Kiedy docieramy do domu Mehmeta okazuje się, że jest tam spora grupka dzieci i kilkoro dorosłych, ale niektórzy przyszli tylko w odwiedziny. Prowadzimy dość proste rozmowy po angielsku, bo Mehmet uczy się tego języka zupełnie sam i jeszcze nie do końca swobodnie się czuje w konwersacji. Właśnie odwiedzający go ludzie z Hospitality Club, czyli np. my, są właściwie jedyną okazją, żeby mógł poćwiczyć swój angielski – cieszymy się, że możemy pomóc! Dla Kurdów wszystko :)
Trochę też na migi i przez „słowa-klucze” dogadujemy się z siostrami Mehmeta. Oczywiście od razu zostaliśmy ugoszczeni pyszną i obfitą kolacją, nasi gospodarze to Kurdowie, więc inaczej być nie może.
Mehmet opowiedział nam ciekawą i trochę dramatyczną historię jego rodziny, ale z szacunku do tego człowieka, który się przed nami otworzył, nie będziemy jej tu opowiadać. Rodzina jest liczna, bo Mehmet ma dziewięcioro rodzeństwa, przy czym trójka z nich, jest z pierwszego małżeństwa ojca. Mama Mehmeta urodziła więc siódemkę dzieci, ale wcale tego po niej nie widać. Wygląda młodo jak na swój wiek, jest szczupła i bardzo sprawna a do tego próbuje porozumieć się z nami, ale mówi tylko w j. kurdyjskim, którego my nie znamy, poza podstawowymi wyrażeniami. Cały czas przyglądała nam się z ciekawością, tak samo jak my jej.
Ciekawą osobą okazuje się najmłodsza (24 lata) siostra Mehmeta, która działa w partii socjaldemokratycznej i aktywnie uczestniczy w ruchu feministycznym. Próbowała nam trochę opowiedzieć o kobietach działających w PKK, ale trudno było nam cokolwiek zrozumieć, w każdym razie domyślamy się wielu rzeczy, w końcu działanie w tajnej organizacji nie jest Polakom obce… i zaczęły się nocne Kurdów i Polaków rozmowy, które zostały przerwane ogarniającym nas snem i zmęczeniem po ciężkim i długim dniu podróży z irackiego Kurdystanu.
Następnego dnia po pysznym śniadaniu przygotowanym przez mamę Mehmeta i pożegnaniu z żeńską częścią rodziny, wybraliśmy się na zwiedzanie miasta. Jednak najpierw nasz sympatyczny host musiał załatwić pewną sprawę, a mianowicie okazało się, że użycza swojego głosu postaciom w filmach, czyli robi dubbing. Mieliśmy więc okazję zobaczyć profesjonalne studio, w którym nagrywa się dubbingi w języku kurdyjskim do filmów fabularnych z całego świata, a nawet do kreskówek. Mogliśmy też przez chwilę poobserwować naszego Mehmeta przy pracy: zgodnie stwierdziliśmy, że ma do tego talent i dobry głos :) Chwilę jeszcze posiedzieliśmy w studio przy herbatce w towarzystwie jego pracowników, którzy opowiadali nam o czasach, gdy nagrywanie dubbingu w języku kurdyjskim było zabronione. Na szczęście dziś mogą wykonywać swoją pracę legalnie, a robią to z zapałem wkładając w to dużo serca. Mają też świadomość tego, że robią coś dobrego i pożytecznego dla kurdyjskiej kultury oraz dla samych Kurdów mieszkających na terenie Turcji.
Po tym niesamowitym spotkaniu udajemy się na zwiedzanie Diyarbakir. Chodzimy więc po murach obronnych okalających starą część miasta, które mają 6km długości. Następnie zwiedzamy zniszczony pałac, który jest w trakcie renowacji, a strażnik dzięki pomocy Mehmeta, który wszystko tłumaczy nam na angielski, opowiada mrożące w żyłach krew historie o niewoli Kurdów i ich maltretowaniu, właśnie w tym miejscu. To niesamowite ile przeszedł ten naród, a mimo to ludzie są bardzo przyjaźni, życzliwi i gościnni.
W zadumie opuszczamy mury zrujnowanego pałacu, który za rok, po remoncie, będzie pewnie wyglądał atrakcyjnie. Potem udajemy się do meczetu, a raczej na plac przed meczetem, bo nie możemy wejść do środka z racji naszych niewłaściwych ubrań. Na pomoc przybył znajomy Mehmeta – Erkan, który przekonał nas, że meczet ten w środku nie jest atrakcyjny. Uwierzyliśmy mu i odpuściliśmy sobie walkę o wejście do środka. Erkan jest artystą (który jeździ ze swoimi pracami na wystawy do Europy, m.in. Mediolan, Barcelona) i gadułą, po krótkim spacerze po bazarze zaprosił nas na herbatkę do knajpki znajdującej się na piętrze dawnego karavanseraju. Tak dobrze nam się rozmawiało, że nie zauważyliśmy późnej godziny, a trzeba dziś jeszcze dojechać do Tatvan!
Mehmet podwozi nas na wylotówkę na Tatvan, a pożegnanie z nim okazuje się wzruszającym przeżyciem. Wymieniamy ciepłe słowa i nagle Mehmet mówi, że musi już jechać, bo się zaraz rozpłacze… jego drżący głos i mokre oczy potwierdzały tę zapowiedź, więc nie przedłużaliśmy pożegnania, żeby nie stawiać siebie i jego w głupiej sytuacji. Mehmet to gościnny Kurd, ale też wrażliwy i ciepły człowiek.
Na drodze staliśmy może 3 minuty, bo udało nam się złapać stopa do samego Tatvan. Podróż okazała się ciężka, może nie tyle dla nas co dla kierowcy. Ostatnie 100km to droga przez góry, która w kilku odcinkach była zniszczona przez osuwiska. To był prawdziwy plac budowy i jechaliśmy ok 20-30km/h. Poza tym było już kompletnie ciemno, a w dodatku w powietrzu unosiły się tabunu kurzu, które utrudniały widoczność. Wreszcie dotarliśmy do upragnionego Tatvan około północy. W ciemności znaleźliśmy wymarzone (teoretycznie ustronne) miejsce na biwak – następnego ranka zobaczyliśmy jednak, gdzie tak naprawdę spaliśmy…
PKK jest to organizacja terrorystyczna. A sami Kurdowie nie są ciepłymi ludźmi. Przypominam o wielu zamach terrorystycznych w Europie oraz o samym zamachu na naszego Papieża Jana Pawła II. Pomimo iż robią oni z siebie niewinne ofiary które są prześladowane przez turków nie są oni bezbronni.