Pierwszy region wokół elektrowni jądrowej w Szwecji zlustrowany. Czego się tam dowiedziałem? Jak wygląda on pod kątem turystyki? Co zobaczyłem, gdy dojechałem do miejsca, gdzie pracują reaktory atomowe? Zapraszam na pierwszy wpis z cyklu “Świadomie o atomie”.
Wyjeżdżając rowerem ze Sztokholmu nie mogłem się już doczekać Forsmark – małej miejscowości na wschodnim wybrzeżu Szwecji. To tam znajduje się pierwsza na mojej trasie elektrownia jądrowa, którą mam zobaczyć. Żeby jednak lepiej nasiąknąć krajem i poczuć jaki on jest w wydaniu prowincjonalnym, postanowiłem całość trasy pokonać rowerem – to miało mi dać perspektywę i ewentualnie pokazać czym lub czy w ogóle Forsmark różni się od tych spotkanych po drodze.
Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów za stolicą Szwecji, to małe wioski z kilkudziesięcioma domami oraz jeszcze mniejsze z kościołem na wzgórzu i kilkoma domostwami lub farmami wokół. Pomiędzy nimi był głównie las, las i jeszcze raz las, no i trochę pastwisk. Jechało się bardzo przyjemnie, bo tak sobie ustaliłem trasę, aby omijać wszystkie główne drogi, a turlać się powoli tymi szutrowymi lub nawet ścieżkami zamkniętymi dla samochodów.



W końcu mogłem odpocząć od miasta i zanurzyć się w naturze, którą uwielbiam. Cisza. Spokój. Rower. No i myśli które biegną zupełnie inaczej, gdy nic wokół nie rozprasza. W telefonie wyłączyłem wszystkie powiadomienia, “pushe” i inne cuda, a tylko od czasu do czasu kontrolowałem trasę, czy aby dobrze jadę, bo znaków oczywiście nie było żadnych… na leśnych drogach zwykle ich nie ma :) W Szwecji też.


Po dwóch dniach krajobraz zaczął się zmieniać. Było mniej lasu, a więcej pastwisk i pól uprawnych. Jeśli pojawiał się las, to był jakiś taki wycięty, albo zupełnie nowo posadzony. Dość smutno i ponuro to wyglądało, ale dalej było cicho i spokojnie. W końcu trzeciego dnia dostrzegłem pierwsze zwiastuny elektrowni jądrowej – ogromne trakcje elektryczne pod którymi przejechałem chyba ze dwa razy. Podniecenie narastało, bo faktycznie byłem już blisko Forsmark, które było prawie jak wisienka na torcie.





Wyspałem się w namiocie, pewnie 5-6 km od miasteczka i rano ruszyłem pełny werwy w stronę celu. Pierwsze moje odczucia po dotarciu do tej miejscowości to ogromny szok! Nagle z zupełnie nudnej i wręcz miejscami brzydkiej okolicy rolniczej, która roztaczała się przez ostatnie 30-40 km, trafiłem do wymuskanego miasteczka z nietypową zabudową. Przyznam się bez bicia – nie chciałem nawet o nim przed wyjazdem czytać, ani oglądać go na zdjęciach, żeby nie mieć oczekiwań ani żadnych wyobrażeń. Do odkrywania tego miejsca podszedłem zupełnie na spontanie i tak jak bym trafił tam przez przypadek.


Pierwszy szok i zauroczenie ustąpiło mojemu kolejnemu zdziwieniu – przecież tutaj nikt chyba nie mieszka! Pusto jakoś. Co prawda trochę samochodów jest gdzieniegdzie zaparkowanych, ale czy to aby nie jest jakiś skansen? O co tutaj chodzi? Nawet nie było kogo zapytać, więc zacząłem krążyć i szukać ludzi. Jeśli kogoś wypatrzyłem, to gdy tylko zdążyłem podjechać do niego rowerem, już ten ktoś siedział w samochodzie i odjeżdżał. Tyle było z moich rozmów. – – – Trochę będzie słabo – pomyślałem sobie – jeśli dalej tak to będzie wyglądać.

Starym wyuczonym już zwyczajem, aby dowiedzieć się czegoś o danym miejscu, poszedłem na… cmentarz. Pochodziłem pomiędzy grobami i stwierdziłem, że daty są dość świeże – czyli jednak ludzie tu mieszkają – pomyślałem. Usiadłem przed kościołem i zacząłem się zastanawiać co robić dalej. Logiczna myśl, która mnie zaatakowała – może poszukam w końcu tej elektrowni, bo tam będzie na pewno sporo ludzi, których nie ma w miasteczku.
Ni stąd ni zowąd wyłoniła się na horyzoncie starsza Pani. Podszedłem więc do niej i zapytałem o sklep, bo trochę zgłodniałem, a chleb mi się skończył. Haa… no i worek opowieści się rozwiązał… Okazało się, że ta Pani przez wiele lat tutaj mieszkała, a ludzie obecnie żyjący w Formark to w większości pracownicy elektrowni jądrowej, stąd tak mało do południa było ludzi w miasteczku! Dowiedziałem się też, że bardzo rozległy teren wokół elektrowni wykupiła firma nią zarządzająca. Ona też odrestaurowała zabytkowe, walońskie (!) domy w Forsmark. Faktycznie patrząc na to jak miasteczko wygląda i jak pięknie jest utrzymane, można się było spodziewać, że ogromne pieniądze zostały w Forsmark zainwestowane. Mostki, kanały i budynki pochodzące nawet z XVIII wieku – to wszystko bardzo przyjemnie się ogląda i miło można spędzić tutaj dzień, ale zacząłem się zastanawiać, kto tutaj przyjeżdża, bo okolica i wybrzeże jakoś atrakcyjne nie jest. Tego dowiedziałem się dopiero następnego dnia…
Moja rozmówczyni wręcz paliła się do opowieści. Wychowała się tu jej babcia, mama i teraz odwiedza je na cmentarzu, choć sama mieszka już w Sztokholmie. Poopowiadała mi trochę o historii miasteczka – o tym, że to właśnie tutaj przyjechali do Szwecji aż z Walonii pierwsi kowale. Że miejsce to było bardzo strategiczne dla kraju, bo tutaj powstawały zbroje dla szwedzkiej armii. Zapytałem też o jakieś atrakcje w okolicy, ale niczego nie umiała mi polecić mówiąc – no wokół to tylko las.
Na do widzenia zapytała mnie, czy wiem, że w okolicy jest elektrownia jądrowa. Zgodnie z prawdą, odpowiedziałem, że tak, ale nie byłem w stanie jej jeszcze namierzyć. Uśmiechnęła się i pokazała ręką kierunek, w którym powinienem się udać.
Zacząłem więc szukać drogi do elektrowni. Z pomocą przyszła mi w końcu aplikacja Google Earth, bo gdyby nie widok satelitarny, to elektrowni tej bym raczej szybko nie znalazł. Mylnie spodziewałem się, że elektrownię zobaczę z dużej odległości. Okazało się, że jest schowana za lasem, a wybudowana została tuż na brzegu Morza Bałtyckiego. Ujechałem kilka kilometrów od miastecka i zobaczyłem w końcu ponad koronami sporego lasu, dwie charakterystyczne konstrukcje – to muszą być Forsmark 1 i jej bliźniacza siostra Forsmark 2 – pomyślałem. Dwa pierwsze reaktory, które powstały w ramach tej elektrowni. Zbliżałem się coraz bardziej, aż nagle wyrósł przede mną ogromny wybetonowany plac, trochę jak dojazd do punktu poboru opłat na autostradzie. Wiele linii i znaki kierujące poszczególne samochody na odpowiednie tory jazdy. Dojechałem szlakiem rowerowym do szlabanu, przy którym stał strażnik z krótkofalówką i tutaj moja radość się zakończyła. Dalej nie miałem wstępu.

Niestety potwierdziły się informację, do których dotarłem doszukałem się wcześniej – szwedzkich elektrowni nie da się zwiedzać. Pytając dlaczego i przekonując strażnika, że ja w dobrej woli i po prostu chciałbym się im przyjrzeć z bliska, żeby zrozumieć jak działają, dowiedziałem się, że od kiedy Greenpeace zrobił akcje desantowe i jego aktywiści wdarli się na teren obiektu forsując niewielki płot, podniesiono poziom zabezpieczeń i teraz osoby postronne w ogóle nie mogą tam wjeżdżać. Odesłano mnie też do punktu informacyjnego w Forsmark, gdzie można się więcej dowiedzieć o reaktorach i elektrowni jądrowej, ale to wszystko w czym mogą mi tutaj pomóc. Trochę wkurzony, zacząłem wracać do miasteczka i starałem się zrozumieć, dlaczego Greenpeace to robi. Czy to miał być pokaz dla władz, że miejsce jest nie wystarczająco chronione, a uważane za strategiczne? No więc w efekcie końcowym zostało zamknięte całkowicie dla osób jego ciekawych… Szczerze? Cholera wie czy dobrze, bo z jednej strony zamknęli mi drogę, aby poznać to miejsce i dowiedzieć się więcej o jego działaniu i przez to uświadomić, a z drugiej strony, to obiekt mocno strategiczny – może faktycznie nie każdy powinien mieć łatwy dostęp? Trochę z zazdrością myślałem o Alicji, która będzie mogła do elektrowni wejść we Francji… tam elektrownie są swego rodzaju atrakcjami turystycznymi. Elektrownia w Forsmark niestety takie możliwości nie zapewnia.

Tak to więc wygląda z miejsca, do którego można dotrzeć – elektrownia jądrowa w Forsmark jest otoczona lasem i zobaczyć można tylko małe jej fragmenty. Pewnie gdybym miał łódź i dostęp od strony morza, to zobaczyłbym z łatwością całość, ale taką opcją nie dysponowałem. Na koniec strzeliłem sobie selfie na tle Forsmark 1 i Forsmark 2 wystającymi ponad koronami drzew. Ot tak, skończyło się moje poznawanie elektrowni “od środka”.
Wróciłem do miasteczka. Mijała 16, więc ludzie faktycznie zaczęli wracać z pracy. Miejsce, które zacząłem podejrzewać, że jest skansenem, zaczęło ożywać, co mnie bardzo ucieszyło. W końcu odezwał się telefon, a w nim SMS: “Andrew, jestem już w domu. Przyjeżdżaj.”
Przed przyjazdem do Forsmark znalazłem kilka osób, które podejrzewałem, że mogą pracować w elektrowni. Tutaj trafiłem na chłopaka, który rok temu sprowadził się do Forsmark i odpowiada za bezpieczeństwo pracy reaktorów. No, to w końcu robi się ciekawie – pomyślałem. Pojechaliśmy razem do sklepu w pobliskim mieście Östhammar, zjedliśmy obiad, wróciliśmy do domu i wypiliśmy kilka piw ciągle swobodnie sobie rozmawiając. Co rusz tematy schodziły na elektrownie jądrową, w której mój rozmówca pracuje. Zauważył oczywiście, że temat mnie bardzo ciekawi. Ja z kolei nie ukrywałem, że poznać kogoś, kto widzi na co dzień, jak to wszystko działa od środka, było dla mnie kompletną abstrakcją.


Będąc w domu, który ma kilkaset lat oraz wyglądając przez okno, przez które na sąsiednich budynkach widziałem na przykład datę 1870 albo 1823 , miałem nieodparte wrażenie, że serio jesteśmy w jakimś skansenie. Pytam go w końcu, czy się trochę tak tutaj nie czuje? Odpowiadając na moje pytanie, zadał mi swoje: – Byliśmy na zakupach w Östhammar. Podobało Ci się tam?
– Hmm… no nie, raczej nie chciałbym tam mieszkać.
– No widzisz. Ja też tam nie chce mieszkać, choć mógłbym zupełnie za darmo, bo tam jest mój rodzinny dom. Tata też pracuje w elektrowni, ale tutaj jest po prostu ładniej i bardzo spokojnie zarazem. My, Szwedzi lubimy takie miejsca. Jesteśmy indywidualistami i nawet ten mężczyzna, który podszedł do nas, gdy wychodziliśmy z samochodu, choć wiem, że pracuje w elektrowni i ma dostęp do pomieszczeń kontrolnych, jest moim sąsiadem od roku, to nic więcej poza tym o nim nie wiem. Dom wynajmuję. On też. Nikt jednak nie wnika w czyjeś życie prywatne, jeśli nie ma ku temu powodów. Prawie wszystkie osoby mieszkające w Forsmark, pracują w elektrowni, więc raczej szukamy znajomych spoza, żeby nie gadać ciągle o pracy – tłumaczy.
– Wiesz, byłem dziś niedaleko elektrowni. Chciałem ją zobaczyć z bliska, ale mnie nie wpuszczono – zaczynam powoli.
– Tak, Greenpeace. Kupili kilka lat temu podobno jakiś stary samochód strażacki i przełożyli drabinę ponad płot i po niej wskoczyli na teren elektrowni. Od tego czasu dostęp jest bardzo utrudniony – odpowiedział, jakby przygotowany na moją historię.
– Nie wkurzą was ci aktywiści? Elektrownia działa i przecież nikt jej nie zamknie od tak. Okoliczni mieszkańcy mają dzięki niej pracę, więc i poparcie społeczne podejrzewam dla niej jest wystarczająco duże, a ja na przykład przez tę ich akcję nie mogę dowiedzieć się więcej, zobaczyć z bliska. W sumie mogłaby to być spora atrakcja turystyczna – sugeruję lekko poirytowany.
– I tak i nie. Z jednej strony faktycznie utrudniają nam sprawę, ale z drugiej strony… hmm… chyba nie powinienem tego mówić, ale dzięki nim, czujemy że nie da się pójść na skróty w sprawie środowiska, bo zaraz to zostanie wyłapane i nagłośnione, więc w sumie to robią dla nas dobrą robotę – tłumaczy mozolnie te trudne relacje – my robimy swoje, oni robią swoje. Turystyka industrialna faktycznie przez to nie ma racji bytu tutaj, ale jeśli ktoś chce może pochodzić sobie po Forsmark, które pewnie i Tobie się początkowo spodobało, przyznaj – kończy czekając na moją reakcję.
– Tak było. Nie da się ukryć, że miejscowość ta się mocno wyróżnia – stwierdzam fakt.
Nasze rozmowy toczą się tak do prawie trzeciej w nocy. Rano, gdy się żegnaliśmy usłyszałem takie słowa:
– Ogromną abstrakcją jest dla mnie przejechać rowerem z Bangkoku do Polski. Pierwszy raz poznałem kogoś takiego – oznajmił z uśmiechem na twarzy.
– Wiesz, ja mogę powiedzieć dokładnie to samo o Tobie. Za pół godziny będziesz sprawdzał, czy reaktor działa poprawnie, czy nie ma przecieków, czy zawory trzymają. Abstrakcją jest dla mnie tak cholernie odpowiedzialna praca – odparłem z uznaniem.
– Jasne. Wchodząc do pracy muszę mieć w 100% “czystą głową” i skupić się tylko na tym, co tam robię, mimo iż moje ruchy sprawdza po mnie kolejna osoba, a później jeszcze jedna – odparł i pożegnał się ciepło.

Pojechałem w stronę punktu informacyjnego. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o elektrowni, ale ten był niestety znów zamknięty. W zamian na parkingu spotkałem znudzonego kierowcę autokaru, którzy powiedział, że informacja jest otwarta tylko w wakacje, bo tutaj poza sezonem to mało kto przyjeżdża.
– No a Ty to na kogo czekasz, bo widzę, że autobus pusty – pytam.
– A dziś mam kurs z Uppsali z ludźmi z Japonii i USA, którzy zajmują się energetyką atomową – zostawiłem ich tam pod opieką osób z elektrowni i muszę po nich wrócić za pół godziny – odparł Adam.
– No dobrze, w takim razie można zwiedzać tę elektrownię czy nie, bo słyszałem, że nie – dopytuję poirytowany.
– Nie można. Oni tylko troszkę bliżej mogą podjechać, ale nie całkiem do środka. Mieliśmy tutaj jakiś czas temu ludzi z Greenpeace i…
– Tak. Tak. Wiem. – uciąłem dość szybko – a turystów to tutaj dużo przyjeżdża? – zmieniam temat.
– Raczej mało. Tylko przejazdem. Przyjdą, pochodzą, czasem zjedzą obiad w tej o tam restauracji i jadą dalej. Tutaj w okolicy nie ma nic ciekawego. Tyko las, ale w Ringhals pod Goeteborgiem – tam więcej turystów odwiedza elektrownię – dodał nagle.
– Więcej? A to dlaczego? Czym one się różnią? – pytam zaskoczony.
– No różnią się bardzo. Ulokowaniem przede wszystkim. Tam są ścieżki rowerowe od samego Goeteborga aż po Malmo. Przebiegają koło samej elektrowni, a i przy niej działa informacja edukacyjna, gdzie można dużo się dowiedzieć. Poza tym elektrownia ulokowana jest bardzo blisko domów, więc jest też dużo łatwiej dostępna niż tutaj. Zachodnie wybrzeże, a szczególnie południe Szwecji jest też dużo ładniejsze niż tutejsze okolice, gdzie są bardziej tereny uprawne i lasy. Nie ma nic ciekawego – tłumaczy zawzięcie widząc moje zainteresowanie tematem.
Wypiliśmy kawę, pogadaliśmy o dronach, bo pytał czym się zajmuję i pojechał, po ludzi pod elektrownię, a ja poszedłem w stronę kamperwana, który w trakcie naszej rozmowy, akurat wjechał na parking.
– Dzień dobry. A czy może Państwo wiedzą, czy w okolicy jest coś ciekawego do zobaczenia? Nie mam mapy i nie wiem, w którą stronę jechać – podpuszczam trochę starsze małżeństwo raczej na emeryturze.
– Nic tutaj nie ma. Tylko las i pola. Mniej zamożni ludzie przyjeżdżają ze Sztokholmu i kupują letnie domki, jak nasi znajomi, do których właśnie jedziemy. Jest elektrownia jądrowa no i to śliczne miasteczko, takie historyczne miasteczko bardziej. Walonii tutaj przyjechali… – zaczęli opowiadać historię, którą już znalem.
– …tak i zaczęli kuć żelazo i produkować zbroje, słyszałem – przerwałem szybko.
– No własnie, właśnie… – odparli z uśmiechem – dopijemy kawę i też zaraz sobie pochodzimy po okolicy.

Szczerze? Ale tak naprawdę szczerze? Opuszczałem Forsmark w stronę Östhammar z nadzieją, że jakieś widoki jeszcze wyrwą mnie z kapci. Wcześniej widziałem Alicji zdjęcia znad Loary i krew mnie trochę zalewała, bo było tam bez porównania piękniej. Z drugiej jednak strony, widzę teraz ile wyzwań stoi przed zarządzającymi elektrownią. Jak skomplikowany jest to temat. Ile osób, tyle opinii, które jakoś trzeba pogodzić. Z jednej strony elektrownia jądrowa może przyciągać uwagę turystów, ale z drugiej strony jej bezpieczeństwo funkcjonowania jest najważniejsze. Ciekaw jestem bardzo teraz elektrowni w Ringhals, bo tam ponoć turystyka działa lepiej. Największym plusem przyjazdu na wschodnie wybrzeże było spędzenie kilku dni w pięknym Forsmark, gdzie nie mogłem się opędzić od wrażenia, że jestem trochę jak w jakiejś bajkowej krainie… Super dziwne uczucie.
Teraz u mnie kilka dni przerwy, bo muszę przeturlać się przez całą szerokość Szwecji na jej drugie wybrzeże, gdzie będę przyglądał się okolicom elektrowni jądrowej w Ringhals, a w między czasie zobaczymy, co słychać u Alicji w tej jej Francji-Elegancji ;-)
Kapitalnie się to czyta i fotki super oddają klimat tak trzymać!
Szczerze? Super trudno mi się pisało ten tekst. Za dużo informacji przez ten tydzień wpadło mi do głowy, a Alicja będzie miała jeszcze ciężej, bo w Francji o temacie mówi się bez skrępowania i poprawności politycznej, więc sam jestem ciekaw, jak jej się uda to wszystko poskładać… Mimo wszystko fajnie, że się podoba!
potwierdzam – czytało się naprawdę dobrze. Bardzo literacko :)
Dokladnie fotki oddaja klimat :-)
Przeczytałam ten tekst i chciałabym coś napisać jednak nie wiem co. Mam małe pojęcie o tym temacie poza Czarnobylem i tym że chce się w Polsce wybudować elektrownię atomową. Turystyka na pewno jest ważna i rozumiem, dlaczego akurat o tym piszecie, jednak może jest szansa, aby wytłumaczyć temat trochę od podstaw bez wdawania się w to czy jest to słuszna droga czy nie? Wlasnie takie swiadome podejscie by sie przydalo…
Ściskam mocno!
Wiola, rozumiem Cię doskonale. Temat jest super skomplikowany i też nie chcemy zarzucić Was masa informacji na raz. Faktycznie turystyka interesuje nas najbardziej, ale też tych wpisów będzie kilka i w każdym coś innego się będzie w tle pojawiać.
Na koniec tez planujemy taki post bardziej zbierający temat w całość.
Ja bym była jeszcze ciekawa w jakim klimacie ta elektrownia powstawała… Czy ludzie byli “za” czy “przeciw” i dlaczego… Dlaczego w miasteczku mieszkają tylko/głównie pracownicy elektrowni? Dlaczego Greenpeace robi akcje? Co konkretnie ma do zarzucenia?
Alicja, w Forsmark mieszkają głównie pracownicy elektrowni, bo to największy zakład pracy w regionie i daje pracę ludziom wokół, ale też przyciąga specjalistów z całego świata, którzy po prostu chcą mieszkać blisko. Drugi powód jest taki, że elektrownia włożyła masę pieniędzy w tę miejscowość na przestrzeni lat i generalnie po prostu mieszka się tam dobrze i w ładnym miejscu.
Opinia społeczna w Szwecji jest tak samo zmienna, jak wszędzie indziej. Początkowo nastawienie pozytywne, potem przyszedł Czarnobyl, więc poparcie spadło, potem znów się uspokoiło i temat zszedł z pierwszych stron gazet, Wrócił znów ostatnio po katastrofie w Fukushimie i jest wałkowany do dziś.
Żeby dojść do powodów budowy elektrowni jądrowych w Szwecji trzeba się cofnął do II Wojny Światowej, do momentu, gdy kraj był całkowicie wyizolowany, zaczęto więc stawiać po wojnie na politykę – musimy być samowystarczalni. Najpierw elektrownie wodne, później przyszła technologia jądrowo, więc ją wykorzystano, bo ciągle brakowało prądu. Dziś mówi się przede wszystkim o dywersyfikacji i uniezależnieniu się od jednej technologii.
Ja tutaj jednak widzę w Szwecji przede wszystkim to, że ludzie znają temat, są wyedukowani i jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, aby ktoś w temacie elektrowni nie miał pojęcia – no pewnie poza dziećmi, ale to wiadomo. Tego mi bardzo brakuje w Polsce, ale też nie ukrywam, że pół roku temu miałem jakiekolwiek pojęcie o elektrowniach atomowych – nie miałem.
W Forsmark akcja Greenpeace była związana z tym, żę podobno elektrownia była niewystarczająco dobrze zabezpieczona i można było łatwo wejść na jej teren, ale o tym przecież pisałem :)
Uwielbiam te typowo skandynawskie domki, jak te na pierwszych zdjęciach :)
Andrzej, jestem po wrażeniem Twojej odpowiedzi. Dzięki! Zdałam sobie sprawę że moja wiedza jest na tyle minimalna że najżywsze skojarzenie wiedzie mnie do Czarnobyla. A skoro tak to oczywiste jest że spodziewałabym sie protestów przeciw powstaniu/istnieniu, akcji Greenpeace z powodów poważniejszych niż zbyt słabe zabezpieczenia… i generalnie jakoś za mało mi było grozy w Twojej opowieści. Jak widać, przez brak wiedzy.
Jest temat do kolejnych pytań o zamkniecie reaktorów w Szwecji i brak opłacalności:
http://www.wnp.pl/wiadomosci/249271.html
Michał, no właśnie tak wygląda prasa. Każdy pisze , co chce. Byłem w Ringhals. Rozmawiałem na temat zamknięcia JEDNEGO reaktora, choć nawet szwedzkie media podały, że zamknięta ma być cała elektrownia. Każdy mówi i pisze co innego, a mediom szczególnie to jak TAK WIEŻĘ, jak stąd do Fukushimy ;-)
Michał, no właśnie tak wygląda prasa. Każdy pisze , co chce. Byłem w Ringhals. Rozmawiałem na temat zamknięcia, bo szwedzkie media to info podały, ale że zamknięta ma być cała elektrownia. Każdy mówi i pisze co innego, a mediom szczególnie to ja TAK WIERZĘ, jak stąd do Fukushimy ;-)
Problem w Ringhals jest taki, że tam jest bardzo stara, eksperymentalna wręcz technologia w R1 i R2 i to było nieuniknione, że reaktory będą wygaszane. Będziemy tych newsów słyszeć coraz więcej, bo zaczyna dobijać najstarszym rektorom wiek, w którym ich przydatność i bezpieczeństwo spada i trzeba je zamykać.
Media jednak wolą ograć to po swojemu.
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam ten tekst, wstyd się przyznać, ale jedyne skojarzenia jakie mam z energią jądrową, to Czarnobyl i Fukushima. A tu napisane i pokazane z zupełniej innej strony. Zaciekawiło mnie czego właściwie chcieli aktywiści Greenpeace, weszli tam i co?… Planujesz spotkanie z jakimś po drodze?
No i nie wiem, czemu się czepiasz widoków – lasy, pola i czerwone domki, ja bym się zamieniła ;-)
Szerokiej drogi!
Anka
Ania, już odpisuję…
Tak, weszli na teren elektrowni i nic. Zrobili sobie zdjęcia i puścili w świat informację, że elektrownie są niewystarczająco chronione. To było w Forsmark. W ringhals zaś byli też kilka razy,, ale nigdy nie weszli dalej niż teren wokół elektrowni. Raz zaczęli wyświetlać filmy z wielkiego rzutnika na ścianach elektrowni, co też sfotografowali i puścili w media – no tak to trochę wygląda…
Co do spotkań, chciałbym bardzo po powrocie do Polski porozmawiać z nimi na ten temat. Postaram się dotrzeć do osób decyzyjnych.
Oj, jest pięknie w Szwecji, ale dziś już wiem, że zachodnie wybrzeże Szwecji podoba mi się bardziej!
Za chwilę druga odsłona z Francji, a tam Alicja troszkę więcej tematów podstawowych poruszy i właśnie tych skojarzeń, o których sama wspominasz.
Pozdrawiam!
dzien dobry,
trzeba bylo sie zameldowac jak pan juz byl w ringhals!
swiat j maly i pracuja tutaj polacy, co powinna panu opowiedziec na przyklad ann-sofi w infocenter
dzisiaj ladna pogoda – powinny wyjsc zdjecia. polecam zwlaszcza widok z rezerwatu na cyplu
pozdr \ m
O rety, niestety z Ringhals już wyjechałem. Jak mnie Pani tutaj znalazła, poprzez Gostę czy Marię z Baserback?
W Varbergu też się na chwilę zatrzymałem! :)
Pozdrawiam!
Witaj!
Jestem również Polakiem, który pracuje w Ringhals.
Mój polski jest niestety słaby, ale miałem nadzieję z panem pogadac.
Pracuję jako operator reaktora w Ringhals 4, mialem nadzieje panu pomóc w drobnych kwestiach technicznych bez ujawienia ewentualnych tajemnic firmowych.
Mam nadzieję, że sie kiedys spotkamy!
Jakiej wielkości worek na tylni bagażnik polecasz? Widzę że masz ‘duży’ :) w ogóle strasznie zapakowany masz ten rower.
No mam sporo, to prawda :) ale też przednie sakwy nie są do końca pełne, a i pozwoliłem sobie na taki luksus jak 2 litrowy termos w taszczony w tylnej sakwie :)
Ten worek z tyłu to ten: http://crosso.pl/pl/produkt/expert-bag/
BTW, w nadchodzącym tygodniu będzie tekst o tym, co wziąłem ze sobą na rower. Punk po punkcie, więc zapraszam wtedy.
I jak tam tekst z wyposażeniem? ;)
Pisze się właśnie. Myślałem, ze go zrobię w podróży, ale było zbyt wiele rzeczy do zobaczenia. Teraz, po powrocie znów wir pracy, wiec mam lekki deficyt czasy, ale tekst na pewno będzie :)
Niesamowita energia. Dużo sił i woli sięgnięcia celów. :) Pełen szacun :)
Jak to jest, jak to znosisz, kiedy zamykają Ci drzwi przed nosem, kiedy tyle trudu Cię to kosztowało?
Jak ( tak naprawdę) radzisz sobie z porażką?
Nie raz na naszej drodze tak bywało, że nastawieni dążyliśmy do celu, a na samym końcu okazywało się, ze nic z tego :(
No jest to część gry, na którą się godzimy! Co to więcej dodać? :)
Właśnie moja bratowa jedzie wybrzeżem z Londynu do Polski z przyjacielem, ściskam za nich kciuki, a jednocześnie śledzę Twoje poczynania. Powodzenia!
Wydaje mi się, że technologia jądrowa jest bezpieczna. Wszystko zależy od odpowiedniego nadzoru nad nią.
Zazdroszczę – rewelacyjna wycieczka. A co do energii jądrowej to akurat jestem zwolennikiem. Uważam, że w dzisiejszych czasach jest to konieczność i nie jest to niebezpiecczne.
Hej.przedzieraj sie szybko na drugie wybrzeze bo ja czekam juz na CDN…