Wyjeżdżamy rowerami na szczyt piaszczystej skarpy. Przed nami bezkresny błękit tak ogromnego jeziora, że miejscowi mówią o nim „morze”. Pod stopami miły, żółty piaseczek. Dzieciaki na plaży grają w piłkę, panie chronią się pod parasolkami przed ostrymi promieniami słońca, panowie dyskutują mocząc się w chłodnej wodzie. Gdzieś w dali widać wracające z porannego połowu kutry rybackie. Taki przyjemny obrazek można sobie wyobrażać w drodze nad jezioro lub morze. Ale nie w drodze nad Jezioro/Morze Aralskie…
Wiemy jak ma być i ostatnie kilometry przed dotarciem do niegdyś rybackiej miejscowości Moynak, nawet nie marzymy o zanurzeniu się w orzeźwiających falach jeziora, bo wiemy, że ich tam nie będzie.
Wyjeżdżamy na szczyt piaszczystej skarpy. Przez ułamek sekundy mam wrażenie, że widzę wodę, a to tylko gorące powietrze unoszące się nad piachem. Przed nami bezkresna pustynia porośnięta ciernistymi krzewami. Nie ma tu nikogo. Nie ma plaży. Nie ma jeziora. Jest ogromna pustka wiejąca nieopisanym smutkiem. Na dawnej plaży stoją zardzewiałe łodzie rybackie i barki przywleczone tu jako „atrakcja” dla turystów. Kto nie zna znaczenia słów „smutek” i „bezsens” powinien tu przyjechać.
Można tak patrzeć w tę pustkę i zastanawiać się jak to możliwe, że jeden człowiek mógł doprowadzić do takiej katastrofy?! Bo wyschnięcie Jeziora Aralskiego to katastrofa na kilku płaszczyznach. O tym jednak nie dowiemy się z tablic informacyjnych na punkcie widokowym ani w miejscowym muzeum poświęconym Aralowi. Przyczyny wyschnięcia tak ogromnego akwenu zostały kompletnie pominięte, tak jakby ponad 1000 km3 wody wyparowało w naturalny sposób. Ani słowa o wielkim planie irygacji pustynnych terenów Uzbekistanu, przeznaczonych pod uprawy bawełny.
Wody rzeki Amu-Darya , które zasilały Aral, rozprowadzono po bawełnianych polach. Uzbekistan został jednym z największych dostawców bawełny na świecie. Jezioro Aralskie przestało istnieć. Powstała pustynia Aral-Kum.
Mieszkający tu ludzie też niechętnie o tym opowiadają. W ciągu dnia chronią się w domach przed upałem, a wieczorem szybko przemykają wąskimi ulicami miasteczka. Niezbyt interesują się przyjezdnymi. Zaczepiający nas mężczyźni są najczęściej pijani i wydają się być zawiedzeni, że my nie z Francji, tylko z „Polszy”.
– Aaaa, iz Polszy. Eta we Francji da? – uśmiecha się młoda sprzedawczyni w sklepie i podaje nam czerstwą lepioszkę.
Atmosfera miasteczka jest tak samo wyschnięta jak Aral. Najżywszą jego częścią są dzieciaki, które jak zwykle chcą się z nami ścigać rowerami i psy, które chętnie i zawzięcie nas oszczekują.
– Ile macie lat? – pyta podpity kierowca busa. – Po trzydzieści? A ja się urodziłem w 1951 roku i powiem wam, że się jeszcze tu w morzu kąpałem jako dzieciak. A ryb to było… całą armię nakarmić by można! Teraz tylko tam w kanale można coś złowić. Macie strzelbę? Możecie sobie tam kaczkę ustrzelić. Dobre mięso!
Ciekawym punktem zwiedzania Moynak jest stara, opuszczona przetwórnia ryb. Za czasów swojej świetności, przedsiębiorstwo wysyłało w świat miliony rybnych konserw rocznie. Dziś w zrujnowanych halach stoją tylko obleczone pajęczynami i kurzem maszyny i walają się sterty pustych puszek.
– Idźcie stąd! Po co tu przyszliście? Tu nie ma nic do oglądania! Wynocha! – krzyczy znad zardzewiałej maszyny jakiś mężczyzna. Okazuje się, że fabryka nie jest tak martwa jakby się wydawało. Działa tu jeszcze prasa, z której korzysta wyganiający nas człowiek. I tyle zwiedzania.
Moynak to nie tylko senne, opustoszałe miasto. To początek wielkiego grobowca Jeziora Aralskiego, milionów ryb i roślin nie do odtworzenia. To nie tylko przygnębiające miejsce, to żywy, a raczej zupełnie martwy, dowód na zbrodnię przeciwko przyrodzie.
Strasznie ponuro to wszystko wygląda.
Tak, to bardzo ponure miejsce, ale warto tam zajrzeć, jeśli ma się okazję. Bezkresna połać terenu, na której kiedyś było jezioro robi naprawdę duże wrażenie i aż trudno uwierzyć, że wyschło.
Ciekawie to wszystko opisane jest w książce „może morze wróci”. A tak swoją drogą, to chciałabym tam pojechać i na własne oczy to zobaczyć, bo na mapach sprzed kilkudziesięciu lat i przedstawiających obecny stan, wyglada to po prostu tragicznie.
Polecam lekutrę „Imperium” ( reportaż Azja Środkowa, zagłada morza) Kapuścińskiego.
A jeśli chodzi o samo miejsce to zdjęcia mówią same za siebie.
Należy także wspomnieć, ze miejscowa ludność nie dość że pozbawiona pracy i jakiejkolwiek nadziei na lepszą przyszłość, codziennie zatruwana jest przez wiatr wiejący znad Aral-Kum.
Jezioro Aralskie przez lata traktowane było jak wysypisko śmieci, będących produktem ubocznym zbrojeń i „postępu” zimnowojennego (badania nad bronią chemiczną, odpady radioaktywne, testy rakiet krótkiego i średniego zasięgu).
Teraz, po odsłonięciu dna ten śmiercionośny koktajl, powoli acz nieubłaganie zbiera swoje żniwo. W Aralskim More prawdopodobieństwo zachorowania na raka kilkukrotnie przekracza krajową średnią.
Wybierając się nad jezioro Aralskie jechaliśmy tam z nastawieniem że będzie właśnie szaro buro i ponuro. Aral-Kum, jak i sam Aral faktycznie wywołuje w człowieku taki stan zamyślenia nad ludzką głupotą ale trzeba też przyznać, że to miejsce malownicze, szczególnie widok samego jeziora, jeśli ktoś trafi na ładną pogodę i zobaczy choćby wschód słońca. Mujnak sam w sobie to już chyba nie ten Mujnak co kiedyś, cmentarzysko poukładanych w rząd statków już nie robi takiego wrażenia. To oczywiście nasze, subiektywne zdanie. Wiem, że może nie powinienem ale poniżej link do naszej relacji, ale na wesoło….
http://www.odprawieni.pl/jezioro-aralskie/