Chińskkie ciężarówki na Pamir Highway

„Magia granic” – nowy film podróżniczy

Zwlokłem się dziś rano z łóżka, wyjrzałem przez okno, a tu szaruga – ciemno,  pada śnieg, trochę poniżej zera. Nagle przeniosłem się kilka miesięcy wstecz – na granicę kirgisko-tadżycką. Wtedy było tak samo szaro, zimno i beznadziejnie. W dodatku mocno wtopiliśmy i gdyby nie polski MSZ, to chyba zacząłbym pisać scenariusz do drugiej części filmu „Terminal“.

Ostatnie dni naszej przygody rowerowej w Tadżykistanie były okropne. Co dzień musieliśmy uciekać przed zimą, ale taką wredną, mokrą zimą. Nigdy wcześniej nie miałem tak dość namiotu, jak właśnie wtedy – wszystko było albo zawilgłe, albo kompletnie przemoczone. Nogi, ręce skostniałe, a my na tych cholernych rowerach. Nawet próbowaliśmy złapać jakąś ciężarówkę, ale wszystko jechało w przeciwnym kierunku, a gdy jakimś cudem zatrzymywał się ktoś jadący w naszym stronę, okazywało się, że samochód jest zawalony towarem po brzegi.

Myślisz sobie pewnie, że narzekam, albo w głowie mi się poprzewracało, bo niejeden by oddał swoje 2-3 tygodnie urlopu, żeby trochę pomarznąć w Tadżykistanie, ale my serio mieliśmy serdecznie dość. Co dzień wsiadaliśmy na rower. Co wieczór byliśmy może 40, może 50 km bliżej naszego, już dwa miesiące wcześniej zarezerwowanego, mieszkania w kirgiskim Osh. Tak naprawdę, to my już nie byliśmy w Tadżykistanie, tylko w myślach wędrowaliśmy ulicami bazaru w Osh i zastanawialiśmy się, co wybierzemy na obiad – szaszłyki, a może rosół z barana, a może jakąś sałatkę wielowarzywną! Tam było wszystko, w Tadżykistanie był tylko makaron i suchy chleb.

Miałem wrażenie, że ostatni tydzień trwał miesiąc, albo i dwa. W końcu dojechaliśmy na tadżycki posterunek graniczny, wbili nam stemple, anulowali wizy i życzyli szerokiej drogi. Przed nami było jeszcze około 15 km przez tzw. ziemię niczyją. Za granicą miało być pełno ciężarówek, jadących na pusto w stronę Sary Tash. Stamtąd zaś tylko dzień drogi kolejną ciężarówką do Osh. Dwa dni, no max trzy, w razie zablokowanej drogi przez opady śniegu. Wszystko wydawało się być pod kontrolą, ale nie było.

Dojeżdżamy do granicy kirgiskiej. Celnicy patrzą na nas dość dziwnie, ale pewnie zaskoczeni, że w taką zamieć ktoś na rowerze jedzie. Oddaję mój paszport Alicji i wysyłam ją po stemple, a sam zaczynam żartować z celnikami stojącymi przed szlabanem. Chwilę później Alicja woła: „Andrzej, chodź. Jest problem!“  Sparaliżowało mnie.

Wchodzę do rozgrzanej budy straży granicznej i patrzę pytająco. Cisza. Pytam po rusku, w czym problem? Odpowiedź przeszywa mnie na wylot:
– Musicie wracać do Tadżykistanu – leniwie odpowiada jakiś mundurowy.
– A niby z jakiego powodu? – dopytuje poirytowanym, eee nie… przerażonym głosem.
– Turyści nie mogą tędy przejeżdżać.
– Ale mogli – szybko kontruję.
– Mogli, ale nie mogą – odpowiada spokojnie znudzony chłopak po trzydziestce.

Przez głowę przelatuje mi szybka myśl, no rzesz w mordę jeża, nie dalej jak tydzień temu, wrzuciliśmy na blogu wpis o tym, że nikt od nas w Azji Środkowej nie chciał łapówki i wszyscy na granicy byli pomocni. Chcę go więc zapytać ile chce, ale nawet nie zdążyłem się dobrze zastanowić, a gość wstaje i nas grzecznym gestem wyprasza, a na do widzenia rzuca:
– Wracajcie do Tadżykistanu. Tutaj nie przejedziecie.
– Ale my już nie mamy wizy do Tadżykistanu. Właśnie nam ją anulowali, a do Kirgistanu wiza nie potrzebna.
– To nie mój problem. Wsiadajcie na rowery i wracajcie do Tadżykistanu – powtarza jak mantrę, sympatyczny z wyglądu Kirgiz.

Wychodzimy więc na zewnątrz. Śnieżyca rozszalała się na dobre. Jak niby w takich warunkach mamy teraz zasuwać na rowerach do Tadżykistanu? Poczułem kompletną bezradność. Usiadłem przy rowerach i odpłynąłem w myślach – a za dwa dni miało być suche łóżko, dużo żarcia i ciepły prysznic – wszystko, czego nie było od dwóch miesięcy.

W takich chwilach, najbardziej na świecie doceniam to, że podróżujemy w parze. Jak się to ładnie mówi, jesteśmy zgranym duetem. Jak jedno z nas nie ma pary, to drugie zaczyna ciągnąć ten cały bajzel i właśnie w tej chwili Alicja przejmuje inicjatywę. Wyciąga laptopa, zaczyna przekopywać pliki w poszukiwaniu numeru do jakiejś ambasady, albo konsulatu. Problem w tym, że niczego takiego sobie nie przygotowaliśmy, bo polskich placówek tutaj brak. Numer do ambasady niemieckiej w Biszkeku, albo angielskiej w Tadżykistanie nic nam nie daje. Ani w Kirgistanie, ani w Tadżykistanie nie ma polskiej placówki dyplomatycznej. Najbliższa w Kazachstanie, albo Uzbekistanie, a my tkwimy zablokowani pomiędzy dwoma granicami i nawet nie mamy do kogo zwrócić się o pomoc.

– Ile mamy dolarów – pytam Alicję.
– Jak poszukamy będzie z pięćdziesiąt – odpowiada zmienionym głosem moja partnerka
– Dobra, daj. Idę z nimi jeszcze raz pogadać.

Idę na wacianych nogach do tej budy i zastanawiam się, jak go przekupić. Co zrobić, żeby wbili nam ten cholerny stempel i wpuścili do Kirgistanu. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, bo mój niewyparzony pysk i barani upór zwykle zawsze wystarczały. Raz się żyje, do Tadżykistanu nas nie wpuszczą, a przecież nie będziemy tkwić tutaj w nieskończoność. Terminal oglądałem w telewizji i nie zamierzam się wcielać w rolę głównego bohatera. Co za matrix! O co tu chodzi?

Wchodzę do budy, udaję twardego i zaczynam gadkę na nowo – przecież ta granica była przez całe wakacje otwarta. Pytaliśmy po tadżyckiej stronie i mówili, że możemy przejechać, że nie ma problemu. Gdybym wiedział, że nie można, to przecież bym tu nie przyjeżdżał itd. itp.

W odpowiedzi słyszę oschłe:
– Od dwóch tygodni turyści nie mogą. Nic nie poradzę. Wracajcie do Tadżykistanu.

Bez słowa kładę paszporty na biurku, a z nich wystają zielone banknoty. Zapada cisza. Długa cisza.

C.d.

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Pułapka na Jedwabnym Szlaku

Magia nazwy „Szlak Jedwabny” przyciąga do Uzbekistanu  różne typy turystów. Przybywają tu rowerzyści, motocykliści, miłośnicy samochodów terenowych, …

19 komentarzy

  1. Wiaherosi w akcji! Uwielbiam! Jak wy to robicie? Pszczoly w Tajlandii, prywatni kurierzy samolotowi, ukradzione rowery w Chinach, teraz to?! Książka już w drodze?

  2. Kto jest tym Aniołem?

  3. Dorota Radomska

    Piękna wtopa! Kiedy cd?

  4. Joanka ********

    ja chcę dalej! kiedy druga część? :D

  5. Tak na przyszłość: jesteśmy w strefie Schengen. Każda placówka MUSI wam pomóc jeśli nie ma polskiej.

  6. No w takim momencie przerwać…!!!

  7. Haha! „Stresy” na granicy są nieodzowną częścią podróży ;)

  8. Na którym to było przejściu?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *