Wywiad bez cenzury: Tomek Michniewicz

Jak radzić sobie z agresywnymi komentarzami w Internecie? Czy wpływają one na wizerunek krytykowanego? Czy z podróżowania da się żyć, a jeśli tak to czy warto się w to pakować? Pisać książki, bloga, czy realizować projekty podróżnicze ze wsparciem dużych sponsorów? No i dlaczego podróżnicy robią akcje charytatywne gdzieś w Azji albo Afryce, a nie interesuje ich polskie podwórko? O tym i wielu innych tematach rozmawiamy dziś z Tomkiem Michniewiczem

Na rozgrzewkę – kiedy zacząłeś podróżować i dlaczego?

Pierwsze wypady z plecakiem, stopem, jakoś tak w sposób mniej niż zorganizowany zacząłem w wieku 15 lat. Dalej i odważniej – tuż po osiemnastce. Dlaczego? Chyba jak wszyscy – z potrzeby poznawania różnorodności świata. Wychowałem się w domu, w którym byłem eksponowany na różne religie i kultury, to się musiało kiedyś zmienić w potrzebę bardziej bezpośredniego kontaktu.

Czy według Ciebie podróże mogą być sposobem na życie?

No pewnie, tak jak i śpiewanie na ulicy, zawodowy hazard, testowanie gier komputerowych czy pisanie wierszy i wydawanie ich w tomikach poezji.

A gdy pojawia się pieniądz, zaczynasz ze swojej pasji w jakiś sposób żyć, to co wtedy? Nie blaknie?

To zmienia wszystko. W podróży najcenniejsze jest to poczucie niczym nieskrępowanej wolności, prawda? Wyjeżdżasz, biorąc urlop od swojego życia – od pracy, stresów, problemów. Wyjeżdżasz i zapominasz o tym wszystkim na chwilę. Ale gdy zaczynasz pracować w podróży, wszystkie te obciążenia zabierasz ze sobą. Pojawia się PRZYMUS, obowiązek, który eliminuje błyskawicznie i nieodwołalnie to wolnościowe uczucie. Najzdrowiej jest jasno dzielić strefę pracy i strefę odpoczynku, a nie łączyć je.

loswiaheros-6-tomek_michniewicz1
Tomek Michniewicz – backpacker w Azji.

Załóżmy hipotetycznie, że planujesz wyjazd backpackerski, taki trochę bez celu, włóczenie się po bezdrożach, wwiercanie się w jakieś dziwne tematy, ale masz wsparcie sponsora, np. jakiś sklep dał Ci plecak, albo jakaś firma sponsoruje w całości lub w części bilety lotnicze – czy to jakoś zmienia Twoją podróż?

To jest sytuacja nierealna, nie występują takie zestawienia w prawdziwym życiu. Albo wyjeżdżasz sobie backpackersko bez celu, na luzie, i wtedy nie masz żadnych sponsorów i obowiązków, albo realizujesz projekt podróżniczy, który wymaga wsparcia – finansowego, promocyjnego, obojętne – i masz cel do zrealizowania. O której sytuacji mówimy?

Prowadzisz bloga, kręcisz vloga z podróży – istniejesz w Internecie, masz fanów, którzy śledzą Twoją podróż – sponsor chce banerek i dobre zdjęcia z wyjazdu, które może użyć potem w celach marketingowych. To się zdarza. Czy to według Ciebie jakoś wpływa na podróż? Czułbyś jakąś presję, że masz coś do zrobienia? Nie możesz się oddać w 100% podróżowaniu?

To jest dla mnie najbardziej niewygodna sytuacja z możliwych i w takie deale nie wchodzę. Nie wchodzę dlatego, że bardzo boleśnie nauczyłem się, że nie należy sprzedawać kota w worku. Gdy prowadzisz duży projekt, jego cele i szanse ich realizacji są z grubsza jasne już na samym początku, więc partnerzy wiedzą, na co się piszą i co może pójść nie tak. Ale gdy szukasz sponsora na swojego przyszłego bloga z podróży “miesiąc w Indiach”, to składasz obietnicę, którą każdy partner sobie zinterpretuje po swojemu. Jedni będą oczekiwać 500,000 odsłon bloga miesięcznie, inni, że blog zostanie podchwycony przez media, jeszcze inni, że dostaną foty, które wygrałyby World Press Photo. Tymczasem ty jedziesz do tych Indii i nie dość, że rzadko kiedy masz coś naprawdę godnego opisania, to jeszcze obgryzasz paznokcie zastanawiając się, jak bardzo się wścieknie sponsor, bo przecież sprawa nie idzie tak, jak myślał – to odbiera całą przyjemność z podróżowania.

Ja już nie wchodzę w takie układy. Bardzo wyraźnie rozgraniczam wyjazdy “profesjonalne” (w sensie profesjonalnej obsługi, przygotowania, umów, zobowiązań itd.) i te “dla mnie”. Jeśli z tych drugich przywiozę coś interesującego, sprzedam gdzieś potem fotoreportaż. Jeśli nie, to nie, trudno, bez ciśnienia.

A czy nie tak trochę powstała Samsara? Pojechałeś z myślą, że napiszesz książkę z podróży po Azji, czy propozycja od wydawnictwa pojawiła się po powrocie?

Tak właśnie powstała Samsara i w ten również bolesny sposób nauczyłem się, żeby tak nie robić. Dzisiaj podpisuję umowy na książki tylko bez sztywnej daty ich wydania – właśnie dlatego, żeby uniknąć tego całego kłopotu, o którym przed chwilą mówiliśmy.

Skoro jesteśmy przy Samsarze, to muszę zadać to pytanie – co czułeś, gdy w Internecie pojawiały się opinie/komentarze: Ten Michniewicz to pojechał na wakacje, zobaczył tyle co ja/my i teraz chwali się, że napisał pierwszą książkę backpackerską? Irytowało, śmieszyło, olewałeś takie głosy?

Pełna olewka, mnie w ogóle nie ruszają anonimy w sieci. Bo widzisz, te „zarzuty”, które przytaczasz to nie są dla mnie zarzuty. Samsara miała być właśnie taką książką – inspiracyjną, mówiącą „spakuj plecak i jedź, zrób to samo, to nie jest nic trudnego”. Dlatego też większość miejsc w niej opisanych jest ogólnodostępna, a przecież mogłem wybrać zestaw “Indiana Jones” i polecieć po pustyniach, dżunglach i biegunach i udawać Cejrowskiego. Ja się nigdy i nigdzie nie chwaliłem, że jestem jedynym, najlepszym czy jakimkolwiek innym backpackerem. Wręcz przeciwnie, mogę Ci pokazać wiele przykładów na to, jak stawiam się daleko za innymi albo podkreślam, że w Polsce jest ok. 30 tys. backpackerów i że moje wyjazdy to nie jest nic niezwykłego, że multum ludzi tak robi. Tak więc stawianie zarzutów Samsarze, że nie opowiada niezwykłej historii trochę się mija z celem, bo ona właśnie taka miała być. Ty wiesz ile ja potem dostałem maili w stylu „panie Tomku, dziękuję za inspirację, kupiłam bilet do Bangkoku”? Setki.

Tak wiem, to super uczucie, jak dostaje się takie maile, ale też trochę ciężko jest mi przejść obojętnie wobec wszechobecnej krytyki, z którą spotykają się ludzie w Internecie. Często forumowicze/komentatorzy czują się anonimowi i wlewają do Internetu swoje frustracje, których w twarz by nie powiedzieli. Choć powiem szczerze i bez bicia, jak zobaczyłem zajawkę tego wywiadu to mnie mocno poirytowałeś.

peron4_tomek-michniewicz-backpackerskie-podroze-nie-sa-dla-kazdegoChwilę później przeczytałem ze zrozumieniem, znalazłem wyciągnięty z kontekstu cytat i zgadzam się Tobą. Tutaj jednak zastanawiam się na ile tytuł wywiadu ustawia z góry “klimat odbioru” treści?

To jest pytanie do Peronu4, bo tytuły wywiadów pisze redakcja. Ale rozumiem o czym mówisz. Z pół roku temu z godzinnej rozmowy w TokFM spisali trzyminutowy kawałek o patriotyzmie i zatytułowali: “Michniewicz – moją ojczyzną jest Facebook”. Wtedy to dopiero się tłuszcza w sieci zagotowała!

Natomiast co do meritum – pamiętaj, że jakakolwiek ocena jest bardzo zależna od Twojego punktu wyjścia. Masz na koncie cztery lata podróżowania, otaczasz się backpackerami, siedzisz w tym środowisku. Gdy słyszysz „to nie jest dla każdego”, to może Ci się to wydawać pozerskie czy jakiekolwiek. Ale gdy usiądziesz w moim krześle to zobaczysz, że grupa, do której tak naprawdę mówimy, jest o wiele większa. To są panie Teresy, gospodynie domowe, które od lat marzą o wielkiej wyprawie do Rzymu. Albo pan Janusz, elektryk-matematyk, który rzuca robotę i zastanawia się, czy nie pojechać w świat. I on potem słyszy jakąś audycję w radiu albo czyta tekst w sieci i odkrywa zupełnie nowy, nieznany mu świat, w którym może pojechać do Hongkongu, i wyda na to 2000 zł, nawet z gumami do żucia. I nie daj Boże to zrobi! Ne chciałbyś potem spotkać pana Janusza, zapewniam Cię. Z racji swoich zajęć mam przegląd grupy, do której mówimy, czy tego chcemy, czy nie. Dlatego czasem się trochę dystansuję – bo ja WIEM, że to nie jest dla każdego, bo inaczej definiuję „wszystkich”. Zdarzało mi się prowadzić grupy trampingowe, w których połowa uczestników była totalnie nieprzygotowana psychicznie do takiego wyjazdu. Panie oczekiwały boyów hotelowych, panowie narzekali, że za mało piwa i za wcześnie zamykają bar… Nie chciało im się chodzić, woleli posiedzieć nad basenem. To są Twoim zdaniem ludzie, którzy powinni spakować plecak i pojechać do Iranu na miesiąc? Że będą z tego wyjazdu zadowoleni?

Dobrze, ale Peron4 jest skierowany do osób, które podróżują indywidualnie, podobno nie utartymi szlakami, więc teoretycznie Panie Zosie i Halinki czytać tego nie powinny. Wydaje mi się jednak, że jest jakiś problem w komunikowaniu przez media – one spłycają przekaz i trafiamy wcześniej czy później na masy, które nie znają kontekstu takiego wyjazdu. Ale na mediach to Ty znasz się lepiej i zastanawiam się, czy masz jakiś pomysł na to, aby docierać ze swoim przekazem dokładnie tak, jak byś chciał?

Nie ma na to prostej recepty. Możesz co najwyżej inaczej mówić do różnych grup, dywersyfikować przekaz. Gdy idziesz do „Pytania na śniadanie” i powiesz „backpacker”, prowadzący zrobią wielkie oczy, bo nigdy nie słyszeli takiego trudnego terminu. W takich sytuacjach po prostu musisz mówić tak, żeby państwo siedzący na kanapie w domu zrozumieli, o czym to w ogóle jest. Podstawy podstaw. O środowisku, konkretach, różnicach zdań w kwestii detali możemy sobie porozmawiać tu, bo Twoi czytelnicy rozumieją nasz język. Z jakiegoś powodu problem się zaczyna, gdy ci „zawodowcy” z branży dotrą do tego „ogólnego” przekazu. Nie wiem czemu, ale wtedy właśnie pojawiają się takie teksty, jakie przytoczyłeś wcześniej – jakby nie rozumieli tej oczywistej różnicy, i jeszcze do tego mieszali marketing z informacją.

tomek_michniewicz_w_tvn

Obaj znamy kulisy wyprawy Torell Expedition, a w sumie to dwóch wypraw. Pierwsza odbyła się własnym sumptem, bez sponsorów, a druga wręcz przeciwnie – bardzo nagłośniona w mediach: tv, prasa, codzienne łączenia w radio etc. Obie zakończyły się niepowodzeniem – załoga w obu przypadkach nie dotarła tam, gdzie zamierzała. Ta pierwsza wyprawa została bardzo dobrze odebrana przez ogół obserwujących, ludzie kibicowali, wspierali. Ta druga wręcz przeciwnie – krytyka, zarzuty o nieprofesjonalizm. Czy myślisz, że to tylko zwykła zazdrość, czy właśnie efekt, o którym mowa wyżej – niezrozumienie tematu projektu przez odbiorców mediów mainstreamowych?

Zdecydowanie zawiść. Zawiść i zazdrość. To był jakiś kosmos, ja się łapałem za głowę patrząc na to wszystko. Znam tych chłopaków, Michała i Szymona Jasieńskich. To są strasznie fajni, bezpretensjonalni ludzie. Robią różne zwariowane rzeczy tak po prostu, dla zabawy. Postanowili przejść się po Spitsbergenie. Zebrali sprzęt, kupili co trzeba, wsadzili w to całe oszczędności, i polecieli. W kraju – fanklub. „Super jesteście, wracajcie cali i zdrowi, uważajcie na siebie”. W takim tonie. W połowie trasy jednemu trzasnęło kolano, musieli przerwać wyprawę. Dwa lata później, po rehabilitacji, stwierdzili, że było tak fajnie, że spróbują jeszcze raz, ale nie mieli już oszczędności. Siłą rzeczy musieli więc przekuć sprawę z ogólnej improwizacji w profesjonalny projekt. Nazwa, logo, umowy sponsorskie, wsparcie mediów. Kilka firm dało im sprzęt, bo spodobała im się idea. I się zaczęło… “Gówno z was a nie polarnicy, jesteście zera, żenada, LOL, żal…” Pełna gimbaza sieciowa. Było to dla mnie przerażające i smutne, jak strasznie uwstecznionym mentalnie można być człowiekiem, i w jakiej ciżbie to wstecznictwo występuje. To był ten sam projekt, ci sami ludzie! Jedyna różnica to wsparcie sponsorów, które w samym projekcie nie zmienia nic.

A czy według Ciebie jest jakaś rada na tego typu reakcje? Czytają nas osoby, które mogą stać na początku swojej „podróżniczej ścieżki” i być może coś im zasugerujesz? Czy można z tą zawiścią jakoś walczyć czy robić swoje i nie patrzeć na boki?

Nie, nie można, bo to nasza cecha narodowa i dotyka wszystkie środowiska, nie tylko podróżnicze. Woody Allen kiedyś powiedział, że nie czyta recenzji, tylko je waży. Może to jest jakaś metoda? Dla mnie osobiście komentarze w sieci są bezwartościowe i bardzo łatwo się od nich uwolnić, po prostu ich nie czytając. Tylko autorom tychże wydaje się, że to jest taka ważna sprawa, że tyle znaczą. Sam wiesz jak działa internet. Wywiad może mieć 200 tys. odsłon, połowie ludzi się spodoba, a pod spodem będzie 150 negatywnych komentarzy. Ich autorom będzie się wydawało, że mają 100% racji, a w rzeczywistości będą jakimś śmiesznym promilem całej reakcji.

Tak, ale ten promil zostanie widoczny – on tak samo jak wcześniej wspominany tytuł, w jakiś sposób tworzy klimat i osoby, których nie przekonałeś do siebie, jak zobaczą stado negatywów (bo pozytywnych zwykle nie ma, albo jest niewiele), to przychylą się do większości, bo tak bezpieczniej. Cenzurować? Odpowiadać?

Zakładasz, że ludzie czytają komentarze pod tekstami. Nie znam procentów, ale nie wydaje mi się, żeby to było tak powszechne zjawisko. Zresztą – serio, czemu kogokolwiek miałoby obchodzić, co ma jakiś anonimowy typ do powiedzenia? Czemu mnie miałoby to obchodzić? Wiesz, słyszałem, że jest taki koleś pod Raciborzem, który wszędzie naokoło opowiada, że Andrzej Budnik ma małego siusiaka i liszaje na plecach. Rusza Cię to jakkolwiek?

Jeden taki typ pewnie nie, ale gdybyś powiedział, ze słyszałeś 150 takich opinii, to pewnie bym zaglądnął, aby się upewnić, czy wszystko ze mną jest ok. ;-)

No i to jest zdrowa postawa! Jest liszaj, idziesz do lekarza. Ale od tego, że ktoś o tym mówi, krzywda Ci się raczej na plecach nie stanie. Negatywne komentarze w sieci docierają do garstki ludzi – to jest tak mało znaczący poziom, że dla mnie osobiście nie stanowi to jakiegokolwiek problemu. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby na jakimkolwiek festiwalu podróżniczym czy rozdaniu nagród, czy jakimkolwiek wydarzeniu, które skupia branżę, ktoś do mnie podszedł i powiedział „stary, jesteś żenujący”. Wręcz przeciwnie, stale z różnymi nowopoznanymi osobami wymieniam doświadczenia, nawet czasem szykujemy jakieś wspólne projekty. Nigdy nie usłyszałem od dziennikarza, że nie jest zainteresowany tematem, bo przeczytał na Peronie4, że Michniewicz to śmieć. Sponsorów czy partnerów też interesuje projekt jako nośnik, a nie komentarze w sieci. Ponownie – wszystko zależy od punktu widzenia. Z miejsca w którym siedzę, negatywny buzz w sieci jest bez znaczenia. Podejrzewam, że dla jakiejś Ani Muchy czy innego celebryty, dla którego wizerunek stanowi kapitał, jest to ważniejsza kwestia. Ja na wizerunku nie zarabiam, więc nie muszę też na niego tak chuchać.

loswiaheros-2-tomek-michniewicz-azja

Czy Ty chcesz mi powiedzieć, że hasło “Tomek Michniewicz” nie sprawia, że drzwi do sponsorów lub partnerów jakichś projektów otwierają się łatwiej? Twoje nazwisko to Twoja karta przetargowa, czy się mylę?

Oczywiście, że otwiera wiele drzwi, ale to nie jest efekt tego, czy widzowie „M jak miłość” mnie lubią albo znają moją twarz (bo nie znają), tylko udokumentowanego dorobku, jakiejś pozycji wyrobionej w branży. Trzeba uważać, żeby nie mylić popularności z uznaniem, bo to dwie różne rzeczy. Zapewniam Cię, że mojej gęby żaden sponsor nie rozpoznaje, gdy wchodzę do jego gabinetu. Nazwisko najczęściej też niewiele mu mówi. Ale jak spojrzy na dokumentację, poczyta trochę, popyta, od razu widzi moje poprzednie realizacje i może podjąć decyzję co do udziału swojej firmy bazując na faktach. To jest myślenie czysto biznesowe, nie ma to nic wspólnego z rozpoznawalnością paszczy.

Skoro mowa o dorobku i projektach – powiedz dlaczego nosorożce w Zimbabwe, a nie rysie w Polsce? Mam dziwne wrażenie, że wielu „podróżników” na siłę szuka jakichś charytatywnych tematów w świecie, aby tam pomagać, a w Polsce też jest co robić. To nie trochę takie promo?

Pewnie że w Polsce jest co robić, ale ja bym się nigdy nie odważył oceniać, czyje problemy są większe. To jest nieporównywalne. Wiesz, w działaniach charytatywnych czy pomocowych przeważnie jest tak, że cel się sam wyłania. Wynika z jakiegoś osobistego doświadczenia. Coś zobaczysz, coś przeżyjesz, kogoś poznasz, złapie Cię to za serce i chcesz się zaangażować. Oczywiście, jeśli to jest szczere, niecyniczne.

Czyli to był moment – chwyciło Cię nagle za serce w Afryce i stwierdziłeś, że chcesz im pomóc?

Dokładnie tak było. Poznałem Traversów w Imire, ich historię, pojechałem z nimi na kilka patroli, zobaczyłem z kim oni mają do czynienia i jak wygląda ich codzienne życie, a potem ryczałem przez tydzień, to robiło takie wrażenie. Gdyby doświadczenie tak intensywne spotkało mnie na Nikiszowcu w Katowicach, pewnie zająłbym się czymś tam. Ale trafiło mnie w Afryce. Nie ma tu wielkiej tajemnicy.

Tutaj nasuwa mi się pytanie o Chińczyków – co o nich myślisz będąc tam w Imire? Z jednej strony to inna kultura, którą w podróży staramy się szanować, a z drugiej strony przyczyniają się do ginięcia nie tylko nosorożców, ale i innych zwierząt, bo genitalia, bo rogi, bo inne wnętrzności, które mają dla nich wartość mistyczną. Jak sobie z tym radzisz, czy może w ogóle nie masz dylematu?

Bardzo trudna sprawa, ale to może zrozumieć tylko ktoś, kto sam podróżuje. Wiesz jak to jest – jadąc gdzieś, najczęściej stajesz się ambasadorem tego miejsca, szukasz w nim pozytywów. Ja najczęściej też tak mam. W przypadku Chin – już nie. Kwestia nosorożców to prosta zależność popyt-podaż, bo akurat rogi jadą do Chin, ale kość słoniowa już do Europy, bo jakiś bogaty kutas ma ochotę powiesić sobie ciosy na ścianie, żeby poczuć się jak Livingstone. Do Chińczyków w Afryce mam dużo więcej zarzutów – to, co robią na Czarnym Lądzie to jest druga kolonizacja. Inwestycje strukturalne w zamian za dostęp do złóż, wykupywanie ziemi, korumpowanie rządów… Idą bardzo ostro i bardzo niemoralnie. Takiej kultury nie będę bronił, trudno, niech będzie dysonans poznawczy. Zresztą biali nadal też sobie nieźle pozwalają, to nie jest tylko chińska kwestia. Przyjrzyj się obrotowi diamentami i innymi surowcami – to wszystko w wielu krajach nadal jest w białych rękach. Kolonializm się skończył, ale koncerny pozostały.

loswiaheros-10-nosorozce-z-imire-zimbabwe

Tak, ale ktoś z władz lokalnych na to przymyka oko, dlaczego więc Ty, czy ja powinniśmy z tym walczyć? Czy to nie jest trochę tak, jakby nam do Polski przyjechał australijski globtroter i zaczął pomagać w blokowaniu jakiejś kopalni (w imię ochrony przyrody), która ma być po prostu dochodowa?

To nie jest taka zależność. Gdyby australijski globtroter przyjechał do Polski i zaczął bronić ludzi, do których bezprawnie strzela skorumpowane wojsko, bo chce im zabrać mieszkania a ci ludzie nie mają się jak bronić i giną codziennie – to by była analogiczna sytuacja. Wiele jest różnic kulturowych, ale jest jednak kilka, pewnie niewiele, dość uniwersalnych praw. Prawo do życia jako ważniejsze od prawa do pieniędzy niewątpliwie się do nich zalicza. Traversowie zresztą nigdy nikogo nie prosili o pomoc, mnie też nie. Ale gdy zapoznałem ich z projektem akcji Tatende, Judy się popłakała ze wzruszenia a potem napisała do nas wszystkich taki list, że my z kolei się totalnie rozkleiliśmy. Nie narzucaliśmy się z naszymi działaniami, to jest projekt bardzo ściśle koordynowany z Zimbabweńczykami, dla nich, a nie dla nas. Odpowiada na ich potrzeby. Tylko w ten sposób możesz realnie pomóc. Na pewno nie tak, że Bono przyjedzie do Kinszasy i powie dwa słowa w telewizji.

Czy sądzisz, że podróże mocno Cię zmieniły?

Pewnie. Każda podróż otwiera Ci oczy na nowe sprawy, inaczej postrzegasz siebie, swoje życie, swoje problemy. Inaczej widzisz co jest „właściwe” albo “normalne”.

To o czym mówisz, i jak o tym mówisz, napawa ogromnym optymizmem i chce się tego słuchać. Moje pytanie – czy każdy, jeśli chce, może wyciągnąć z podróży aż tyle? Z tego co wiem, wyznajesz zasadę, że zawsze do wyjazdu się przygotowujesz. Ja nie zawsze, bo mam wrażenie, że trochę zabija mi to smaczek „odkrywania świata” i jadę przynajmniej na razie po prostu przed siebie. To, co robisz i o czym mówisz, to wyższy stopień podróżniczego wtajemniczenia, czy po prostu inne oczekiwania od podróży? Podróż jako droga vs. podróż jako projekt?

Podróżowanie to nie sport wyczynowy – tu nie ma „lepszej” i „gorszej” metody. Powinieneś jeździć w sposób, który Ci przynosi najwięcej radości i satysfakcji. Akurat ja po iluś tam latach ciągłego jeżdżenia doszedłem do takiego punktu, w którym samo „bycie” gdzieś mnie już nie satysfakcjonuje. Wolę mieć jakiś trop do eksplorowania, jakiś temat.

Ale trop możesz znaleźć tam, na miejscu, czy nie?

No jasne, przecież tak było z nosorożcami. Pojechałem do Afryki szukać skarbów, w połowie drogi zarzuciłem ten temat i zająłem się zwierzakami. Ten mój research nie zabija spontanu. Nadal dzieje się tyle nieprzewidzianych rzeczy, że trwa ciągła improwizacja. To tylko punkt wyjścia. Czasem zarzucam te cele, czasem je zmieniam, a czasem realizuję konsekwentnie. Ale to nadal takie nasze ulubione backpackerskie wałęsanie się, tyle że z bardziej szczegółową mapą.

Rozumiem, o czym w takim razie będzie trzecia książka, bo wiem, że plan już masz. Możesz zdradzić, chociaż kraje, w których będzie rozgrywać się akcja?

Bardzo bym chciał, ale jeszcze nie wiem. Na pewno Kolumbia lub Brazylia, może Filipiny lub Borneo, pewnie Kongo. Wszystko właśnie takie niedookreślone, bo to zupełnie inny projekt niż te wcześniejsze. Miejsca nie mają takiego znaczenia, będę się bardziej skupiał na ludziach.

W takim razie życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.

Ulala, ale oficjalnie! Dzięki, strzała.

Zapraszam na stronę Tomka, gdzie można poczytać więcej o jego bieżących projektach, a jeśli macie do niego pytania, to prosimy o wpisy w komentarzach.
Rozmawiał Andrzej Budnik

 

loswiaheros-7-tomek_michniewicz3Tomek Michniewicz o sobie:
Dziennikarz, backpacker, fotograf, radiowiec i aktywista. Autor dwóch bestsellerowych książek-reportaży: „Samsara. Na drogach, których nie ma” oraz „Gorączka. W świecie poszukiwaczy skarbów”, redaktor naczelny serwisu podróżniczego KoniecŚwiata.net. Do niedawna dziennikarz radiowej Trójki, a wcześniej m.in. „Polityki” i Polskiego Radia BIS. Laureat czterech statuetek na festiwalu cywilizacji i sztuki mediów, odkrywców i podróżników Mediatravel, nominowany do nagrody National Geographic „Traveler”.

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Wywiad bez cenzury: Łukasz Supergan

Łukasz Supergan to facet, który uwielbia chodzić. Nie wiem, ile milionów kroków zrobił podczas swoich wszystkich podróży, ale zdecydowanie …

22 komentarze

  1. Doskonały wywiad. Więcej się z niego dowiedziałem o Tomku, jego motywacjach i przekonaniach, niż ze wszystkich innych wzmianek o nim w mediacha nawet z jego własnego facebooka i strony internetowej.

    Myślę, że miejscami negatywny wizerunek Tomka to wynik zapomnianego wyżej zacierania się w mediach granicy między marketingiem i informacją, wynik wymuszonych uproszczeń w przekazie przez social media, skrótów myślowych. Sam niestaty daje się czasami na taki szum informacyjny złapać. Dopiero taki wywiad – gdzie na celne pytania padają wyczerpujące odpowiedzi – daje szansę poznać gościa lepiej. Choć najlepiej byłoby rzecz jasna face 2 face.

    Choć spierałem się z Tomkiem 2-3 razy pod jego facebookowymi wpisami i nie zgadzaliśmy się co do szczegółów, wierzę że generalnie „nas,podróżników” znacznie więcej łączy niż dzieli. Ten wywiad mnie w tym przekonaniu utwierdził.

    Zatem jak zwykle gratulacje dla was Wiaheros za jakościowy materiał a Tomkowi – za wolny od wody sodowej łeb na karku.

    Ach – i zazdroszczę grubej skóry – mnie negatywne komenatrze potrafią mocno wytrącić z równowagi. Nie zawsze umiem spojrzeć na to tak pragmatycznie, że przecież nic w praktyce z tego dla mnie nie wynika. Czasami głupota i hejt po prostu po ludzku bolą.

  2. Podpisuję się obiema rękami pod stwierdzeniem, że 80% ludzi przeczyta wywiad, spodoba im się, pokiwa głową, wyciągnie wnioski i nie zostawi po sobie komentarza, natomiast 20% hejterów zacznie swój ulubiony trening w mieszaniu z błotem. Odnoszę wrażenie, że hejterstwo to nasz sport narodowy, wylewanie żali i urąganie innym tylko dlatego, że jest się bezpiecznie schowanym za ekranem komputera. Co do książki Samsara – ja jestem kolejną osobą, która za nią Tomkowi dziękuje :) Po powrocie z Tajlandii (z biurem podróży) zaczęłam szukać książek podróżniczych o Azji, trafiłam akurat na Samsarę, przeczytałam w tempie 2 dni, a po jakimś czasie kupiliśmy bilet do Bangkoku i pojechaliśmy na miesiąc zwiedzać Tajlandię i Kambodżę :) i odkąd wróciliśmy nie chcemy już nigdy więcej żadnych wyjazdów z biurem! Także jeszcze raz dzięki Tomku za Samsarę-bo dzięki niej odważyliśmy się podróżować na własną rękę

  3. Robert Robb Maciąg

    Maciek – Tomek miał świetny wywiad w Godzinie prawdy w Trójce. Warty posłuchania – bardzo się uzupełnia z tym tutaj.

    http://www.polskieradio.pl/9/1363/Artykul/748802,Tomek-Michniewicz-wszyscy-podroznicy-to-egocentrycy

  4. Genialny wywiad. Żadnych nie czytam z taką przyjemnością jak wywiadów z Tomkiem. W końcu w mądre wypowiedzi, pełne entuzjazmu i poczucia humoru zawsze się chętnie zagląda. Z niecierpliwością czekam na trzecią książkę.

  5. krystyna kilde

    Switny wywiad! Tomek dotyka tylu waznych spraw, zaraza checia poznawania i rozumienia lepiej swiata. Osobiscie utozsamiam sie z tym zdaniem: „Wiesz, w działaniach charytatywnych czy pomocowych przeważnie jest tak, że cel się sam wyłania. Wynika z jakiegoś osobistego doświadczenia. Coś zobaczysz, coś przeżyjesz, kogoś poznasz, złapie Cię to za serce i chcesz się zaangażować. Oczywiście, jeśli to jest szczere, niecyniczne.” Wielkie dzieki!

  6. „w którym byłem eksponowany na różne religie i kultury” halo halo, korektor zaginął w akcji! pozdro dla Toma.

  7. Ja dla odmiany piszę niemal wyłącznie pozytywne komentarze- jak mi się nie podoba tekst, osoba, przesłanie to nie dobrnę nawet do końca strony, a co dopiero czas na wylewanie żali w internetową przestrzeń marnować. Niestety za każdym człowiekiem sukcesu ciągnie się ogon hejterów- a Tomek Michniewicz w moim odczuciu nim jest, niezależnie od tego czy się z nim zgadzam (bywa) czy nie (co również się zdarza). Głupie to strasznie, że ludzi zazdrość za tyłek ściska i do plucia jadem motywuje zamiast do tego tyłka spięcia i walki o swój sukces. No ale cóż, głupich podobno nie sieją (choć czasem mam wątpliwości) ;-) Wywiad świetny, zresztą jak zawsze.

  8. AgniKrukowska

    Dobry wywiad! Podoba mi się sposób zadawania pytań. Wywiad przypomina prawdziwą rozmowę, a nie przepytywankę na wczesniej przygotowane pytania, które i tak wszędzie się powtarzają. Gratuluję pytającemu i pytanemu.

  9. Tak z ciekawości – czy wciąż jest ktoś odpowiedzialny za prowadzenie i uaktualnianie portalu portal „Koniec świata”? Bo informacje znajdujące się na stronie są już dość często nieaktualne:) Na wiadomości i chęć pomocy nie było odpowiedzi:)

  10. Ciekawe pytania, ciekawe odpowiedzi!

    Zgadzam się, że wyjeżdżanie dla wyjeżdżania nudzi na dłuższą metę i że podróże nie są dla każdego. Ale o tym trzeba się samemu przekonać, bo to takie stereotypy, że nikt nikogo nie przekona.

  11. Jak można hejtować kogoś za bycie profesjonalistą i zaradnym człowiekiem? Dziwne kompleksy mają niektórzy.

  12. Andrzej kolejny raz świetny wywiad…
    Tomek bardzo ciekawie i rzeczowo odpowiada… bez owijania w bawełnę i innych wykrętów…

    natomiast odnośnie komentowania: osobiście komentuje, gdy tekst mnie poruszył – niezależnie od tego czy pozytywnie czy negatywnie… jednak niestety tak to jest, że częściej ludzie piszą, gdy coś ich wkurzy lub chcą komuś dołożyć…

    druga sprawa to komentarze pod tekstem tworzą dla mnie całość, gdyż można wejść w polemikę z autorem lub innymi komentującymi, co wg mnie jest ważne.

    to tyle…

  13. bardzo fajny wywiadzik!!gdybym nie mial tyle zobowiazan finansowych zapewne bylbym
    w podrozy.nie umialbym odnalezc sie w zaden sposob medialnie ale tylko z tej przyczyny,ze na dobra sprawe nie mam ludziom nic do powiedzenia.ciesze sie ,ze sa takie osoby jak Tomasz Michniewicz,ktore potrafia zarazac globtroterstwem:)
    moje wyjazdy zazwyczaj sa zwiazane z praca ale dzieki temu zjezdzilem juz praktycznie cala Europe i pracowalem nawet w Azji.
    kiedy slucham narzekan niektorych znajomych ze „nie maja czasu lub tez za co wyjechac tam czy siam” podaje im jako przyklad wlasnie takich podroznikow jak T.M.
    dzieki za inspiracje:)!!!
    ostatecznie aby poznawac nowe miejsca zawsze mozna na taka mozliwosc zapracowac na wyjezdzie:)

  14. Pochylam nisko głowę nad tym co mówi i czyni p.Tomek. Podziwiam wszelkich pasjonatów,
    ale nie furiatów. „Samsara” świetna, wywiad również!

  15. szlakiswiata.blogspot.com

    Bardzo dobry wywiad, przygotowanie redaktora i goscia na wysokim poziomie, czyta sie swietnie!

  16. Tomaszu jesteś wielkim człowiekiem, wiesz czemu – bo inspirujesz i dajesz otuchy. Trochę to zdanie z patosem. Ale po prostu tyle napiszę. Człowiek z plecakiem inspiracji. btw – w istocie świetne również pytania. Jeden z lepszych wywiadów, jakie czytałem w tym roku

  17. Dla mnie ten wywiad, to wywiad sponsorowany. Tomek Michniewicz to raczej produkt, podobnie jak Martyna Wojciechowska. Nie wszystko co się opłaca warto i nie wszystko co warto się opłaca.. W grono pewnych środowisk (tutaj mowa o tym związanym z podróżami) wchodzi się samoistnie na bazie tego co się robi lub jest się zapraszanym, a nie z medialnym hukiem.

  18. Świetny wywiad! Mądre pytania i mądrzy rozmówcy. Ekstra!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *