Austriackie miasteczko Made in China!

Gdy po raz pierwszy dowiedziałem się o jego istnieniu, to pomyślałem, że albo jakiś dziennikarz się pomylił, albo to żart na prima aprilis. Problem tylko w tym, że nie był to 1 kwietnia, no i tę informację można było potwierdzić w kilku źródłach.
– Chińczycy sklonowali miasteczko! – krzyknąłem.
– Przepraszam, co zrobili? – dopytała badawczo Alicja.

Czasem, gdy jest się długo w Azji, przychodzi taki dzień, że ma się ochotę na trochę odmiany. Na szczyptę naszej, europejskiej „normalności”. Chciałoby się przenieść na kilka godzin w rzeczywistość, którą znamy, rozumiemy i nas nic nie zaskakuje na każdym kroku.

Czy Chiny mogą zaskakiwać po kilku wizytach w tym kraju? O tak, mogą! Zwykle im częściej tam będziesz jeździć, tym subtelniej będą zaskakiwać, bo docierają do nas rzeczy, których nie rozumieliśmy początkowo. Nie znaliśmy pewnego kontekstu kulturowego. Pierwsza, druga wizyta w jakimś „egzotycznym kraju” to szok i chaos. Mętlik w głowie, podekscytowanie nowymi bodźcami. Kolory, dźwięki, zapachy. Wszystko inne niż dotychczas znaliśmy. Świat nam wiruje, ale tak globalnie… Umykają nam jednak szczegóły, szczególiki – takie perełki, których nie da się wyczytać w przewodniku. Potrzeba kogoś stamtąd, zanurzonego w ichniejszej rzeczywistości, aby je dostrzec… po to się właśnie gdzieś wraca po kilka razy!

Gdy dowiedzieliśmy się o sklonowanym miasteczku z jedynego chińskiego kanału informacyjnego po angielsku, zdębieliśmy kompletnie. Przy pierwszej nadarzającej się okazji, zacząłem wypytywać naszych chińskich znajomych. O co chodzi? Dlaczego? Jak tak można? Jak to rozumieć? Skąd ten pomysł?

I wiecie co? Ich to nie dziwiło. Oni dziwili się mnie, że ja się dziwię im. Że nie rozumiem.
– Andrzej, ale Ty przecież wiesz, że my nie możemy wyjeżdżać za granicę – tłumaczył Kim. Dlaczego więc nie przenieść Europy do Chin? My też jesteśmy ciekawi, jak żyje się np. w Austrii.

!!!

Tak, to prawda. Chińczycy, aby dostać paszport, muszą się o niego długo starać. Muszą mieć dobry powód i poza samym biletem lotniczym, hotelem etc. muszą wpłacić bardzo wysoką kaucję za paszport, która ponoć przepada, jeśli nie wrócą do kraju. Europa i Ameryka wdzierają się do chińskiej codzienności głównie przez telewizję i popkulturę. Oczywiście mowa tu o dużych miastach, ale tam też mieszka dużo ludzi. Chińczycy są nas coraz bardziej ciekawi. No więc dlaczego nie zrobić na tym biznesu? Tak… „jeśli nie wiadomo o co chodzi…”

– Nic mnie nie interesuje. Żadne wioski, tarasy herbaciane, góry wapienne. Chcę TO zobaczyć. Dotknąć.  Uwierzyć – zakomunikowałem dość stanowczo. Mniej więcej tak samo stanowczo, jak dwa lata wcześniej Alicja zakomunikowała mi, że nie spocznie dopóki nie znajdzie prawdziwych Jawajek w Indonezji. Po trzech dniach od podjętej decyzji byliśmy w mieście Huìzhōu – najbliżej położonym większym mieście, w którym mogliśmy się zadekować na kilka dni.

Sakwy zostały w hotelu. Pojechaliśmy rowerami bez obciążenia, żeby było sprawniej. Problem był tylko w tym, że wiedzieliśmy jak nazywa się to miejsce po naszemu – Hallstatt, a Chińczycy ni w ząb. Jechaliśmy przed siebie. Tak nam z mapy wynikało, że na południowy-wschód trzeba, aż w końcu trafiliśmy na europejskie znaki. Przemknęły dwa autokary z nazwą Hallstatt na drzwiach. Byliśmy blisko. I w końcu ukazało się to!

Chińskie miasto Hallstatt

Czułem ogromne poruszenie. Taki moment, w którym wydaje Ci się, że coś nieprawdopodobnego zaraz się wydarzy, ale boisz się, że to tylko złuda. Nie tym razem! Mógłbym napisać, że szczypałem się w policzki, ale tak nie było, bo gnałem rowerem, co sił w nogach, żeby faktycznie przekonać się na własne oczy.


Ekscytację podnosił fakt, że to miejsce wyglądało na dopiero co otwarte. A może jeszcze nie jest otwarte? Nie! Nie zrobią mi tego.  Muszę je zobaczyć. Muszę dotknąć i przekonać się na własnej skórze… Najpierw ujrzeliśmy jezioro i jakby powstającą górę, tak jakby wybetonowaną, albo z czegoś sztucznego, a później ten widok.

Chińczycy robiący sobie zdjęcia na tle europejskich budynków.

Już się oswajałem. Pochłaniałem to miejsce wszystkimi zmysłami. Gdy dojeżdżaliśmy do miasteczka niecierpliwiłem się. No chodźmy już, wejdźmy. Sam fakt, że młoda chińska para fotografuje się na tle europejskiego budynku jest czymś normalnym, co zresztą kilka lat temu opisywaliśmy na gorąco. Dużo czasu więc im nie poświęciliśmy i pognaliśmy na Rynek! Tak, napiszę go przez „R”, bo zrobił na mnie ogromne wrażenie. Aż sobie usiadłem na ławce i chciałem kupić nam do tego włoskie lody.

Hallstatt numer 1.
Hallstatt numer 1.
Austriacki Hallstatt w Austrii. Żródło: http://shortfinal.org/pics/2007EuroTrip/gallery2/pages/Marktplatz%20in%20Hallstatt%20%20(Austria).htm
Hallstatt numer 2.

I tutaj zagadka dla Ciebie. Które z tych dwóch powyżej zamieszczonych zdjęć zrobione jest w Chinach, a które w Austrii? Które Hallstatt jest oryginalne? Pierwsze czy drugie?

Taaaak… to trwało bardzo długo. Siedziałem, gapiłem się i dziwiłem sam sobie. Chiny potrafiły mnie zaskoczyć nie niuansikiem. Nie drobnostką. Chiny znów wgniotły mnie w ziemię. Czekajcie, czekajcie! Od czego ja to zacząłem ten tekst? Od subtelnych zaskoczeń?! Od tego, że przy którymś pobycie, dany kraj zaskakuje mniej? Czy aż tak się myliłem? Czy Chiny mają dla nas taryfę ulgową? Z całym impetem moja szczęka uderzyła w bruk (ała, bruk nie był plastikowy!) i powinienem ją był pozbierać. Ale pomyślałem sobie: – Nie! Domy nie mogą być prawdziwe. Bruk, ok. Ale domy? Zacząłem macać, opukiwać, nawet wąchać. Pachniało świeżą farbą i wapnem. Cholera! To jest prawdziwe.

Nagle ktoś na nas zamachał. Zawołał coś i pokazał drzwi do kościoła. Ooo! No jeszcze mi powiedzcie, że msza się zaczyna?!  Mszy nie było, bo w środku była agencja nieruchomości. Tak. Tu się robi biznes. Wielka makieta. Hostessy i drobny poczęstunek – ciasteczka wprost z Austrii. No, nie wzgardziłem. Kremowe – dobre.

– Ale, co się tu sprzedaje – pytam w końcu chłopaka w garniturze.
– Jak to co? Domy. Mieszkania. Apartamenty – odpowiada bardziej zaskoczony moim pytaniem, niż ja jego odpowiedzią.
– Ale które?
– Wszystkie. Proszę iść z tą Panią. Pokaże jeden z kilku dostępnych nawet dziś do kupienia domów – odparł, zbywając mnie, gdyż przez drzwi zaczęła się właśnie przepychać jakaś chińska rodzina.

No więc wierzcie lub nie, ale te domy faktycznie były do sprzedania. Obejrzeliśmy dwa i oczom nie wierzyliśmy, jak tam było luksusowo. Jak przestronnie i z rozmachem. Cztery piętra, dziesięć pokoi, dwie kuchnie, łazienka przy każdej sypialni, pokoik dla służby. Wszystko na najwyższy połysk. Zmywarka z Japonii, meble z Włoch. Telewizor Samsunga, laptop Apple. Nic chińskiego.


Podłoga drewniana. Grill jakby z Australii. Styl życia iście z jakiejś wyśnionej baśni. Gdy tak chodziliśmy po tych pokojach w końcu trafiliśmy na inną rodzinkę. Kobieta płynnym angielskim wystrzeliła wprost bez pardonu – Tak jak w Europie, prawda?

I co jej miałem odpowiedzieć? Uśmiechnąłem się i poszedłem do toalety, bo chciałem sprawdzić, czy najbardziej newralgiczny punkt domu też działa. Spłukało się. Woda była. Działało!

I może zabrzmi to, jakbym widział nie wiadomo co i nie wiadomo jak wiele podróżował. W pewnym momencie w naszej podróży, szczególnie przez Azję Płd-Wsch., przestaliśmy się dziwić. Martwiło nas to i szukaliśmy środków, aby się z tego marazmu otrząsnąć. I nagle taki BANG! Jesteś w Austrii, która jest w Chinach! Słyszałem o miastach widmo. O chińskim mieście Parma, któremu nadano tę nazwę tylko dlatego żeby  sprzedawać szynkę parmeńską Made in China, ale to? Oni tutaj nawet wymodelowali jezioro i wzgórza. No przecież to są Alpy! Zerknijcie na te zbocza za budynkami na zdjęciu poniżej.

Jeśli myślicie, że to utopia? Że nikt tego nie kupi, to trzeba wiedzieć, że chińskie Hallstatt jest położone kilkaset kilometrów na północ od wielkiej chińskiej aglomeracji – Guangzhou, Dongguang, Shenzhen – miasta wypełnione, wręcz zapchane ludźmi do granic możliwości. A tak, przepraszam. W Chinach nie ma granic możliwości. No chodzi mi przede wszystkim o to, że tam jest bardzo tłoczno. I teraz wyobraźcie sobie sytuację, że taki Chińczyk przyjeżdża do bajkowego Hallstatt. Jest jezioro, stosunkowo czyste powietrze, kolorowe domki, nie ma tłoku. Czy to jest dla niego atrakcyjne?

Noo… a jak już ochłonęliśmy z tych przemyśleń, to zaczęliśmy robić zdjęcia. Chińczycy oczywiście to podchwycili i zaczęli sobie robić zdjęcia z nami…. w Austrii! No więc wpadliśmy na taki pomysł, żeby rodzinie, jak już w Austrii jesteśmy, wysłać zdjęcie… z podpisem: „Hej! Jesteśmy w sumie niedaleko. Wyjedziecie po nas?” ;-)

LosWiaheros w "austrackim" Hallstatt :)

A wracając jeszcze na chwilę na ziemię. Początkowo Austriacy byli mocno zszokowani i oburzeni faktem, że Chińczycy skopiowali sobie ich miasto, w dodatku nie pytając o zgodę. Po jakimś czasie jednak burmistrz prawdziwego Hallstatt doszedł do wniosku, że może to jednak będzie dobra promocja ich miasta i Chińczycy, których stać na podróż do Europy, będą do nich przyjeżdżać turystycznie, żeby zobaczyć oryginał? Udał się więc na oficjalne otwarcie chińskiego Hallstatt, podpisał umowę o współpracy i odwrócił kota ogonem.

