzja: wracamy do wioski i pytamy o nocleg. Znów trafiliśmy na naszą gospodynię, która ku naszemu zaskoczeniu od razu wiedziała o co chodzi – pokazała gest „spać” i wskazała na swoją chatkę na palach. Ucieszyliśmy się na to zaproszenie i udaliśmy się w stronę jej domu, a za nami cała gromada dzieciaków, które akurat wyszły ze szkoły.

Nakryty stół w hacie Abu
Nakryty stół w hacie Abu

Pod bacznym okiem mieszkańców połowy wsi i niezrozumiałych dla nas komentarzach pościągaliśmy sakwy zrowerów i weszliśmy do chatki naszej gospodyni – Abu. Tu już spokój i cisza. Tłumek miejscowych usiadł na podwórku i jeszcze chwilę nad czymś debatował, a potem wszyscy rozeszli się do swoich chat i obowiązków.

Abu, to drobna kobieta, ale silna, poza tym niezwykle pogodna i serdeczna. Na jej pięknej twarzy wiek wyrzeźbił kilka zmarszczek, które w pewien sposób ją uszlachetniają. Tylko ten uśmiech… nałogowe żucie betelu zabarwiły jej zęby na kolor bordowy.

Gospodyni wskazała nam miejsce, gdzie możemy rozwinąć nasze materace, a sama wróciła do domowej krzątaniny. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy może moglibyśmy przyrządzić na kolację placki ziemniaczane z paczki, gdy do chatki przyszła córka Abu. Dziewczyna 19-letnia jest już zamężna i mieszka w sąsiedniej chacie. Właśnie wróciła z gór i przyniosła mamie miskę ślimaków rzecznych (nie mam pojęcia co to za ślimaki) i bukiet paproci.

Abu z uśmiechem pokazała nam jedno i drugie z gestem „wybierajcie”. Smak ślimaków mniej więcej znam i w sumie nie przepadam, ale paprotki jeszcze nigdy nie jadłam. Nasz wybór padł na paprotkę, a paczkę placków ziemniaczanych gospodyni kazała nam schować „na potem”.

Na kolację była duszona młoda paprotka z ryżem. Czegoś takiego jeszcze nie kosztowałam i pewnie długo nie będę miała na to szansy. Chyba też nie do końca chodzi o samą potrawę, ale o sytuację, otoczenie i towarzystwo, w którym mogliśmy jej spróbować. Na ten niezapomniany aromatyczny smak składa się nie tylko sama roślina, ale dym z domowego paleniska, obwieszona ziołami i bambusowymi naczyniami kuchnia Abu oraz jej gościnność i okazane nam serce.

Przepis na duszoną młodą paprotkę Abu:
Produkty:
– bukiet młodej paproci z północnych gór Laosu (nie wiem czy to jakaś specjalna, jadalna odmiana)
– łyżka tłuszczu, chyba smalcu
– dwa ząbki czosnku
– dwie ususzone papryczki chili
– sól
– ugotowany ryż
Narzędzia:
– rower
– maczeta
– bambusowa chata
– palenisko
– czarny od sadzy garnek

Rowerem, dojechać do Laosu, gdzieś w góry w okolicach Mekongu. Zmęczyć się. Znaleźć wioskę, w której mieszka Abu. Zdobyć spory bukiet młodej paprotki. Gałązki paprotki wypłukać w wodzie i połamać.

W palenisku rozniecić ogień, postawić stary, czarny od sadzy garnek i rozpuścić w nim łyżkę smalcu. Maczetą rozgnieść dwa spore ząbki czosnku i lekko je posiekać.

Wrzucić na rozgrzany tłuszcz i chwilkę podsmażyć. Następnie wrzucić do garnka młodą paprotkę, zamieszać. Dusić na żywym ogniu z paleniska. Po kilku minutach dodać sól i roztarte papryczki chili, zamieszać. Gdy paprotka puści sok i zmięknie, zestawić garnek z paleniska.

Abu uczy Alicję robótek ręcznych. Nici zrobione są z pozwijanych woreczków plastikowych.
Abu uczy Alicję robótek ręcznych. Nici zrobione są z pozwijanych woreczków plastikowych.

Ciepłą paprotkę podawać z gotowanym ryżem i uśmiechem jednej kobiety z plemienia Akha.

O autorze: Alicja Rapsiewicz

Z zamiłowania i wykształcenia aktor-lalkarz. Pracowała przez 8 lat na różnych scenach w kraju i za granicą grając rozmaite role (od Krowy przez Anioła na Świętej skończywszy). Kilka zwrotów akcji w jej życiu i ciężki, ale ciekawy żywot wędrownego artysty, zaowocowały pomysłem aby objechać świat dookoła. Podróżowanie to jej największa pasja. Spędziła 4 lata w drodze przemieszczając się pieszo, autostopem, rowerem i jachtem. Odwiedzając rozmaite zakątki świata lubi przyglądać się codziennemu życiu mieszkańców i ich zwyczajom. Nie lubi się spieszyć. Nie wierzy w zdanie "nie da się", zdecydowanie jest zwolennikiem myśli "lepiej żałować, że coś się zrobiło, niż żałować, że się w ogóle nie spróbowało."

Podobny tekst

Velo Małopolska – kręci mnie to!

Lubisz jeździć rowerem? Chcesz spędzić weekend albo krótki urlop w zieleni i blisko natury? Masz dość rozglądania się …

5 komentarzy

  1. Na śniadanie bułka z serem. Pozdrawiam i czekam na dalsze relacje ! ;D

  2. HM…. TAK TAKIE CHWILE SA NAJWSPANIALSZE … I NIGDY SIE O NICH NIE ZAPOMINA ,WARTO BYLO PEDALOWAC I PCHAC ZOSTALO WAM TO WYNAGRODZONE POWODZENIA.. MONIKA

  3. Czy podróżując razem nie odczuwacie większej „izolacji” otoczenia niż podróżując samotnie?
    Przepraszam, nie jestem lekarzem, nie znam Waszego samopoczucia ani zdrowia, ale wydaje mi się, że wyglądanie na bardzo wychudzonych wręcz na niezdrowych. Zauważyłem to po relacje ze wspinaczki w skałach ze znajomymi. Dopadła Was jakaś choroba?

    • Ad 1) Nigdy nie podróżowaliśmy samotnie, więc nie umiemy odpowiedzieć na to pytanie.

      Ad 2) Tak, masz rację. Od dziecka cierpię na nadczynność tarczycy, jem za trzech, a wyglądam dalej jak patyk :)

  4. Oj tam, dobrze wyglądacie. Nie dziwię się, że schudliście, pogoda i ruch robi swoje :)

    a ja wpraszam się na jakiś egzotyczny posiłek po waszym powrocie :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *