Nie da się ukryć, że Bajkał to jedno z najpiękniejszych miejsc, które mamy na trasie i w tym wypadku ani trochę się nie zawiedliśmy. We wtorek wyjechaliśmy z Irkucka i pojechaliśmy do Listwianki (mała miejscowość nad jeziorem z ogromnym potencjałem turystycznym, ale na razie niestety, albo stety niewykorzystanym). Z przyjemnością wyrwaliśmy się z Irkucka i zaczerpnęliśmy świeżego powietrza. Wieczorkiem, nad brzegiem jeziora zjedliśmy wędzoną rybkę – Omula i do późnych godzin nocnych pochłanialiśmy piękno, które nas otaczało. Niestety nie udało nam się przepłynąć przez Bajkał – głównie ze względów finansowych, więc w środę musieliśmy wrócić do Irkucka, skąd „elektriczką” dojechaliśmy do Sljudjanki – małej osady, w której dopiero tak naprawdę poznaliśmy, co to znaczy życie nad Bajkałem.
Tam tez skonsumowaliśmy Omula, po 3 razy niższej cenie niż w Listwiance i o godzinie 23:40 wsiedliśmy do pociągu do Nauszek (granica rosyjsko-mongolska). Tam dojechaliśmy ok. godz. 12, w kasie okazało się, że nie ma biletów na pociąg, w którym moglibyśmy przekroczyć granicę, a że w Nauszkach jest tylko kolejowe przejście graniczne, to musieliśmy przejechać busem na przejście drogowe do Kiahty – i tu dopiero poznaliśmy, co to jest Azja. Oczywiście mogliśmy prosto z Irkucka pojechać do Ułan-Bator, ale bilet na pociąg międzynarodowy kosztował ponad 2300 rubli, a nam w efekcie końcowym tą trasę udało się pokonać za 738 rubli :D W tym dwa noclegi w pociągu, więc kolejne oszczędności ;)
Ale może od początku. Z Nauszek do Kiahty dojechaliśmy busem, w którym poznaliśmy dwie dziewczyny (Nastke i Iwone) i które, jak się potem okazało, prawie uratowały nam życie. Jak się można domyślić nie mają one problemów z językiem, a nam to wychodziło w Rosji rożnie.
Na granicy w Kiahcie okazało się, że nie da się pokonać tego przejścia pieszym tylko trzeba samochodem, więc po negocjacjach zgodziliśmy się na 150 rubli od osoby za przewiezienie przez granicę. W sumie przekraczanie granicy trwało ponad 7 godzin. Zapakowaliśmy się do dwóch aut, rozwalających się doszczętnie i czekaliśmy na naszą kolej – na tym przejściu nie ma jednak żadnych praw. Kierowcy wpychali się na siłę, jeździli po krawężnikach, żeby tylko być wcześniej odprawionym. Nie brakowało także stłuczek i przepychania samochodów. Na początku nas to przerażało, ale potem poczuliśmy panujący tam klimat. Po ok. 4 godzinach czekania w końcu pierwsze nasze auto wjechało na granicę. Jechali nim dwaj Mongołowie oraz Kasia, Konrad I Iwona, która w razie problemów na granicy miała pomóc dogadać się z celnikami. Oni jednak mieli sporo szczęścia – przeszli szybko granicę bez żadnych problemów. My (Piotrek, Nastka i ja oraz mongolskie małżeństwo – jak się potem okazało przemytnicy wszystkiego co się dało) natomiast byliśmy odgrodzeni dwoma samochodami od nich i gdy oni wjechali za bramę, okazało się, że przejście jest już zamknięte, bo jest ono czynne tylko miedzy 9 a 17. Nastka poszła jednak do celnika i poprosiła go, aby coś zrobił. Ten zgodził się, że zadzwoni do szefa i zapyta czy może nas przepuścić. Udało się! W innym wypadku musielibyśmy czekać na granicy do rana następnego dnia, co wcale nie byłoby przyjemne. Ale nic to – udało się. Wjechaliśmy na granicę i przy kontroli mojego paszportu pierwsze pytanie jakie padło, to gdzie dokument potwierdzający rejestrację na terytorium Rosji. Na szczęście wytłumaczyłem wszystko po kolei Pani celniczce i odpowiedziałem na wszystkie jej pytania – mogliśmy jechać dalej. Tutaj ogromne podziękowania dla Nastki, bez której ciężko byłoby przebrnąć tą falangę pytań. Ale poszło… dalej odprawa celna.
Jak wspomniałem wcześniej jechaliśmy z przemytnikami papierosów, piwa i wódki i ciężko było nie zauważyć, że wieziemy więcej niż powinniśmy. Podczas odprawy celnej Piotrek miał najmniej szczęścia z całej trójki i musiał wszystko wywalić z plecaka i jak doszło do zużytej bielizny – celnik się poddał :D i to był jego błąd ;) Mi przeszukano tylko apteczkę z lekami, czy nie mamy jakich anabolików i na tym się skończyło. Nasi mongolscy przyjaciele musieli dać „podarek” celnikom, gdyż jak na nasz gust lekko przegięli, ale to już ich biznes. Po odprawie celnej była odprawa paszportowa po stronie… rosyjskiej. Tak, my też się zdziwiliśmy tym procederem, ale w sumie przechodziliśmy ją jeszcze dwa razy. Podczas ostatniej celnik przywalił się do paszportu Nastki, że odkleja się jej zdjęcie, tak naprawdę wiadomo na co liczył. My jednak nie ugięcie od początku nie dajemy żadnych „prezentów” i tej wersji będziemy się trzymać do końca – przecież mamy dużo czasu. Oczywiście wypełnialiśmy jeszcze w między czasie formularze dotyczące wywiezionej waluty – niezła ściema;) i innych kosztowności. Mieliśmy tylko karty kredytowe… ;) W końcu jednak się udało – po stronie mongolskiej my już nie mieliśmy żadnych problemów, no może poza wypełnianiem formularza potrzebnego nam na granicy chińskiej, że wjechaliśmy do Mongolii z Rosji. Oczywiście cały ten formularz był po chińsku i tu niezbędna okazała się pomoc celniczki, która nam sama wypełniła te papierki. Nasi przyjaciele mongolscy mieli więcej problemów – wiadomo z jakiego powodu. W efekcie końcowym Kasia, Iwona i Konrad czekali na nas za granicą prawie półtorej godziny. Nie zmarnowali jednak czasu i jak my dojechaliśmy, to czekał już na nas wynajęty za 25 rubli od osoby bus z granicy do Suche Bator, skąd odchodził pociąg do stolicy Mongolii. Udało nam się dojechać na czas, jednak kupienie biletu było spora sztuka. Tam nie panują żadne reguły – ja stoję grzecznie w kolejce, do której z różnych stron wdzierali się inni chętni. W efekcie końcowym Kasia zrobiła to samo co i Mongołowie i przy okienku znaleźliśmy się w tym samym czasie, pomimo tego, że ona „stanęła” w kolejce 15 minut później. Przy okienku opracowaliśmy niezły patent. Ja trzymałem pieniądze, ona paszporty i swoim ciałem zablokowaliśmy dostęp do okienka a zapierając się przeciwnymi nogami i opierając się o siebie kupowaliśmy bilet. Działał idealnie – dobry patent na Chiny! :D W końcu wszystko się udało – wsiedliśmy do pociągu, który kilka minut = po 6:30 wjechał na peron w Ułan Bator. Podczas podróży czuliśmy się jak Japończycy w Europie. Wszyscy na nas patrzyli, jakbyśmy spadli z nieba. Zdarzało się, że nas dotykali i sprawdzali, czy nasza skora jest taka sama jak ich. Kasia to szczególnie odczuła, jak nad ranem jakiś Mongoł zaczął jej krzyczeć do ucha jak spala a potem się do niej szeroko uśmiechnął. No cóż – co kraj to obyczaj;)
Po przyjeździe do Ułan Bator zaczęliśmy szukać naszego noclegu: Gana’s Guest House. Był tak zamelinowany, że straciliśmy na znalezienie go aż 2 godziny. Potem już tylko szybki prysznic i na miasto. Połaziliśmy cały dzień. Kupiliśmy bilety na pociąg, który 15 lipca ma nas zawieźć na granicę chińsko-mongolską. Spodobały nam się tutejsze przejścia graniczne i postanowiliśmy znów zaoszczędzić pieniądze na pociągu międzynarodowym i przejść granicę na nogach. Niestety ma to swoje minusy – od 10 do 14 lipca nasze przejście graniczne będzie zamknięte, gdyż w Mongolii jest Nadam – święto narodowe i tutaj nic nie działa. Wszyscy świętują i można zapomnieć o wyjechaniu z kraju, oczywiście poza pociągami międzynarodowymi. Co za tym idzie, nasze plany się zmieniły – jutro wyjeżdżamy z Ułan Bator i jedziemy na zachód Mongolii popróbować prawdziwego życia na stepach. Chcemy się przespać w jurcie i pojeździć na koniach, a potem 13 lipca wrócić do Ułan Bator, a następnie kontynuować podróż do Chin. Razem z nami jadą dziewczyny, te jednak po dojechaniu do Charchorin chcą jechać na Pustynię Gob i, skąd koło 17 lipca wracać będą do Irkucka. W drodze powrotnej z Chin, mamy już „mete” w Irkucku;)
Dobra, na razie to tyle… jak widzicie radzimy sobie jakoś i jest nam tu bardzo dobrze.
PS: Chodząc dziś po mieście natrafiliśmy na hurtownię spożywczą z samymi polskimi artykułami, które są importowane z Polski! Niezłe, nie? Następna relacja prawdopodobnie po powrocie ze stepów.
Kilka dni temu wyrabiałem wizę, dają na 30 dni, można wysłać kurierem do ambasady w Warszawie wrzucając do koperty wymaganą kwotę EUR.
hej podroznicy. gdzie jestescie w tym momencie? mozna sie do Was na jakis czas podlaczyc?
tomek
http://www.pilot-podroznik.eu
Jeszcze przez kilka dni jesteśmy w Darwin. Niedługo jednak pakujemy się z Australii i wskakujemy na jacht.
Dla mnie na 5+. Ciekawie i praktycznie :-)