Przemierzanie afgańskich dróg dało nam w kość i z wielką przyjemnością wróciliśmy do tadżyckiego Pamiru. Nawet zwykła beczka z wmontowanym kurkiem jako prysznic, wydaje się tu być urządzeniem całkiem nowoczesnym.
Nie tylko my jesteśmy zmęczeni. Rowery też zaczęły się lekko buntować. W moim pękła szprycha, a potem opona w tylnym kole, w rowerze Andrzeja zwariowały przerzutki, a koła nadają się do poważnego centrowania.
Spoko. Wszystkie naprawy przeprowadzamy w Khorogu. Pamir Lodge to miejsce, które zna tu każdy turysta, a na pewno każdy rowerzysta. Przyjemny guesthouse ze sporą przestrzenią i wieczornymi ismailskimi śpiewami jest miłą przystanią dla amatorów pamirskich dróg. Sezon jeszcze się nie zaczął na dobre, a wszystkie pokoje już są zajęte.
Kiedy z opuszczonymi rękoma bezsilnie patrzymy na tylne koło mojego roweru, bo nie mamy akurat klucza do kasety, z pomocą przychodzi sympatyczny Francuz. Ma klucz i ma umiejętności. W końcu jego tata jest serwisantem na Tour de France…
Kiedy dalej stoimy nad tym samym kołem, bo opona pęknięta, a w Chorogu można kupić tylko chińskie „jednorazówki”, podchodzi ktoś inny i oferuje swoją zapasową oponę, której nie potrzebuje.
W zamian dzielimy się informacjami, bo wszyscy jadą w przeciwną stronę, czyli tam gdzie my już byliśmy. Mówimy co wiemy, ale nie do końca, żeby nie zepsuć innym niespodzianki. W końcu jadą w legendarny Pamir! A my z niego wyjeżdżamy. Trochę nam z tego powodu smutno, a trochę się cieszymy, bo czas zmienić scenerię.
Jak zwykle, jak ślepej kurze ziarno przytrafia nam się całkiem spora atrakcja. Oto w Chorogu odbywa się właśnie festiwal muzyki folkowej „Dach Świata” znany tu bardziej jako „Krisza mira”. Z tej okazji do miasta zjechały się muzyczne zespoły z tadżyckiego Pamiru, Afganistanu, Pakistanu i dalekiego Azerbejdżanu.

Przez trzy dni trwa muzyczna uczta. Wieczorne koncerty przyciągają tłumy mieszkańców. Jest młodzież, są ludzie starsi, są całe rodziny z dziećmi. Nic dziwnego , bo program ciekawy, a bilety tanie – dwa somoni (mniej niż pół dolara), ale nie dla wszystkich. Nasi znajomi rowerzyści z Francji musieli kupić bilet za dwadzieścia pięć somoni… Czyżby turysta z zagranicy zajmował ponad dziesięć razy więcej miejsca, a może słucha jakoś intensywniej niż inni, że płaci o wiele więcej niż miejscowi?
Jakimś cudem udało nam się kupić bilet w cenie dla miejscowych, co jeszcze bardziej rozdrażniło naszych francuskich przyjaciół. Zastanawiamy się gdzie tu logika i kto stworzył ten dziwny podział?

Chwilę później słuchamy przemówienia dyrektora festiwalu, który otwiera imprezę. Słyszymy wielkie słowa o tym, że bez względu na to skąd pochodzimy wszyscy jesteśmy równi… Naprawdę???
czy wiecie że właśnie staliście gwiazdą PIERWSZEJ strony onetu: http://blog.onet.pl/367407,14878097,foto.html ?
pierwsze co pomyślałem, to że chodzi o Mount Everest ;) … i chwilę po tym: „jeszcze ich tam nie było” ;)
Zawsze denerwuje mnie taki podzial opłat na miejscowych i turystow. Albo sie ludzi traktuje rowno, albo wpada w rozne rasizmy i nacjonalizmy. I nie ma wyjątków – tu mi pasuje przymknąć oko na rowne traktowanie, ale gdzie indziej bede walczyl jak o zycie..
To, ze ktos pochodzi z bogatego kraju wcale nie musi oznaczac, ze sam ma złotą wannę. Stereotypy w niczym nie ustepujące postrzeganiu ludzi z bliskiego wschodu za brudasow, czy Chinczykow jako nic wiecej poza tanią siłą roboczą.
ja również w pierwszym momencie pomyślałam, że chodzi o Mount Everest, natychmiast
przerwałam wszystkie zajęcia, i zasiadłam do czytania, najbardziej ciekawiło mnie to,
„jak oni z tego zjechali”, ale niestety do tego filmu musze uruchomić swoją wyobraźnię,
a swoją drogą to nic pewnego, że tam w końcu nie dotrzecie. Dlaczego by nie ?
Jeśli zaś chodzi o podziały, to w całej rozciągłości zgadzam się z tezą, nie powinny
istnieć na lokalnych i turystów. Czasem ten turysta wyda ostatni grosz, pożyczkę
zaciągnie, aby spełnić swe marzenie. Czy zatem jest bogaty ? Owszem jest, w marzenie,
fascynację danym krajem, odwagę by marzenie spełnić.
Ech. Czyli zwyczaje rodem z himalajskich tras trekingowych zaczynają docierać i do Pamiru? Szkoda. A jak udało Wam się załapać na tańszą opcję?
To dość proste. Walnąć po rusku: „Dwa bilety pażałsta!” ;-)
Tak się spodziewałem :D
Alicja, Andrzej, gratulacje za zamknięcie tej pętli i powrót! Trochę to trwało, nie wyszło chyba tak, jak planowaliście to kilka lat temu, ale ponieważ plany są po to, by je zmieniać, to chyba wszystko w porządku. Mam nadzieję, że można Was będzie zastać w Kraku tej jesieni?
Zdecydowanie nie wszystko tak, jak planowaliśmy, ale jak tak spojrzymy wstecz to kurde niczego nie żałujemy i chyba o to w tym chodzi!
W Kraku, albo w Wawie, albo w Rzeszowie… myślisz, że tak usiedzimy na jednym miejscu? No way! ;-) ta choroba jest nieuleczalna!
No raczej :) To może niedługo w Krakowie!
Jak będziesz w okolicach Żywiecczyzny to wpadaj do nas, a w ogóle to przejdźmy na priv!
A jest szczególna różnica w kierunku pokonywania Pamir Highway? Mam na myśli inne kwestie niż te wynikające z profilu wysokości :) Wiatry, Słońce, może jednak aklimatyzacja w górach?
… bo patrząc na profil, to wolałbym zacząć w Osh :)
Pozdro :)
Nie jestem w stanie obiektywnie stwierdzić, bo dwa razy jechaliśmy od strony Osh. Na pewno jechanie od strony Duszanbe przez Kulab i dalej remontowanym, zakurzonym fragmentem tuż przy granicy afgańskiej to jakiś koszmar, który najgorzej wspominamy z całej Azji Środkowej. Jeśli więc przyjąć, że na początku masz najwięcej motywacji i czekasz na to, co najlepsze, to jednak chyba lepiej zacząć w Duszanbe.
Zaś co do profilu, to te wysokości na prawdę nie są jakieś straszne. Rowerem jedziesz stosunkowo wolno, więc aklimatyzujesz się, wyrabiasz sobie formę etc. Wyznajemy teorię, że każdy kto umie jeździć na rowerze jest w stanie przejechać Pamir Highway.
Ale dlaczego ten opis ma tytuł „ile kosztuje wejście na dach świata” ?
Sądziłerm,, że będzie coś o Himalajach !