Ileż to nasłuchaliśmy się o przejeździe rowerem przez pustynię Kyzyl Kum… O rany, co za historie nam opowiadali napotkani po drodze cykliści. Jechaliśmy w stronę tej pustyni lekko przestraszeni, że ciężko, że droga zła, a właściwie jej brak, że wody mało, że ludzie dziwni i niemili, itd… A jak jest naprawdę?
Rzeczywistość okazała się nieco odmienna, niż opowieści rowerzystów, nie było wcale tak strasznie oprócz tego, że gorąco, bardzo gorąco. Co jakieś 30-40 kilometrów były czajchany, gdzie można było coś zjeść, napić się herbaty i uzupełnić zapas wody, a przede wszystkim odpocząć w cieniu drzew. Od Buchary do samej Chiwy droga jest asfaltowa/betonowa, czasem z dziurami, ale omijanie ich nie jest dużym problemem.
Najtrudniej jest chyba pokonać pustynię w głowie. Przez cały dzień krajobraz nie zmienia się prawie wcale. Dookoła tylko piach i jakieś krzewy. To bardzo nuży, zniechęca, nastraja jakoś minorowo.
Andrzej radzi sobie z tą monotonią słuchając audiobooków, a ja jakoś nie lubię mieć słuchawek w uszach gdy jadę rowerem. Obcy dźwięk nie współgra mi z oglądanym krajobrazem. Nie mogę sobie tego dopasować. Lubię słyszeć co się dzieje dookoła. Tylko, że na pustyni dzieje się niewiele, a jeśli już, to często się powtarza.
Ogromna przestrzeń, piach, upał, ciągłe uczucie pragnienia przypominają, że jesteśmy w miejscu mało przyjaznym dla człowieka. Trzeba mieć się tu na baczności i przestrzegać reguł jakie nam narzuca pustynia.
Popijając mocną, zieloną herbatę w jednej z przydrożnych czaichan, próbujemy obliczyć ile już udało nam się przejechać, a ile jeszcze nam zostało drogi przez pustynię. Nasz dzienny bilans kilometrów nie jest powodem do dumy, ale też nie jest najgorzej. Chwila zadumy. Andrzej patrzy w dal, milczy. Wreszcie wydaje z siebie myśl:
– Nie ma się co spieszyć. Niepotrzebnie się zmęczymy i będziemy przeklinać to miejsce. Po co nam złe wspomnienia… Trzeba mieć szacunek do pustyni, nie można jej tak przelecieć z wywalonym jęzorem, a na koniec paść na pysk.
Chwilę potem poznajemy innego rowerzystę, który zmierza w przeciwnym kierunku. Wymieniamy się informacjami na temat stanu dróg i dostępności wody. Hugh jedzie rowerem z Irlandii, więc ma już spore doświadczenie. Opowiada nam jak wygląda droga w stronę granicy z Kazachstanem, a potem do Aktau. Wygląda na to, że łatwo nie będzie. Zaskakują nas słowa Hugh:
– Tam jest znów pustynia, nie wygracie z nią. Pochylcie czoła i jedźcie powoli przed siebie. Dacie radę!
Pochylić czoło i jechać przed siebie… o tym właśnie przed chwilą rozmawialiśmy. Irlandczyk świetnie to ujął w jednym krótkim zdaniu. To najlepsza wskazówka jaką dostaliśmy kiedykolwiek od rowerzysty i w ogóle od podróżującej osoby.
Ekstremalne miejsca takie jak wysokie góry, wzburzone morze czy gorąca pustynia wywołują poczucie jakby było się malutką igiełką, nic nieznaczącym pyłkiem, który za chwilę zostanie zmieciony. To w takich miejscach najlepiej można poczuć, że tak naprawdę nie jesteśmy w stanie zapanować nad siłami przyrody mimo, że tak skutecznie niszczymy środowisko.
Z pochylonym czołem przejechaliśmy więc Kyzyl Kum. Dzięki temu nie pozostała w naszej pamięci jako koszmar, a miejsce, w którym myśli płyną, wręcz rozlewają się po tej nieograniczonej przestrzeni i gdzie mogliśmy znów dowiedzieć się czegoś o nas samych.
A ja chylę głowę przed Waszym ekwipunkiem ;-) W styczniu ruszamy rowerami z Turcji w stronę Indii. Już raz się spotkaliśmy na początku Waszej wyprawy pod Stambułem (my wracalismy do Stambułu, Wy wyjeżdzaliście), może teraz znowu nasze drogi się skrzyżują ;-) Pozdrawiam.
Hej! Tak! Pamiętam! Mieliście taką zmyślną tablicę do autostopowania, prawda?
Jak w styczniu, to spotkajmy się w Polsce, a gdybyście mieli pytania rowerowe, to walcie śmiało!
bo są takie momenty w życiu, kiedy do życia należy podchodzić z pokorą, na spokojnie i właśnie tak jak to ujełaś z pochylonym czole – ciezko czasem to zrozumieć, bo do tego potrzeba odwagi..:)
Hej,
w jaki sposób radziliście sobie z obowiązkiem meldunkowym w Uzbekistanie i zbieraniem kwitków, gdy faktycznie spaliście pod namiotami?
No był z tym problem… Generalnie przyjęliśmy zasadę, że max 3 noce z rzędu możemy spać na dziko, a potem musimy się udać do jakiegoś przybytku, żeby ten meldunek dostać, ale… nikt nam tego nie sprawdzał na granicy. Wiem, że jak się wylatuje w Taszkencie to dość rygorystycznie podchodzą do tego wymogu. Może dlatego, ze wyjeżdżaliśmy w stronę Kazachstanu/Beynau – nikt tego nie sprawdzał. Ciężko stwierdzić.
Dziękuję za ten wpis. W planach mam ten odcinek i… uspokoiliście mnie. Pozdrawiam.
Dzięki za komentarz! Przeczytałam cały wpis, na szczęście krótki :) i przypomniał mi się ten rowerzysta Hugh i jego przemyślenia… W tej właśnie sekundzie myślę, że pisanie tego bloga miało sens, skoro może przypomnieć jakąś wartościową chwilę, o której dawno się zapomniało.
Jeśli chodzi o Kyzyl Kum nie ma się czego bać :) Kiedy się tam wybierasz?
Te wszystkie blogi, zdjęcia, notatki mają właśnie sens bo są, jak ja to nazywam, „uchwytami do wspomnień”. Kilka dni temu wróciłem z rowerem z Armenii i Karabachu. „Jedźmy na wschód – tam musi być jakaś cywilizacja” więc Uzbekistan i Karakałpacja jak się uda i nazbiera urlopu w przyszłym roku…