Trzecie urodziny Peronu4

Świat jest pełen zbiegów okoliczności

Właśnie mija weekend pełen spotkań, opowieści, nowych znajomości. W końcu udało nam się poznać wiele osób, z którymi mailowo lub blogowo znamy się już od dłuższego czasu. W głowie myśli się kłębią i rozbiegają we wszystkie strony. Przez trzy dni i dwie noce rozmów były dziesiątki, o ile nie setki. Wymiany spostrzeżeń, komentarzy do spraw i miejsc, które razem przeżyliśmy lub poznaliśmy. Były tematy trudne, ale też i śmieszne. Na tych ostatnich chciałbym się dziś skupić, bo okazuje się, że świat jest dużo mniejszy niż nam się wydaje, ale może od początku…

Zbiegi okoliczności? Kogóż one nie spotkały? W sobotę usiedliśmy razem przy stoliku z Pauliną i Rafałem (Vagabundos.pl) i Agnieszką i Krzyśkiem (globalnie.com). Nic by w tym dziwnego nie było poza tym, że:

1) Gdy byliśmy w Timorze Wschodnim poznaliśmy Hiszpankę o imieniu Maria. Ona i jej partner, tak jak i my chcieli przeprawić się „bez samolotu” z Azji do Australii. Fakt, że czekaliśmy w Timorze Wschodnim już wtedy ponad 6 tygodni sprawił, że mieliśmy już przygotowany plan awaryjny – z Timoru Wschodniego z powrotem do Indonezji, dalej Irian Jaya, Papua Nowa Gwinea i stamtąd hop, hop, hop po malutkich wysepkach (na północ od Cape York) do Australii. W tym czasie jednak znaleźliśmy jacht z Timoru Wschodniego do Australii, więc Maria i Antonio pojechali sami. Dotarli do ostatniej papuaskiej wyspy, skąd niestety musieli przelecieć do Australii. Kupili samochód i krążyli nim po czerwonym kontynencie.

W tym czasie my objechaliśmy pół Australii i dotarliśmy z powrotem do Darwin. Tydzień przed wypłynięciem z Australii, przyjechała do Darwin Maria, z którą spędziliśmy klika dni w okolicach Kakadu oraz Litchfield NP. Stamtąd udała się ona do Australii Zachodniej i Perth. My zaś wsiedliśmy na jacht w Darwin i popłynęliśmy w stronę Tajlandii.

Nie mijają trzy tygodnie jak Rafał i Paulina piszą do nas maila, a w nim: „[..] No i pozdrowienia od Marii – szalonej Hiszpanki, którą spotkaliście bodajże na Timorze i w Darwin :) Gdy wracaliśmy stopem z Pinnacles Dessert pod Perth, to ona nas zabrała :)) Niezły zbieg okoliczności.”  A no niezły, ale śmieszniejsze jest jeszcze coś innego – ponoć po wstępnych rozmowach z naszymi rodakami zapytała Paulinę i Rafała, czy wszyscy podróżnicy w Polsce mają hiszpańsko-języcznie brzmiące blogi?!? Chyba nie – jak dobrze się orientuję są tylko dwa: Vagabudos i LosWiaheros :)

2) Gdy pływaliśmy po wodach Indonezji, dostaliśmy maila od Agi i Krzyśka, którzy akurat czatowali w Indonezji na jacht w stronę Australii. Przekazaliśmy im garść wskazówek i szczyptę uwag na ten temat i po kilku tygodniach udało im się przepłynąć jachtostopem do Australii. Kapitan, którego spotkali w Dili to jak się okazuje facet, którego my spotkaliśmy w jachtklubie Dinah Beach w Darwin. Kumpluje on się z Robem, naszym kapitanem, z którym przepłynęliśmy rok wcześniej z Dili właśnie do Darwin. Kena faktycznie mieliśmy okazję też w knajpie poznać. Ten zaś ponoć, gdy Aga i Krzysiek przyszli zapytać go, czy mogliby się z nim zabrać do Australii odpowiedział, że generalnie nie bierze bakpakerów na jacht, ale rok temu była tutaj taka dwójka Polaków, którzy uparcie czekali w Timorze przez dwa miesiące – zgadnijcie o kim mowa! :)

Aga i Krzysiek po przygodzie w Australii wylądowali w Nowej Zelandii. Tam kupili samochód i dnia pewnego wyjeżdżając z Christchurch zatrzymali się, aby zabrać autostopowiczów. Dopytywanie o kierunek ponoć przebiegało po angielsku, aż w końcu Krzysiek mówi do Agi: „Weź się posuń trochę.”  Zgadniecie, kto właśnie wsiadał do kabiny ich samochodu? Tak, tak – Vagabundos! :)

Świat jest mały? On jest cholernie mały, a takie historie, to chyba najzabawniejsze, jakie w podróżowaniu mogą nas spotkać i w tym przekonaniu uświadczyć!

Weekend, który właśnie się zakończył, zaliczamy do bardzo udanych – kilka godzin snu i nadwyrężone nerki dopraszają się o poprawiny, które szykują się niedługo w Warszawie…  Kolejarzom z Peron4 (szczególnie Jago) bardzo dziękujemy za czas i chęci włożone w zorganizowanie „urodzin„. Do tematów poważnych poruszonych w kuluarach obiecujemy powrócimy innym razem.

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

W poszukiwaniu nowej perspektywy

Często zachwycamy się egzotycznymi miejscami za granicą, nie zauważając, jakie skarby mamy pod nosem. Najbliższa okolica zwykle wydaje …

Jeden komentarz

  1. coś w tym jest. wczoraj na zdjęciu mojego kuzyna z Norwegii zobaczyłam moją koleżankę z pracy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *