Wreszcie docieramy do początku doliny Bartang. Pojawiają się pierwsze rośliny, a nawet drzewa. Najważniejsze, że wreszcie spotykamy ludzi i jest z kim pogadać. Pasterze też się cieszą na nasz widok, jesteśmy dla siebie nie lada rozrywką na tym odludnym skrawku świata.
W głębi doliny w pobliżu przełęczy Kok Jar spotykamy pierwszych pasterzy. Spędzają tu kilka miesięcy w czasie wiosenno-letnim, a na jesień i zimę wracają do rodzinnych wiosek oddalonych stąd o 3-5 dni drogi pieszo. Mieszkają w małych kamiennych chatkach lub w namiotach. Jedzą głównie chleb i piją herbatę. Skąd biorą siłę do pracy i do życia? Nie wiem.
Wstają o 4 rano tuż przed świtem i wyruszają ze stadami owiec i kóz w miejsca, gdzie rośnie trawa i gdzie płynie czysta woda. Przepędzają stado, gwiżdżą, krzyczą, nawołują. Za nimi leniwie podążają psy pasterskie, chude, aż im żebra widać. Przed zmrokiem stado wraca do prowizorycznych zagród przy pasterskich chatkach. Każdy dzień wygląda tak samo. Nic dziwnego, że znudzeni monotonią dnia pasterze już z daleka machają do nas, a wypatrzą nas z najodleglejszych punktów. Nawet chwila rozmowy jest dla nich jakąś formą rozrywki, a dla nas upragnionym kontaktem z żywymi istotami po kilku dniach spędzonych w iście księżycowym krajobrazie.
Życie toczy się tu w rytmie wschodzącego i zachodzącego słońca. Nie ma prądu, nie ma bieżącej wody, nie ma wygód, bez których my nie wyobrażamy sobie życia na dłuższą metę. Ale czy ktoś narzeka? Pasterze mało zastanawiają się nad sensem istnienia i z pokorą przyjmują życie takim jakie jest. „My uże prywykli” (Już się przyzwyczailiśmy) mówią ze spokojem. Cieszą się czystym powietrzem, nieskażoną wodą, nie mają większych problemów ze zdrowiem. Raczej skupiają się na tym co w życiu pozytywne. Nie zamartwiają się, nie myślą o tym, czego im brak. To prości ludzie z małymi oczekiwaniami wobec życia. Mimo to, bije od nich pogoda ducha i szczerze się uśmiechają.
Umorusane dzieciaki pasterzy przyglądają nam się z ciekawością. Ich posklejane, skołtunione włosy rozwiewa wiatr. Skóra na twarzy popękana i pokryta drobnymi strupami – promienie słoneczne są tu bezlitosne i palą każdy nieosłonięty kawałek skóry. Cóż te dzieciaki tu robią? Właśnie skończył się rok szkolny i zaczęły się wakacje. Ładne mi wakacje… Widoki są tu piękne, ale z perspektywy tak młodego człowieka to jedna wielka kupa kamieni. A jednak znajdują sobie zabawy, ale przede wszystkim mają obowiązki. Starsi opiekują się tymi najmłodszymi, pomagają matce w codziennych zajęciach, noszą wodę z oddalonego o kilometr strumyka.
Zabieramy się za przyrządzanie obiadu z wiezionych przez nas zapasów, a tu pojawia się pasterz i nam zabrania. Koniecznie mamy iść do jego chaty na herbatę i chleb. Grzecznie odmawiamy i jednak pichcimy swój obiad. Pasterz towarzyszy nam, opowiada o życiu, pokazuje i co chwilę mimo wszystko namawia na herbatę. Z wdzięczności za poświęcony nam czas, dajemy mu czapkę – taką zwykłą bejsbolówkę, bo widać że skórę na twarzy ma mocno sfatygowaną przez słońce. No i masz babo placek! Pasterz już teraz ani myśli nas słuchać i wręcza nam chleb.
– Zostaw chleb dla dzieci – mówimy.
– Nieeeee, nieeee, u nas chleba dużo, a Wy goście jesteście, nie możecie odejść z pustymi rękami – uśmiecha się prawie bezzębnie pasterz.
Skoro tak jest na początku doliny to co będzie dalej…
Zastanawialiście się kiedyś nad wydaniem książki? Świetnie się Was czyta!
ależ sie zaczytałąm i tak już koniec…Ja chę więcej!
Dziś będzie ciąg dalszy! :)
wow, niesamowicie:) czytając Wasz artykuł MariOlka przypomniała sobie Altiplano i te bezludne i bezkresne widoki księżycowe. Nic, tylko piach, różnokolorowe skały, obłędny błękit nieba. po prostu cudo. Srogo, niedostępnie i przepięknie. Trochę Wam zazdrościmy tych widoków:) Gorrrąco pozdrawiamy z „mglistego” Singapuru (wiatry przywiały pyły z wypalania lasów Sumatry:))
O, o, o… Altiplano ma faktycznie ciut podobną atmosferę! Dobre porównanie! :)
ja też bym tak chciała
Przyjedź w Pamir :)
Coś niesamowitego. Wspaniale jest czytać o obcych kulturach. Pięknie
gratuluję