Chiny, Chiny, Chiny… tak ogromne i tak różnorodne. Za każdym razem, gdy odwiedzam ten kraj, zaskakują mnie czym innym. Uderzają z różnych stron i nie sposób się obronić. Nie dziwią mnie już tłumy, wieczny hałas, nie drażni mnie brud, smród, smog i walające się śmieci. Odporny jestem na to, że ciągną mnie za włosy na rękach i za brodę. Ciągle trochę irytuje mnie jednak brak przestrzeni osobistej i skracanie dystansu cielesnego przez Chińczyków do kilku centymetrów. Tym razem jednak Chiny zaskoczyły mnie jeszcze bardziej, a najbardziej w Wielkanoc.
Przekroczenie granicy Laosu z Chinami to dla nas jakby zamknięcie pewnego rozdziału w tej podróży. Opuszczamy na dobre (hmm?!) region Azji Południowo-Wschodniej, w której zasiedzieliśmy się zdecydowanie dłużej niż początkowo planowaliśmy. Spędziliśmy tu łącznie prawie 20 miesiące. Teraz czas na ogromne Chiny. Każda prowincja tego kraju jest jednak jak inne państwo. W samych Chinach można by spędzić kolejnych 20 miesięcy, ale nie – nie tym razem. Chińscy urzędnicy stwierdzili, że wystarczy nam dni 30 i taką też wizę nam wydali. Miło z ich strony, że przynajmniej się pomylili i nie wzięli za to pieniędzy, więc marudzić nie będziemy, tylko jakoś, gdzieś wizę przedłużać będziemy musieli.
Co można zrobić w 30 dni na rowerze? Dużo i mało – my sobie założyliśmy, że przebijemy się przez góry Yunanu. Po siedmiu dniach pedałowania wiemy, że plan jest co najmniej ambitny, bo pokonujemy średnio 35-40 km dziennie, a do celu przynajmniej kolejnych 800. Stwierdziliśmy więc, że dojedziemy chociaż do linii kolejowej, a potem będziemy się zastanawiać… dokąd, którędy…
Zamiast się więc spieszyć i gnać, pokonywać kolejne podjazdy, zjeżdżać pędem w doliny, aby chwilę później znów ślimaczyć się na kolejną tysiąc ileś tam ,metrów wysoką przełęcz… wleczemy się przepotwornie. Co chwilę mamy wymówkę, żeby się znów zatrzymać, bo aparat trzeba wyciągnąć, obiektyw zmienić, bo tu krajobraz, tam wioski ze starymi chatami. Tu ktoś zgaduje, coś opowiada, mimo, że nic a nic nie rozumiemy. Tu ktoś na herbatę zaprosi, a tam ktoś bananami obdaruje. Hop, hop, hop… obdaruje?! To słowo do Chin nie pasuje – tu przecież rządzi pieniądz i za wszystko się płaci. Tak, ale…
Nie wiem czy to przez litość nad nami zlanymi potem, czy przez wzruszenie, że rowerem jedziemy w kraju, gdzie rower – król transportu – dawno ustąpił z tronu, charczącym i dymiącym pojazdom silnikowym. Być może przez to, że wybraliśmy sobie trasę przez malutkie wioski wtulone gdzieś w górską scenerię herbacianych stoków Yunanu. Nie wiem… może wszystko na raz? Zaczęło się to jednak w Niedzielę… Wielkanocną i powtarza się każdego dnia…
Obudziły nas promienie słońca przedzierające się przez poranną mgłę, która spowiła okoliczne tarasy herbaciane. Zwinęliśmy dobytek i zaczęliśmy powoli zjeżdżać ze szczytu w stronę doliny, gdzie rzeka, gdzie ludzie. W połowie zjazdu dostrzegliśmy kilka budynków, a przed jednym dwa stoliki i pan grzejący się w porannym słońcu i popalający fajkę wodną. Przystanęliśmy, zaczęliśmy rozpytywać -, czy może jest zupa, albo jajka, albo ryż, abo najlepiej wszystko na raz?
Wskazano nam stolik, dostaliśmy filiżanki i dzbanek z herbatą. Po chwili dostaliśmy wywar zupny z warzywami i obowiązkowym ryżem. Nic specjalnego, ale lepsze niż nic. Zabija głód i można kawałek dalej podjechać. Chcemy zapłacić, a tu że nie. Raz, drugi, trzeci – dalej nie. Ale jak to – dziwimy się strasznie. To mi się jeszcze w Chinach nigdy nie zdarzyło. Aby utwierdzić nas w przekonaniu, że to prezent dostaliśmy jeszcze pięć gotowanych jajek na drogę. Dzięki :) Dwa jajka spałaszowaliśmy od razu, trzy zostały na później. Ruszyliśmy dalej i wtedy przypomniałem sobie, że dziś Wielkanoc!
Każdego dnia tradycja obdarowywania jest podtrzymywana – a to woda, a to cały obiad, a to na herbatę ktoś zgarnie, jak pod górę się wspinamy. Pewnego podjazdu mijamy zziajani dwie starsze panie i pana siedzących pod drzewem. Wieczór był blisko, więc spieszyło nam się, żeby znaleźć jakieś spokojne miejsce na rozbicie namiotu, ale panie nawoływać zaczęły i przywoływać gestami. Przystanęliśmy więc mimo, że akurat było ostro pod górę, a potem znów wbić się w rytm nie jest łatwo.
Odjeżdżaliśmy o trzy kilo ciężsi i przez kolejne trzy dni za każdym razem, gdy obieraliśmy banany, stawały nam przed oczyma te starsze uśmiechnięte twarze, którym wielką radość sprawiło wręczenie nam po pęku bananów. Pysznych bananów…
No i tak sobie pedałujemy, zatrzymujemy się, podziwiamy i już się nie irytujemy na krótką chińską wizę, bo co to zmieni? Od pociągu się nie wymigamy, a może i wizę przedłużymy, bo nam tu w Yunanie dobrze, bardzo dobrze. Każdego dnia na rowerze zarabiamy na przedłużenie wizy, bo mało stosunkowo wydajemy pieniędzy. Przedwczoraj 28 zł, wczoraj 11 zł, dziś będzie więcej, bo dojechaliśmy do miasta, ale znów – miasto na uboczu, niby nieciekawe, robotnicze, turystów brak, za to ceny zupełnie niechińskie. 30RMB (15 zł) za duży jasny pokój ze wszelkimi udogodnieniami…
Ech, rower fajny jest. Zmienia zupełnie punkt postrzegania i odbierania świata, tym bardziej jeśli jest się w tego świata środku. Chiny było nie było to w końcu Państwa Środka.
Czytaj dalsze przygody z podróży rowerem po Chinach.
I jakze piekne moze byc podrozowanie przez „panstwo” zwane „masowaturystykajeszczetamniedotarla”….smutne ale prawdziwe..;)
Ej, rozwincie prosze, bo nie lapiemy humoru. Co prawda otepiali jestesmy zadymionym chinskim miastem, wiec wybaczcie, jesli to banalnie proste do zrozumienia…
W każdym kraju są dobrzy i bezinteresowni ludzie, a im biedniejsi, tym chętniej się dzielą tym co mają :)
Musze sie z tym z wielka przyjemnoscia zgodzic :)
„Rower to jest Świat”
Proste to strasznie, ale cholernie prawdziwe! :))
Pieniadz rzadzi tak samo w Chinach jak i w Polsce. Pomimo wbijanego na kazdtym kroku w glowy konsumpcjonizmu Chinczyk nadal jest przyjaznym czlowiekiem ktory podzieli sie tym bananem czy innym jajkiem (ja notoryczkie dostaje jakies drobiazgi, i chwala im za to;). Oczywiscie w metropoliach, miejscach typowo turystycznych mniej tego da sie zauwazyc…
Andrzej, wysylalem Ci na maila freegate+gproxy, ale yahoo(albo gmail) napisal mi w zwrocie ze zalacznik jest niedozwolony(?)…Widze ze sobie poradziliscie wiec git.
pzdr
Temat na dluzsza rozmowe przy chinskim piwie. Nie podejme sie dyskusji internetowej ;)
Zas co do neta to dziekuje za probe. Dostalismy VPNa od dobrej duszy i dzieki niemu moglem sciagnac FG. wszystko juz smiga jak nalezy :)
I slusznie:) tez nie lubie takich dyskusji na necie. Co do piwa to bede po Xinjiangu sie krecil w 2giej polowie lipca i sierpniu, ale Was juz chyba z Chin wywieje. Mieszkam w centralnych wie nijak Wam po drodze.
W Birmie tez sie minelismy na przelomie stycznia i lutego heheh
Oby bardziej z gorki, niz pod bylo Wam w tamtych rejonach.
pzdr
Wiem, że nic nie wiem… to chyba najlepiej określi to co chcemy w Chinach zrobić… Jesteśmy w kontakcie. Na pewno będziemy w Xinjiangu w drodze do Centralnej Azji, więc może właśnie tam…
Pozdrowienia również!
Jak dobrze, że Wam dobrze i w dodatku na rowerze.. :) Koniecznie przedłużajcie wizę! Ach ten Yunnan.. soczysty :) Pięknie, przez opis powyżej.. znów tam byłam, tym razem z Wami :) Miło, bardzo miło :) Dzięki, pozdrawiam!
Jest pysznie soczysty byle zdala od nawet malych w skali Chin miasteczek… Pobawimy tutaj jeszcze chwile i cos napiszemy, jesli sie faktycznie podobalo :)
Pozdrowienia dla Was rowerzysci :)
Wow! you guys are super!! All the way by bike from Golden Triangle to China. Now you are looking at China from a different perspective. Wishing you guys safe journey. Keep it up, I am following your blog. Love the amazing pictures post on the blog.
rower – to jest to ;)
o ile znasz trasę i nie musisz słuchać me yo ;)
Me yo nie jedno ma imię :)