Tak to już jest z tym jedzeniem i smakami. Jesteś w Polsce marzysz o orientalnych aromatach, jesteś w Azji – marzysz o kromce białego chleba z żółtym serem. Nie dogodzisz. A tu jeszcze Święta idą. Ze sklepowych półek zerkają czekoladowe zające, pękate szynki prężą się za szkłem, jaja lansują się kolorowo na środku sklepu. Będzie wielkanocnie, a stół znów się ugnie pod naporem świątecznych przysmaków. A co jeśli od tygodnia nie myślę o niczym innym niż o…
Taka chrupiąca, taka soczysta, taka ostra. Tajska. Som Tam. Hmmmm… I to nie chodzi tylko o zjedzenie takiej sałatki, tylko o cały ceremoniał jej przygotowania.
Najpierw znaleźć trzeba straganik. Potem uzgodnić cenę. Potem wybrać przyprawy. Potem posmakować. Bo trzeba powiedzieć, że Som Tam jest przygotowywana na zamówienie. Na świeżo i chrupiąco.
W ceramicznym lub drewnianym moździerzu ląduje czosnek, chili, troszkę cukru i zaczyna się stukanie, pukanie i rozdrabnianie, a potem orzeszki ziemne, sos rybny, malutkie krewetki suszone, sok z limonki, może krabik jak ktoś lubi i znów stuk-puk, stuk-puk. Wprawne tajskie ręce wiedzą kiedy, co i jak. I wreszcie starta papaja, pomidorki i zielona fasolka. Mieszu-mieszu i chwila prawdy – czy sos jest wystarczająco ostry? Kwaśny? Słodkawy? Aromatyczny? To co, dolać soku z limonki? Tak poproszę…
I sałatka z papai gotowa.
Nie da się takiej przyrządzić tu w Polsce. Tak, można użyć zamienników, ale marchew, albo ogórek to jednak nie zielona papaja. Poza tym nie to miejsce, nie ten czas. Można składniki zamienić, ale przegrzany pokój to nie to samo co tajski upał. Ekspedientka mechanicznie życząca miłego dnia to nie roześmiana tajska przekupka, która pyta czy sałatka dobrze przyprawiona. Po co mi taki erzac. Lepiej się skupić na tym co jest tu i teraz. To już lepiej sobie tylko pomarzę o Som Tam, a tym czasem doprawię świąteczną sałatkę jarzynową… a może by tu krabika dorzucić… Hmmmm… a Andrzej zabiera się za mielenie maku na makowiec!
Wesołych Świąt!
Pysznie! Dla Was też wszystkiego dobrego i szybkiego powrotu na trasę! :)
Dzięki! A do drogi już się powoli przygotowujemy :)
Ja w Azji też zawsze tęsknię za kiełbasą i chlebem, a w Polsce za malezyjskimi przysmakami, taka natura ludzka – przewrotna!! Wesołych i dla Was!
Tomku, mam dokładnie to samo. Mija dwa tygodnie i nie mogę żyć bez normalnego mleka – a wokół tylko same kolorowe i słodzone mlekopodobne wyroby!!
Mleczni fanatycy zdecydowanie mają przechlapane szczególnie w Chinach. Ile to razy biedny Andrzej pudłował chcąc kupić zwykłe mleko. Najczęściej trafiał w sojowe albo jakieś smakowe…
oj da się dostać świeze mleko, ale na wsi
Wesołych Swiat ! Papaya salad, czy makaron ryżowy z czosnkiem i sosem ostrygowym – nie do odtworzenia w domowym zaciszu.Nie wspomne juz o pysznym arbuzowym soku na kruszonym lodzie..:P
a świeżo wyciśnięty sok z trzciny cukrowej?
Dobrze, że te kulinarne tęsknoty są bo jakże przyjemnie je zaspokajać i cieszyć się ze zwykłej kajzerki z serem lub… tropikalnej sałatki ;-)
Na szczęście kurze łapki za mną nie chodzą :)
A próbowałaś? Ja w dalszym ciągu się nie odważyłam!
J próbowałam. Musze powiedzieć, że nic szczególnego. Wiele hałasu o nic ;) tak jak z durianem: śmierdzi, ale jest zjadliwy ;)
Durian to ja uwielbiam, a w szczególności lody o smaku durianu! Pycha! :)
a my żółtodzioby w wielkanoc w autobusach spędziliśmy. zamiast wcześniej zainteresować się tematem spania w święta, wybraliśmy się do Salar de Uyuni i zupełnie spontanicznie zakończyliśmy podróż w Chile w 1-sze święto Wielkanocne. a tam „there’s no place for us…”…nie było innej rady tylko wsiąść w autobus i jechać dalej. trochę więc zazdrościmy….i serdecznie pozdrawiamy
Ja już kilka lat nie spędzałam Wielkanocy w Polsce, wiec co roku brakowało mi takiego tradycyjnego bigosu albo pasztetu. Ale są również uroki spędzania świąt po za domem ;) http://podrozeobiezyswiatki.wordpress.com/2014/05/28/wielkanoc-w-podrozy/