„Nie dam rady!”- ta paraliżująca myśl dopada mnie w najtrudniejszych momentach. Skończyła się sielanka, a zaczęło ostre pedałowanie pod górę. Podejrzewałam, że będzie ciężko…
Droga w stronę Laosu wije się jak nieskończony wąż. Raz pod górę, raz w dół. Czasem zdarzają się takie podjazdy, ze najzwyklej w świecie nie daje sobie z nimi rady. Wygląda to tak: widzę taki podjazd, staram się rozpędzić, najszybciej jak mogę. Kilka sekund i już jest ciężko. Zrzucam biegi. Tyl roweru zaczyna niemiłosiernie ciążyć. To tak, jakby ktoś złośliwie ciągnął mnie w dół. Nogi stają się waciane, a po czole spływają wodospady potu. Już nie mogę. Próbuję jeszcze jechać zygzakiem. Dopada mnie zadyszka i czuję jakby zaraz miały mi eksplodować płuca. Koniec. Zsiadam z roweru. Dalej nie dam rady pedałować.
Teraz trzeba to wszystko pchać pod górę. Mój ukochany, najpiękniejszy na świecie rowerek, w jednej sekundzie zamienia się w kilkutonową kupę złomu, którą muszę pchać. W imię czego?! Miało być pięknie, cudownie, niebiańsko, a jest jakaś diabelna męczarnia.
Pcham to objuczone rowerzysko z całą swoja złością, złorzeczę i klnę. Ciekawe, że właśnie wtedy dostrzegam śrubki, nakrętki, a nawet drobne monety, które leżą na drodze… Nagle robi się jakoś lżej, tył już nie ciąży, a na horyzoncie pojawiają się góry, doliny, lasy. Koniec podjazdu. Co za ulga!
Teraz jest pięknie. Patrzę w dół na pokonaną trasę i wreszcie z satysfakcją wsiadam na mój znów ukochany rowerek. I jeszcze mila niespodzianka – na szczycie jest stragan z ananasami słodkimi jak miód. Mniam! Tak miało być! Warto było się napocić, naprzeklinać, namęczyć. A teraz nagroda – siuuuuuuu jedziemy w dół!
I co? I znów pod górę. Podjeżdżam troszkę i znów nie mogę. Zsiadam, klnę, pcham. Tak bez końca. A mimo tego nie zamieniłabym tych męczarni rowerowych na żadne autostopy ani lokalne autobusy.
Kiedy tak męczę się pod te górki, przychodzą mi do głowy jakieś przyśpiewki – rymowanki, ale bez melodii. To sobie je skanduje. Na przykład:
Pędzę rowerem ile sil w nogach –
Świetnie się jedzie po tajskich drogach.
Pachną jaśminy i ryżu łany,
Czasem się trafi kot rozjechany.
Droga jest łatwa, droga jest prosta,
Lecz pierwsza górka już tu wyrosła!
Coraz mi ciężej, nie wiem czy dam radę –
Na bagażniku usiadł mi diabeł!
Ref.
I teraz
Tyl mi ciąży.
Czuje się jak ten koń na lonży.
Chciałam ja z wiatrem przed siebie gnać,
A rower muszę pod górę pchać.
I ciągle
Ciąży mi tył.
Żeby ten rower ciut lżejszy był
Jak Armstrong Lance na nim bym gnała.
Teraz mnie wszystko boli. Ała!
PS Jak by można nazwać takie rowerowe przyśpiewki? Pieśni cyklistów? A może nuta pod pedał?
czesc o kocie!!!! brawo brawo.
Widzę Alicje cala spocona
pcha swój rower, cala swa mocą!
O! Widzę, że mam tu kolegę do rymowania :)
Ala te Twoje przyśpiewki to prawie jak szanty… ale może bardziej…pchanty? ;) Powodzenia w pedałowaniu i małej ilości much na zębach życzę
„Pchanty” – podoba mi się!!! Dzięki Magda za słowa wsparcia, a co do tych much… na zębach mucha to nie dramat , ale gdy do oczu wpadają to jest gorzej :)
Ha! Dowiedziałam się od doświadczonego cyklisty, że źle pod górę podjeżdżam… Podobno lepiej się nie rozpędzać tylko od razu zrzucić przerzutki i spokojnie, miarowo, regularnie jechać w górę nie kręcąc kierownicą. Zygzak podobno jest złym pomysłem… Pewnie już dziś będę mogła to sprawdzić :)
Ci doświadczeni cykliści zawsze się tak mądrzą.
To mój pierwszy komentarz tutaj, choć czytelnikiem jestem od dłuższego czasu i z zapartym tchem i coraz większą ciekawością czytam kolejne posty.
Postanowiłem się wypowiedzieć, ponieważ sporo jeżdżę rowerem i myślę, że jest jedna wskazówka (dot. techniki jazdy), którą mógłbym przekazać.
Chodzi o kadencję – inaczej ilość pełnych obrotów korbą na minutę. Ważniejsza od rozpędzenia się przed podjazdem będzie jazda właśnie ze stałą kadencją zarówno przed jak i na podjeździe. Ja jeżdżę głównie kolarką więc ponad 90/min, myślę że z Waszym bagażem około 80-85 (obrotów na minutę) powinno być ok.
Może to wydać się głupie ale zwróćcie na to uwagę raz, drugi, a po pewnym czasie jak się przyzwyczaicie do stałego tempa – zobaczcie różnicę. Jazda stanie się płynniejsza i jeszcze przyjemniejsza. Nie chodzi oczywiście o stałą prędkość, na podjeździe oczywiście wolniej, na odpowiednim biegu, ważne, by kręcić jednostajnie. Tracimy siły, zrzucamy bieg, byleby nie wypaść z określonego rytmu :)
Powodzenia i jeszcze większej frajdy z jazdy, pozdrawiam serdecznie! :)
Witaj Jacku! Dzieki za podpowiedz z obrotami. Probowalam zwrocic na to uwage, ale… jeszcze przy podjazdach droga asfaltowa jakos w miare udaje mi sie utrzymac jednostajne tempo krecenia. W terenie jednak, kiedy sa kamienie, piach lub bloto jest juz o wiele ciezej. Oczywiscie wszystko jest do wycwiczenia i mam nadzieje, ze te technike podjazdu tez w koncu opanuje :)
Poza tym zupelnie inaczej jedzie sie bez obciazenia. Jednak ten bagaz bardzo ciagnie w tyl.
Technika to jedno, ale widze, ze czesto po prostu brak mi sily. Kondycja prawie zerowa… ale oczywiscie caly czas nad tym pracuje.
Acha, zauwazylam tez, ze ma znaczenie nastawienie psychiczne. Kiedy widze bardziej stromy podjazd staram sie nie myslec „o nieeee, znow pod gore” tylko skupiam sie na tym miarowym tempie o ktorym wspominasz i jest lepiej :)
Gdybys mial jeszcze jakies wskazowki rowerowo-techniczne to chetnie je poznam!
Mam nadzieję, że częściej będzie z górki niż pod…
Widzę, że prócz książki o której wspominaliście, jest szansa na to że powstanie jeszcze tomik poezji motywacyjnej dla podróżników i cyklistów :).
Trzymam kciuki i życzę powodzenia ;).
Jeśli chodzi o technikę jazdy to zgadzam się z Jackiem…
…wszystko przyjdzie z czasem
dacie radę ;)
Alicja widzisz przez rower swoj talent odkryjesz;p jak mozna wiedziec to gdzie juz jestescie? ile srednio dziennie km robicie? jestescie niezawodni i samo wystarczalni:) jacht rower, co jeszcze nas czeka? moze kajak albo lodz jakas Afrykanska rzeka;p
Moniko, szczerze powiem Ci, ze nie wiemy ile robimy srednio km dziennie. Nie bardzo chce nam sie to liczyc z mapy a nie mamy licznika. Jedziemy tyle ile damy danego dnia rade :) Wszytsko zalezy od trasy, pogody, nastroju i tego co sie po drodze wydarza. Czasem zatrzymujemy sie na kilka dni w jednym miejscu, bo mamy dosyc pedalowania, ale potem znow lapy swedza i pedalujemy dalej.