Chiny na języku

Naprawdę nie wiemy jak to się stało, że podczas naszej wcześniejszej wizyty w Chinach, wyrobiliśmy sobie dość nieciekawe zdanie o chińskiej kuchni. Winą za to obarczamy głównie skromny budżet jakim dysponowaliśmy. Stołowaliśmy się wtedy w najtańszych knajpkach ulicznych. Jedzenie wydawało nam się monotonne, no bo co jest ciekawego w ryżowych kluskach trzy razy dziennie? Podróżując rowerem, ponad wszystko doceniliśmy jednak chińską kuchnię.

Tym razem koszt transportu spadł nam prawie do zera, podobnie jak koszt noclegu, bo śpimy głównie w namiocie, a w większych miastach u Couchsurferów. Dzięki temu możemy więcej wydać na jedzenie, tym bardziej, że mięśnie potrzebują porządnego paliwa, a nie ryżowych kluch. Raczymy się więc rozmaitymi smakołykami i wybieramy miejsca gdzie „dobrze i niedrogo”, a nie gdzie „bylejak, ale najtaniej”.
Na Dzień Dobry
Zupa na śniadanie? Bleee! – Tak pomyślałabym jeszcze jakieś 1000 dni temu. W Chinach gorąca, świeża zupka to najlepszy start dnia i jest dostępna w każdej lokalnej knajpce. Do zupy można wybrać makaron ryżowy lub mączno-jajeczny, samemu doprawić i wybrać ulubione dotaki. Zauważyliśmy, że Chińczycy lubią sobie pożądnie zasypać taką zupkę glutaminianem sodu.Naszym hitem śniadaniowym jest zupa z wonton – małymi pierogami , którą mieliśmy okazję skosztować w miejscowości Mengla na samym południu Yunnanu, kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Laosem. Każda miska zupy przyrządzana była osobno, na zamówienie.

Do ceramicznego kociołka, w którym bulgotał bulion, dorzucało się świeże warzywa, wonton z mięsem, lub makaron, wg uznania. Kto co lubi. Wszystko razem gotowało się kilka minut. Gotową zupę można było jeszcze sobie doprawić przyprawami i dodatkami jak chili, orzeszki, szczypiorek, coś w rodzaju kiszonej kapusty i wieloma innymi, których nazw nie znamy. Jedliśmy jeszcze wiele zup i pierożków w Chinach, ale takich jak w Mengli już nie trafiliśmy.

Skoro mowa o pierożkach…  eeech, a może nie tym razem. Należy im się osobny artykuł.

Kiedy mamy ochotę na lżejsze śniadanie fundujemy sobie youtiao. To taki niesłodki pączek w kształcie długiego palucha, który pocięty nożyczkami na kawałki zatapia się w ciepłym, słodkim mleku sojowym, czyli dou jiang. Przypomina mi to w smaku coś pomiędzy zupą mleczną z kluskami, a płatkami kukurydzianymi. Najlepiej smakuje w niedzielny poranek, na targu, w miejscowości zagubionej gdzieś we wzgórzach Yunnanu. Towarzystwo siorbiących ze smakiem lokalsów – obowiązkowo!
Obiadek, czyli chwila wytchnienia
Słońce przypieka coraz mocniej, siły opadają, mięśnie zaczynają drżeć ze zmęczenia – znak, że pora na obiad. Celujemy zwykle tak, żeby w południe znaleźć się w jakimś miasteczku, gdzie byłaby restauracja. Zwykle stawia się nas przed wielką lodówką pełną nieznanych nam warzyw, kawałków mięsa oraz podróbów i oczekuje się decyzji w sprawie wyboru dań na obiad. Początkowo sprawiało nam to sporo trudności, ale szybko nauczyliśmy się co z czym pasuje i w jaki sposób ma być przyrządzone. Po tygodniu eksperymentów znaliśmy już nasze ulubione potrawy: duszony bok czoj, boczek wędzony podsmażony z czerwoną i zielona papryką, siekana wołowina z miętą lub innymi liśćmi albo po prostu omlet z soczystym pomidorem i szczypiorkiem. Do każdego z tych dań podaje się oczywiście wielką michę gorącego ryżu, do omleta też.
Takie potrawy na zamówienie przyrządzane są na woku, często w spektakularny sposób. Wiele razy podziwialiśmy umiejętności żonglerskie gotujących Chińczyków i nie mogliśmy się napatrzeć jak sprawnie operują wokiem i panują nad tym „tańczącym” jedzeniem. Tak przyrządzone potrawy są zawsze świeże, aromatyczne, soczyste i najbardziej nam smakują. Porcje zwykle są tak duże, że się najadamy do syta, a resztę pakujemy do plastikowego kontenerka i zostawiamy sobie na kolację.

Na odchodne zawsze dostajemy przegotowaną wodę do picia, która jest zwykle tak gorąca, że prawe roztapia nam butelki.

To co… deserek?
Nie ukrywam , że oboje jesteśmy łasuchami i lubimy po południu zafundować sobie jakiś smakołyk. W Chinach oprócz znanych na całym świecie batoników, raczymy się lokalnymi specjałami i owocami. Mijamy plantacje bananów – są słodziutkie banany, mijamy plantacje pomarańczy – są soczyste pomarańcze, podziwiamy herbaciane tarasy – raczymy się aromatyczną herbatą, mijamy plantacje kauczukowców… chyba się zapędziłam!
Wieczorne menu
Kiedy namiot już rozbity, a słońce chowa się za zielonymi wzgórzami Yunnanu, często słyszymy znajome poburkiwanie. To nasze żołądki domagają się jakiejś treści. Sięgamy wtedy po kontenerek z resztkami z obiadu, dodajemy trochę świeżych warzyw i zajadamy w ciszy i spokoju kontemplując zachodzące słońce.
Wieczory w mieście lubimy spędzać w dobrym towarzystwie, najlepiej lokanym i w dobrej restauracji. Wydaje się, że kombinacjom warzywno-mięsnym nie ma końca. Z resztą lista warzyw w Chinach jest bardzo długa: od zwykłej marchewki, przez pędy bambusa, kłącza lotosu, rozmaite sałaty, po niezliczone gatunki grzybów i dziwnych korzeni. Tylko tofu jakoś nas do siebie nie przekonało. Może dlatego, że ciągle trafiamy na jego odmianę znaną jako stinky tofu.
Jeśli jesteśmy sami i nie ma nam kto doradzić, menu jest tylko po chińsku i nie ma zdjęć potraw, patrzymy co inni mają na talerzach i zamawiamy to samo, albo podobne.
Zabierając się za temat jedzenia w tym ogromnym kraju, trzeba sobie uświadomić, że pojęcie „kuchnia chińska” może znaczyć tyle co „kuchnia europejska”. Każda prowincja ma swoje specjały i potrawy, które trudno znaleźć gdzieś indziej, używa się różnych przypraw i w inny sposób przygotowuje się dania. Jedno jest pewne – Chiny tym razem trafiły do naszych serc przez żołądek.

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

LosWiaheros w Pytaniu na Śniadanie

To był bardzo niespodziewany telefon. – Dzień dobry. Chciałabym Państwa zaprosić do programu Pytanie na Śniadanie. Będziemy rozmawiać …

14 komentarzy

  1. bardzo smaczny post..:)

  2. A kolacyjka dziś jeszcze smaczniejsza :) choć nieco za ostra… znowu.

  3. zupa z wonton wygląda pysznie… przed chwilą wciągnąłem jajecznicę ze szczypiorkiem z kawałkami świeżego chleba z masłem co też było dobre, lecz pomimo mojego posiłku, ślinka zagościła w mojej buzi…

  4. Czyli pyszne Chiny „pałeczki, a nie palce lizać” :)

  5. Haszczyc Natalia

    Jest kombos riplejowy z Andrzejem na koniec filmu, jest! Aż mi się humor poprawił :D 

  6. smakowicie :) niezwykle smakowicie :) i o pierożkach wszelkiej maści poproszę koniecznie ! i koniecznie podglądaj jak je lepią i czym ( może jakieś zdjęcie chińskich wałków …takie mam marzenie )   :) jak wrócisz będę się uczyć od ciebie :)  całusy mazurskie :)

    • Uderz w stół… :)
      Wiesz co Aśka,jako specjalistka w tej dziedzinie to chyba Ty sama mogłabyś tu przyjechać i uczyć Chińczyków jak się pierogi lepi :)
      A co do chińśkich wałków… popatrz na ten , który masz u siebie… nie zdziwiłabym się gdyby był właśnie made in China. No ale marzenie postaram się spełnić i podejmę to wyzwanie sfotografowania chińskiego wałka!

      • Poproszę poproszę zdjęcie wałka albo najlepiej różnych wałków będę miała ściagawkę dla stolarza i tokarza do zrobienia takiego na miejscu :) moje wałki z kolekcji stare jak świat i wtedy eksport chiński nie był jeszcze taki wszechobecny…
        teraz jestem wolnym człowiekiem i kto wie gdzie mnie nogi zaniosą może i do Chin żeby uczyć się od nich robienia makaronu i pierożków( rośnie we mnie coraz większa fascynacja w tej kwestii ) .ale …ponoć marzenia się spełniają :) marę więc ! całusy i pozdrowienia z przepięknych Mazur :) i do zobaczenia !

  7. przepysznie :) 

  8. doujiang, nie doujian, a lotos nie ma korzeni, tylko kłącza :) I to pożądnie trochę bije po oczach… Ale wspaniale jest czytać, jak chińskie smakołyki podbiły Wasze żołądki :)

    • Cześć,

      Dzięki za poprawki. Już wprowadziłem. I fajnie, że podałaś do siebie link, chętnie dołożę do listy blogów z mojego ulubionego kraju. Faktycznie mieszkasz w Kunmingu na stałe?
      Pozdrawiam :)

      • Tak, najpierw przyjechałam na studia, a potem już zostałam; teraz, będąc żoną najprawdziwszego kunmińczyka, tak naprawdę nie mam wyboru :D:D:D Wpadałam do Was dawniej, a teraz zajrzałam, szukając informacji po polsku o youtiao… Internet to jednak cudowna sprawa :D

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *