Pociągiem z naszą weteranką wojenną dojechaliśmy do Bukaresztu punktualnie. Rozstaliśmy się w bardzo miłej atmosferze. Ona do nas po rumuńsku, my do niej po polsku i… trzeba było zacząć myśleć dalej…co tu zrobić, bo transport w stronę granicy bułgarskiej nam uciekł…
Opcji było kilka, ale… stojąc przy kasie na dworcu kolejowym w Bukareszcie spotkaliśmy Tomka, którego jak się wcześniej okazało widzieliśmy wraz z dwójką znajomych z Polski, widzieliśmy w Suczawie – zdradził ich plecak Alpinusa. Pogadaliśmy chwilkę, wymieniliśmy się praktycznymi informacjami, które udało nam się już zebrać i rozeszliśmy się w swoje strony – my poszliśmy na rumuńskiego kebaba, a oni kombinowali z autobusem do Stambułu.
Koniec końców się spotkaliśmy jeszcze raz, po tym jak to chłopaki kupiły bilet do nieznanego jeszcze nikomu kurortu rumuńskiego jakim jest Panjura! Tu UWAGA, bo historia jest zacna. Jak się okazało w Rumunii na dworcu można spać tylko wtedy, jak ma się bilet kolejowy. Ani my, ani oni go nie mieliśmy, a noc chcieliśmy przetrwać na glebie dworca i tak się też stało. Jednak wcześniej trzeba było się zaopatrzyć w bilet za 2,5 leje (około 2 zł) właśnie do Pajury, która jest pierwszą stacją kolejową za Bukaresztem. Tym samym mieliśmy formalnie bilet na 8:06 rano dnia następnego i mogliśmy kimać na dworcu, ale jakież było zdziwienie kasjerki jak dwie grupy obcokrajowców wlicznie po 3 osoby, kupują bilety do Pajury… ten widok był bezcenny :)
Rano dnia następnego o godzinie 9:30 podnieśliśmy głowy… ogarnęliśmy się trochę, szybkie zakupy i w miasto. Bukareszt jest po prostu brzydki, ale ma urok. Jak się okazało zagłębiając się w mniejsze uliczki, potencjał tego miasta jest ogromny, tylko potrzeba czasu i pieniędzy… które już płyną z Brukselii. Na razie miasto jest zniszczone i zaniedbane, ale widać, że powoli jest już odnawiane i za kilka lat może stać się prawdziwą perełką. Trzeba będzie to sprawdzić! Najciekawsza była chyba cerkiew św. Mikołaja, która jest akurat w renowacji i całe jej wnętrze wypełnione jest rusztowaniami. Te dziwne konstrukcje z drewnianych desek nadawały wnętrzu niesamowitego, tajemniczego klimatu – przestrzeń idealna na „wierszaliński spektakl”.
Cóż… po kilku godzinach, udaliśmy się na dworzec Toros i po około 13 h jazdy autobusem z Tomkiem, Jaśkiem i Pawłem wylądowaliśmy w Istambule.Tam z chłopakami się rozstaliśmy, bo oni gnali w stronę gór. My zaś wsiedliśmy do samochodu Ibrahima – prawdziwego Turka, u którego gościliśmy przez prawie cztery dni, ale o tym już później…
Super!
Yes! Finally something about Friv 9 Games.