Próbuję i ja odwrócić kota ogonem i wyobrazić sobie tę sytuację odwrotnie. Jakby to było gdyby w Europie powstało nagle chińskie miasto ze wszystkimi jego zaletami i wadami? Częściowo już tak jest, bo w dużych miastach mamy już chińskie dzielnice, sklepy, kulturę, ale gdyby przenieść całe miasto, w którym każdy mógłby sobie kupić chiński dom? Jakby to było?

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Żubry, dziki i tarpany, czyli w poszukiwaniu zimy!

Szczerze? Straciłem wiarę w to, że prawdziwa zima zawita do Polski. Po zeszłorocznej ściemie w postaci jednego tygodnia ze śniegiem, postanowiliśmy …

34 komentarze

  1. Cytując klasyka! „Mają rozmach sk*syny” :))
    Na poważnie… jaka tam była atmosfera? Co się czuło?

  2. ciekawe ile taki domek w tych Austro-Chinach?

  3. niezły rozmach, tam nie udało mi się dotrzeć ale widziałam miasto widmo – Paryż Tianducheng pod Hanghzou, w tym samym miasteczku na końcowej stacji metra jak nigdy nic znajduje się trochę mniej udana podróbka Wenecji ( prywatne osiedle ze strażnikami, mostkami, kanałami.. Ciekawe czy jest jeszcze coś co Was zaskoczy, zadziwi w podrózy:) ?

  4. Thames Town pod Szangajem widziałam. Ale to Szanghaj, miasto z rozmachem. Za to wczoraj stanęłam jak wryta. W naszym Nantongu mamy Holandię. Taką jak trzeba – z wiatrakiem i małymi , kolorowymi domkami. Nie miałam aparatu, ale nadrobię i podrzucę zdjęcia :)
    A co powiecie na to? : http://shanghaiist.com/2014/10/21/venice-in-dalian.php
    BR
    Magda

    • „its very own fake Venice” – no po prostu tytuł mnie rozbroił! Ale, że nawet (przepraszam!) w Nantongu coś takiego się już dzieje? Moja teza z tekstu jest prawdziwa – znów się dziwię. Za to chyba te Chiny uwielbiam :)

  5. faktycznie jak Hallstatt :) a i tam w tym prawdziwym dużo Azjatów się przewija. A to ci wioska jak inne podobne wioski w Austrii.

  6. Prosta zagadka!
    Na drugim zdjęciu są białasy i widać, że w okolicy są góry :) Chyba, że każdy europejski turysta w Chinach chce zobaczyć Austrię.

    • W rzeczy samej! Za łatwa była chyba :P Następnym razem postaram się o coś trudniejszego :)
      Nie wiem, czy chce zobaczyć Austrię, ale zaryzykuje stwierdzenia, że większość osób, które się o tym dowiedzą i będą w okolicy, jednak będzie chciało pomacać samemu :)

  7. Żeby skopiować torebkę, telefon to rozumiem, ale całe miasto :)?
    Ciekawe, ja teraz wybieram się na Fest Asia (festiwal o kulturze azjatyckiej,m 25 i 26 kwietnia w Warszawie) ciekawe czy będzie tam coś o tych miastach (austriackim, z postu i tych przytoczonych w komentarzach)

  8. Za tydzień wybieram się do Chin – niestety tylko na kilka dni, coś czuję że nie będę spać tylko zwiedzac 24/7. Dzięki za artykuł!

  9. E tam, opis przeczytałem później… moją uwagę zwrócił
    Chłop siedzący na ławce co nie zakrywa buzi jak zieeeeeeeeeeeeeeewaaaaaaaaaa… mniam mniam przepraszam.
    Potem ucięty łeb psa i na końcu azjaci w naturalnym środowisku.

  10. Taki Flash back z rodem z Chin ☺

  11. Widzę że 360 ładnie daje rade na Was zawsze można liczyć z ciekawym tematem.

  12. Wróciłam właśnie z Hallstatt, tego prawdziwego rzecz jasna:)) i powiem tyle- Chińczyków tam jak mrówków, by nie rzec stonka:)))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *