Przekupki na targu - Junan.

Targ jakich mało

Pobudka o świcie i sztucznie przeciągane przeciąganie się, aby choć trochę opóźnić to, co i tak ma nastąpić. Leniwe wypełzanie z betów, przecieranie oczu i składanie namiotu. Codzienna rutyna poranna. Z daleka dobiega chropowaty warkot silnika. Ciężarówka wypełniona po brzegi ludźmi walczy z dość stromym podjazdem. Za nią jedzie druga i trzecia i czwarta… cały sznurek ciężarówek. Dokąd ci wszyscy ludzie jadą? Ach! Dziś niedziela – dzień targowy!

Do miasteczka o zbyt skomplikowanej nazwe, aby ją zapamiętać, docieramy jeszcze zanim targ się rozpoczął. Jest za wcześnie. Słońce jeszcze chowa się za wzgórzami, a zatopione w porannej mgle miasteczko dopiero się budzi. Rozcieramy zziębnięte ręce i niecierpliwie czekamy na otwarcie pierwszej budki z gorącą zupą.
Z każdej strony nadjeżdżają ciężarówki. Robi się gwarno, ciasno i kolorowo. Ludzie pozjeżdżali tu z okolicznych górskich wiosek. Coś chcą sprzedać i coś chcą kupić. Rozbawione, ubrane w barwne tradycyjne stroje kobiety, lekko i zgrabnie zeskakują z ciężarówek, a na ich plecach od razu lądują ogromne worki. To herbata. Pękate worki muszą być naprawdę cięzkie, ale niosące je kobiety nie narzekją, tylko żywo konwersują.

Skup herbaty,  wioska w chińskiej prowincji Junan.
Skup herbaty, wioska w chińskiej prowincji Junan.

Targ zaczyna się od handlu herbatą – przecież jesteśmy w Yunnanie! Ludzie przekrzykują się, kłócą i przepychają. Ta herbata jest słabej jakości! – narzeka kierowniczka skupu. To najlepsza herbata w całym Yunnanie! Nie znasz się! – odpowiada stanowczo góralka. Co ty mi tu wciskasz? Hej za mało, to jest więcej warte. Wy mieszczuchy nic nie wiecie o herbacie! – możemy tylko domyslać się, że takie słowa padają, bo chińskiego przecież nie znamy, a tu pewnie mówią jeszcze w jakimś dialekcie.

Jedni sprzedają hurtowe ilości herbaty, inni przynoszą do skupu dość małe worki, ale żądają za nie wysokich sum. Widocznie to jakiś gatunek z górnej półki. Magazyn jednego ze skupów jest prawie pełny. Jego pracownice wspinają się na herbacianą górę i grabiami wyrównują stożek. Wchodząc na herbatę, nie zdejmują butów, choć chwilę temu chodziły po ulicznym błocie. Niektórzy jeszcze dobijają targu, ale handel herbatą prawie zakończony. Towar sprzedany, worek pusty, pieniądze zarobione – można iść na zakupy!

Im słońce wyżej na niebie, tym cieplej i pojawia się coraz więcej straganów. Sprzedają wszystko, co kto ma: owoce, warzywa, miód, nasiona, słodycze, świeże tofu. Tu gotują buły na parze, a tu wprawiają sztuczne zęby: białe, złote, pojedyńcze lub całe sztuczne szczęki – czego dusza zapragnie.

Dalej tłoczą się modnisie. Wybierają, przebierają, dobierają i targują się ostro. Kolorowe bluzki, tradycyjne nakrycia głowy, paciorki, cekiny i wstążki – wybór taki, że głowa pęka! A tuż obok stoją grupkami chłopaki – młodziaki i ukradkiem obserwują dziewczęta, chichoczą, komentują.

A może bułę na parze?
A może bułę na parze?

Oj, trafiamy na dział mięsny. Żywe gąski, kaczki i kurczaki stłoczone w klatkach czekają na nowych właścicieli. Tu rąbią wieprzowe żeberka, a tam pieką kurczaki. Na drewnianych ladach lężą wielkie kawałki świeżej wołowiny, no i przeróżne podroby, a bez kurzych łap się nie obędzie. Dalej już tylko śrubki, narzędzia rolnicze, cuda na kiju, mydło i powidło. Ale tu ludzi! Jaki tu gwar! Ach, co za targ!

Nasze nosy zaczynają wyczuwać ciekawe zapachy. To jarmarczne knajpki już serwują swoje specjały. Para bucha z kotła, węgielki żarzą się na grillu. Może zupkę? Może pieczonego ziemniaczka? A może gorące tofu prosto z grilla, albo kiełbaskę? Za tofu dziekujemy, a kiełbaska pewnie słodka… Poprosimy zupkę. I już siorbiemy i już mlaszczemy i kluski wciągamy jak wszyscy nasi sąsiedzi przy stole. Ostra zupa! Ech! Aż łzy lecą.
Czas na takim targu szybko mija a przed nami jeszcze kawał drogi. Wskakujemy na nasze białe rumaki i krążymy wśród ciężarówek. Każdy brnie do przodu na oślep i trąbi i trąąąąąąbi i trąbiiibiiibiii. I robi się korek. A my to z lewej, to z prawej, to środkiem, to z boku cały ten zwariowany korek omijamy i pędzimy przed siebie.

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Podróż to jeszcze, czy już wyprawa?

Ludzie mają to do siebie, że lubią nazywać i określać wszystko, co ich dotyczy. W wielu tkwi element rywalizacji i potrzeba osadzenia …

11 komentarzy

  1.  Ale bym takiej zupy zjadł :D Pozdrawiam serdecznie i ciekawej drogi życzę ;]

  2. Tez bym sobie poszedl na taki chinski targ :)

  3. dla mnie bułeczkę na parze ..pliz

  4. ja pierożki poproszę i ….zupke do popicia..;-D

  5. A mnie nawet popatrzeć wystarczy :-)
    Pozdrawiam!
    Renia

  6.  …ale spróbować też nie zaszkodzi :)

  7. niestereotypowa88

    hmmm po twojej opowieści chciałabym osobiście poczuć klimat takiego targu
    do tej pory poznałam jedynie austriackie flohmarkty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *