Burji La – tam, gdzie można zobaczyć niedźwiedzie i K2

Miało być łatwo, miło, przyjemnie i bez większych przygód. Cóż Góry Karakorum chyba stwierdziły, że nie dla nas. Co prawda tym razem nie rozłączyliśmy się pomni ostatnich naszych przygód przy bazie pod Nanga Parbat, ale jakże by się mogło obejść bez akcji ratunkowej. No nie mogło.


Jednak od początku. Wyszliśmy z chatki, która miała spotkanie bliskiego stopnia z niedźwiedziem i już tym razem uwierzyliśmy, że można w górach spotkać niedźwiedzie. Zaczęliśmy analizować wszystkie za i przeciwk kontynuowania trekkingu samemu, ale w końcu doszliśmy do niosku – no dobra, nawet, jesli wzięlibyśmy przewodnika, albo jakiegoś lokalsa, to co on zrobi więcej, jak pojawi się niedźwiedź? Rzuci się na niego, zanim zrobi to niedźwiedź? Bez sensu. Sami jesteśmy w stanie zrobić wystarczająco dużo, aby uniknąć obrażeń. Poszliśmy więc sami.

Za horyzontem zniknęła droga, zaczęły się pojawiać coraz wyższe szczyty. Mieliśmy mapę i prostego GPSa, który tylko wskazywał wysokość oraz długość i szerokość geograficzną. Do tego mapa wątpliwej dokładności, ale lepszej ani w Gilgit ani w Skardu nie zdołaliśmy znaleźć. Dziadek w chatce i kierowca mniej więcej powiedzieli nam, jak iść, aby nie zabłądzić. W którą dolinę wejść, gdzie skręcić i charakterystyczne punkty. I o ile przez pierwszą godzinę marszu wszystko się zgadzało, to w końcu doszliśmy do miejsca, gdzie kompletnie nie wiedzieliśmy, co zrobić. Wziąłem więc mapę i GPSa i wszedłem na wzgórze, z którego roztaczał się dobry widok na okolicę i starałem się jakoś przypasować mapę do tego, co widzę. Po pół godziny, w końcu stwierdziłem, że chyba zacząłem się orientować w sytuacji. Byliśmy na około 3500 m, a miejsce, gdzie planowaliśmy rozbić namiot było na wysokości prawie 4400 m npm. Zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę raczej wysokością się nie przejmując, gdyż podczas poprzedniego trekkingu do bazy pod Nanga Parbat doszliśmy do około 4500 m nnpm, więc z aklimatyzacją problemu być nie powinno. Wszystko wydawało się więc być pod kontrolą.

Alicja na Burji La - Karakorum
Alicja na Burji La – Karakorum

Wokół nas roztaczały się coraz to piękniejsze widoki. Na pobliskich przełęczach zobaczyliśmy śnieg, więc szacowaliśmy, że to jedna z tych, które nas mogą interesować. Idąc powoli tylko ciągle się rozglądaliśmy, czy jakaś brunatna kupa futra nie przetnie nam nagle drogi. Szliśmy zboczem i przed nami były spore kamienie, prawie głazy, ale tak ułożone, że robiąc duże kroki można było po nich iść. Czasem trzeba było lekko przeskoczyć i wszystko było dobrze. Nagle stała się rzecz bardzo dziwna, idąc przodem usłyszałem ciężki oddech Alicji. Byłem około 50 metrów przed nią. Przystanąłem i obróciłem się i zacząłem zastanawiać się, co się dzieje. Plecak leżał koło Alicji, a ona koło niego kucała, jakby wiązała buta. I wszystko byłoby ok, tylko ten dziwny oddech. Krzyknąłem więc, czy wszystko ok – zero reakcji. Rzuciłem więc swój plecak i pobiegłem w jej kierunku. Z każdym krokiem coraz bardziej przerażony, bo w połowie drogi już zrozumiałem, że ma poważne problemy z oddechem. Dobiegłem i widzę, że jej ręce coraz bardziej się zaciskają i sztywnieja, a ona nie może złapać tchu. Zacząłem jej rozcierać ręce, potem plecy i nogi. Namówiłem ją, aby zostawiła tu rzeczy i podpierając się o mnie zacząłem ją sprowadzać w dół. Miała też problemy ze stawianiem pewnych kroków, więc przeraziłem się już zupełnie – jak ja jej mam pomóc na tym pustkowiu. Jedyne co mi instynktownie przychodziło do głowy, to schodzenie coraz niżej i rozcieranie jej, aby krew docierała do wszystkich części ciała równomiernie. Schodząc niżej, wydusiła z siebie, że się dusi. Uszliśmy już w dół dobre sto metrów i nic nie wskazywało, że jest lepiej. Starałem się zachować spokój, choć w środku we mnie wszystko drżało, a myśli biegały jak szalone, a paraliżowało mnie najbardziej to, że jesteśmy na zupełnym odludziu. Nagle jednak zauważyłem, że Alicja zaczyna coraz spokojniej oddychać, co jej ciągle powtarzałem. Schodziliśmy ciągle w dół i w dół. Zaczęło jej się poprawiać, a ja zacząłem czuć się coraz pewniej. „Czyli tylko brak tlenu” – pomyślałem. „Zawrócimy, jakoś dojdziemy do drogi i może coś się złapie na dół” – zacząłem układać plan działania. W końcu przysiedliśmy na ziemi i stwierdziłem, że Alicji na tyle się poprawiło, że wraca jej czucie w palcach i nie są one już pokurczone. Oddychała powoli, ciesząc się powietrzem, jakby długo była pod wodą bez tlenu. Po około 10 minutach już było całkiem ok. Straciliśmy plecaki z naszego pola widzenia, ale to nic nie znaczyło – najważniejsze, że wraca do siebie. Zaczęliśmy się zastanawiać, co się stało. Co było powodem tego, iż jej tak strasznie zaczęło brakować tlenu. Opowiedziała mi ze szczegółami, od czego się zaczęło i wniosek był jeden. Na drodze było kilka głazów, które chciała pokonać podskokami, a te jednak wymagają trochę wysiłku szczególnie na tej wysokości. Brakło jej powietrza i zaczęła coraz szybciej oddychać i tym samym coraz płycej. Starała się też zmniejszyć dystans między nami. Wszystko to na raz dało taki a nie inny efekt. Góry dają kolejną lekcję.

Alicja i Wielkie Karakorum
Alicja i Wielkie Karakorum

Alicja zdecydowała, że da radę iść dalej. Doszliśmy więc do plecaków, gdzie poczuła się już całkiem dobrze. Powoli zaczęliśmy więc znów piąć się w górę, zmierzając w kierunku znanego nam z mapy jako Burji Lungma – podobno najlepszego miejsca, aby zanocować i rozbić namiot. Po dwóch godzinach marszu doszliśmy tam. Co prawda jak mapa i opisy podawały miał być tam strumyk. Takowego nie znaleźliśmy, ale przysłuchując się w ciszy Alicja usłyszała, że gdzieś słyszy wodę. Zaczęła szukać i znalazł malutkie źródełko tętniące pod kamieniem. Mieliśmy więc wszystko co nam potrzeba – dobre, osłonięte od wiatru miejsce na biwak, zachód słońca, prowiant i źródło wody. Nic tylko zrobić kolację. Po perypetiach Alicji trochę o niedźwiedziach zapomnieliśmy, ale teraz znów zaświeciła nam się żaróweczka – podgrzewane mięso, wiaterek i niedźwiedzi węch. To wszystko nie wróży nic dobrego, więc jedzenie przygotowywaliśmy bardzo ostrożnie. Aby przy przypadkiem nie spadła na ziemię ani jedna kropelka oleju czy resztki jedzenia. Puste puszki zapakowaliśmy bardzo szczelnie, żeby w nocy nie przyciągnęły zwierza. Ubraliśmy się cieplej i patrzyliśmy w zupełnej ciszy i samotności na majestat gór, które nas zewsząd otaczały. Piękne góry Karakorum, a mu z namiotem pośrodku nich. Kolejne marzenia się realizują. Dokładnie tak sobie to wyobrażaliśmy i mimo pewnych przeciwności losu, w końcu dopięliśmy swego…

Nasz namiocik pod Przełęczą Burji - Karakorum
Nasz namiocik pod Przełęczą Burji – Karakorum

Ale co z niedźwiedziami? A no… przyszedł czas na sen, tzn. zrobiło się ciemno i dość chłodno, bo Burji Lungma to 4384m npm (N 35 7’ 16.4” , E 75 32’ 24.1”). Jednak spać nie mogliśmy – wyłapywaliśmy każdy szelest, który mógłby przypominać nadchodzącego włochacza. Rano byliśmy bardzo rozczarowani, gdyż całe nasze oczekiwanie nic nie dało. Nie nadszedł, więc my po pysznym śniadanku zrobionym w naszej przenośnej kuchni, wyruszyliśmy w stronę Burji La, czyli miejsca, skąd mieliśmy zobaczyć K2.

Podejście zajęło nam około dwie godziny. Wdrapaliśmy się na Burji La – 4617m npm.
(N 35 7’ 45,3”, E 75 33’ 7,2”), gdzie było miejscami sporo śniegu i jak dobrze się domyśliliśmy, duży nawis śnieżny, co świetnie zobaczyliśmy przy zejściu. Zrzuciłem plecak i zacząłem montować konwerter i teleobiektyw do aparatu. Gdzie to K2? No gdzie? Ma ono dość charakterystyczny kształt – piramidy, ale takowej nigdzie dostrzec nie mogłem. Widoczność była idealna. Wyraźnie można było dostrzec grupę szczytów górujących nad pozostałymi, więc jakby wszystko się zgadzało, ale szczyt, który licząc wierzchołki od widocznego lodowca powinien być K2 – nie wyglądał jak szczyt K2. Na wszelki wypadek zrobiłem sporo zdjęć całej panoramy, aby pokazać zdjęcia Habibowi z Madiny i dopytać go o poszczególne szczyty, jednak moje przeczucie z każdą chwilę coraz wyraźniej i silniej podpowiadało mi – to o widzisz stary, to nie „kej tu”.

Zjedliśmy coś na szybko pod przełęczą i zaczęliśmy schodzić w dół. Alicja wypatrzyła kozice pod szczytem sąsiadującym z Burji La – stado pięknych, dorodnych kozic, które z dystansu na nas spoglądały. Nagle wszystkie się spłoszyły i z niewiarygodną lekkością wbiegły na szczyt, a potem na drugą stronę góry. Świetny widok!

Świstak przy Burji La
Świstak przy Burji La

Schodziło nam się świetnie. Godziny około południowe, pełne słońce, ale nie było gorąco ze względu na wysokość. Sielsko, anielsko… chwile potem usłyszeliśmy gwizdy – świstaki. Było ich przynajmniej kilkanaście na przestrzeni około 1,5 km. Znów zdjęcia, teleobiektyw. Ujęcia Burji La od drugiej strony. Wszystko to sprawiło, że pomyliliśmy sobie dolinki, którymi mieliśmy schodzić i jak się okazało później, zamiast zejść wprost do Skardu zeszliśmy do Sadpara Lake, nad którym byliśmy na motorze dnia poprzedniego. Heh… w sumie nic się nie stało. Nawet powiedziałbym, że przez przypadek wybraliśmy ciekawszą drogę, gdyż przy samym jeziorze szliśmy przez wioski, które są nad nim. Nie zmienia to jednak faktu, że nadłożyliśmy trochę drogi. Cóż… stwierdziliśmy więc, że usiądziemy przy drodze i złapiemy jakiegoś stopa. Nic nam się nie chciało zatrzymać chyba przez dobre pół godziny. Fakt, droga nie była zbyt uczęszczana, ale w końcu się udało. Zajechaliśmy wprost pod nasz hostel i wykończeni padliśmy na pysk. Tak to jest, jak trasę przewidzianą na 3 dni robi się w 2 :) Ambitnie, ale bez niedźwiedzia… Będąc już w Skardu trochę zaczęliśmy żałować, że żadnego nie spotkaliśmy, jednak będąc tam samemu w górach, nie wiem czy chciałbym faktycznie spotkać niedźwiedzia na otwartej przestrzeni, jaką niewątpliwie tworzą góry Karakorum.

Tak oto kończy się nasz kolejny trekking. Słusznie, jak się później w Gilgit okazało, szczyt który widzieliśmy z Burji La to nie było K2. Zaczęliśmy więc planować kolejny trekking z Doliny Hushe, aby już mieć pewność na 100%, że szczyt, który widzimy to K2. O tym jednak w następnym odcinku naszej mydlanej opery :)

 

Zobacz pełną galerię zdjęć z Burji La

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

La Gomera – tutaj czas płynie inaczej

Najbliższa sąsiadka Teneryfy jest trochę mniej znana i mniej doceniana wśród turystów. Na szlakach górskich, których jest tu około …

2 komentarze

  1. Cześć, uwielbiam czytać Wasze reakcja z podróży. Sama chce wybrać się na trekking po Karakorum juz lipcu, jednak nie mogę znaleźć żadnego rozsądnego przewodnika. Z czego korzysta liście planując Wasze wycieczki po tych górach? Czy moglabym prosić o podanie przykładowej trasy, jaka zdazaliscie? Gdzie zaopatrywał iście się w mapy? I czy te szlaki są jakoś oznaczone, czy jak to zwykle bywa – kamień na kamieniu, który kiedyś był pomalowany znaczy właściwą drogę?
    Pozdrawiam i wybaczcie za taki zmasowany atak pytaniami.
    Powodzenia, nie ustawajcie w swoich wędrówkach.
    Ps. Jeśli nie jest to zbyt wiele, to czy ewentualnie moglabym prosić o skany stron z przewodnika, z którego korzysta liście?

    • Z tym wszystkim jest problem o czym piszesz, bo dobre mapy dostępne są dopiero na miejscu, o ile sa one dobre. My korzystaliśmy z przewodnika LP, kupionego on-line – to była ostatnia aktualizacja, jaka wyszła + z wiedzy, którą przekazli nam lokalni przewodnicy w Gilgit i Skardu. Nawet jeśli ich nie zatrudniasz, to chętnie opowiedzą co i jak – to jest piękne w Pakistanie północnym!
      Trasy szczegółowej nie jestem w stanie odtworzyć, ale naszymi bazami było Skardu, Fairy Meadows i Karimabad, z których robiliśmy kilkudniowe wyjscia w góry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *