Pozdrawiamy z prowincji Sichuan! Z biegiem czasu zjeżdżamy coraz bardziej na południowy zachód i co za tym idzie klimat robi się coraz bardziej nam odpowiadający. W chwili obecnej jesteśmy w Chengdu, ale już za godzinkę stąd uciekamy do Leshan… wcześniej jednak…
Z Xi’an pojechaliśmy do Luoyang, aby stamtąd pojechać do Shaolin – niestety okazało się to dla nas (a w szczególności dla mnie) największe rozczarowanie tej wyprawy. Słynny klasztor nie ma już nic wspólnego z tym słynnym, no może poza samym klasztorem i miejscem, w którym się on znajduje. Na swojej drodze spotkaliśmy tysiące turystów, którzy nie pozwalają, choć na chwilę, pokontemplować tego miejsca. Parkingi, stragany, jeżdżące samochody… totalna komercja. Sam klasztor oraz jego otoczenie są bardzo ładne, ale nic poza tym. Byliśmy strasznie zmęczeni psychicznie, gdy wróciliśmy do swojej „bazy”.
Następnego dnia wybraliśmy się do Longmen Shiku – grot skalnych wpisanych na listę UNESCO, które troszkę nas udobruchały po poprzednim dniu. Jeszcze tego samego dnia mieliśmy wyjechać pociągiem w stronę Chengdu, ale… obfite opady deszczu uszkodziły tory kolejowe i całą noc spędziliśmy na dworcu czatując na nasz pociąg. Wsiedliśmy do niego dopiero po 10 godzinach czekania – oczywiście „hard seater” tym razem jednak klimatyzowany, więc było całkiem ok – jeśli 23 godzinna podróż w pociągu z tłumem charczących Chińczyków może być ok;) tak, tak – kwestia przyzwyczajenia.
24 lipca dotarliśmy w końcu do Chengdu i tu w końcu znaleźliśmy nasz numer 1! Chodzi mi tu o rezerwat, w którym żyją Pandy Wielkie, które są bardzo słodkimi misiami, jednak z drugiej strony wcale nie są one takie łagodne. Naprawdę jesteśmy pod wrażeniem tego miejsca! Aaa… warto wspomnieć, jak tam dojechaliśmy – rowerami!! Tutaj uznanie dla Kasi, którą od 3 tygodni przygotowywaliśmy do jazdy na rowerze po Chinach i w końcu nam się udało. Przejechała 25 kilometrów, ale po powrocie z rezerwatu nie miała już ochoty na jazdę z nami po mieście. W trójkę więc stanęliśmy do szrank z tysiącami Chińczyków, którzy musieli na nas uważać;) Bardzo nam się to spodobało – tym bardziej że tu na drogach nie ma żadnych zasad – każdy jeździ jak chce – nawet czerwone światło nie robi na nikim wrażenia. Na nas też już przestało (nie przyzwyczaimy się szybko do polskich warunków;) ). Jazda na rowerze po Chinach bardzo nam się spodobała i pewnie jeszcze nie raz ją powtórzymy, no może oprócz Kasi, która już pewnie nie da się namówić.
Dziś po dwóch nocach spędzonych w normalnych warunkach (hostel młodzieżowy) udajemy się do Leshan, aby zobaczyć największy na świecie, stojący posąg Buddy.